Reklama

Elżbieta Romanowska: Marzę o skrajnej patologii

Lubi swoje serialowe role, ale marzy, by zagrać w filmie. – Dawniej bałam się wziąć urlop, żeby nie przegapić jakiejś szansy, teraz jest inaczej – mówi Elżbieta Romanowska.

Lubi swoje serialowe role, ale marzy, by zagrać w filmie. – Dawniej bałam się wziąć urlop, żeby nie przegapić jakiejś szansy, teraz jest inaczej – mówi Elżbieta Romanowska.
Elżbieta Romanowska uważa, że jest szczęściarą /AKPA

Elżbietę Romanowską polubiliśmy za role w "Ranczu", "Barwach szczęścia" i "W rytmie serca". Aktorka wystąpiła też w 5. edycji "Dancing with the Stars. Taniec z gwiazdami", zajmując drugie miejsce.

Świętuje pani w tym roku 10-lecie pracy. Kończąc szkołę, miała pani pojęcie, z czym ten zawód się je?

- Zupełnie nie! Szkoła aktorska nie przygotowuje do życia w mediach i show-biznesie. Większość z nas marzyła o teatrze. Występowałam w Gdyni, Krakowie, Szczecinie, we Wrocławiu. Teraz gram w "Och-Teatrze" u Krystyny Jandy i podróżuję ze spektaklami po Polsce. Nie mogę narzekać.

Reklama

Ale marzy pani o kinie.

- Dużym wyzwaniem byłaby dla mnie rola w filmie u Wojtka Smarzowskiego. Marzę o skrajnej patologii! (uśmiech) Mam nadzieję, że pewnego dnia ten reżyser dostrzeże mój potencjał.

Żyjesz trochę na wariackich papierach. Jakie są tego koszty?

- Przez wiele lat nie jeździłam na wakacje, bo bałam się, że kiedy wyjadę, to coś mnie ominie w pracy. Teraz planuję urlop. Zgłaszam terminy w produkcji, w teatrze i świat się nie kończy. Wracam wypoczęta, z energią, gotowa, by realizować nowe projekty. Poza tym wiem, że jeśli trafisz na osobę, partnera, który udźwignie, zaakceptuje twój system pracy, to strat w życiu prywatnym nie będzie. Trzeba żyć chwilą i myśleć o sobie.

Jakieś inne propozycje?

- Jestem prawdziwą szczęściarą. Dostaję ciekawe role w serialach i sztukach teatralnych, ale również pojawiają się propozycje, dzięki którym mogę się sprawdzić i pokazać w innej odsłonie niż aktorka. Niedawno miałam przyjemność prowadzić Festiwal Przebojów Weselnych i mogłam również zaśpiewać.

Ma pani silną wieź z rodzicami. Kto trudniej zniósł pani wyprowadzkę z rodzinnego Szczecina?

- Rodzice nauczyli mnie, że aby coś osiągnąć, trzeba ciężko pracować. Wiedziałam więc, jak się robi pranie, do czego służy odkurzacz, umiałam ugotować coś więcej niż wodę na herbatę. Byłam dość dobrze przygotowana do życia poza domem rodzinnym, ale gdy dopadała mnie chandra albo kiedy byłam chora, to bardzo tęskniłam. Gdy rodzice zauważyli, że dość szybko odnalazłam się w nowej dla nas sytuacji, radzę sobie i jestem szczęśliwa, to odetchnęli. Nadal tęsknimy, ale oni wiedzą, że dobrze mnie wychowali, a ja wiem, że zawsze, jak wrócę do domu, będzie czekać na mnie mamina pomidorowa oraz tata gotowy do spaceru i gry w kości.

Rozmawiała Beata Banasiewicz

Tele Tydzień
Dowiedz się więcej na temat: Elżbieta Romanowska
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy