Reklama

Działam spontaniczne

- Jeśli znajdzie się odpowiedź na wszystkie pytania, to chyba jest już koniec. Samo poszukiwanie jest najciekawsze, uczenie i zgłębianie siebie poprzez drogę - mówi filozoficznie Jakub Gierszał, bohater głośnych filmów "Yuma", "Sala samobójców" i "Wszystko co kocham".

Ostatnie lata należą do niego. 24-letni Jakub Gierszał to laureat Złotej Kaczki, Nagrody Publiczności im. Zbyszka Cybulskiego oraz tytułu Shooting Star 2012, przyznawanego najbardziej utalentowanym młodym europejskim aktorom na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Berlinie. Porównywany jest do Jamesa Deana. Czas pokaże, czy słusznie..

Tymczasem przy okazji premiery filmu "Yuma" aktor spotkał się z Emilią Chmielińską. Co wyniknęło z tej rozmowy?

Emilia Chmielińska: Jakubie, zagrałeś w ostatnim czasie w trzech znaczących filmach. Pierwszym było "Wszystko co kocham", potem "Sala samobójców", teraz na ekrany kin wchodzi "Yuma". Czy czujesz, że masz właśnie swoje "5 minut"?

Reklama

Jakub Gierszał: - Wydaje mi się, że w pewnym sensie jest to jakieś moje "5 minut". Jednak zawsze staram się myśleć o tej mojej drodze w dłuższej perspektywie i umieć w pewnych miejscach wykorzystać to tak zwane moje "5 minut".

Twój bohater z "Yumy" to zbuntowany nastolatek Zyga. Co dla ciebie w tym scenariuszu i w tej postaci było najistotniejsze?

- Dla mnie ważne było to, że jest to próba opowiadania historii w nieco inny sposób, niż robiono to w polskich filmach do tej pory. Zyga ujął mnie tym, że jest po prostu permanentnym marzycielem, człowiekiem który naprawdę nigdy nie przestaje marzyć i przez to jego świat staje się inny od świata reszty, bardziej kolorowy, a potem może i straszny. I właśnie ta mieszanka, rodzaj filmu, sposób opowiadania i bohater, który jest takim dosyć odklejonym od rzeczywistości człowiekiem, bardzo mnie zafascynowało.


Akcja "Yumy" rozgrywa się w 1992 roku. Ty pamiętasz te czasy?

- Nie za bardzo, jak przez mgłę, ale patrzę na nie z dużym sentymentem. Rok 1996, 1998 to są lata, które pamiętam, szkoła podstawowa, oglądanie różnych telewizyjnych, kultowych już teraz seriali. Łatwiej mi sięgnąć do tego dzieciństwa niż wyobrazić sobie film, dziejący się w latach 70., kiedy panował inny ustrój, kiedy ja nie żyłem i mógłbym polegać tylko na czyimś zdaniu. W tym wypadku jednak, gdzieś ten sposób bycia i życia pamiętam, jakoś nim jeszcze przesiąknąłem. I dlatego jest to dla mnie taka sentymentalna wewnętrzna podróż, bardzo zresztą przyjemna. Poza tym myślę, że lata 90. stają się modne, nie tylko w trendach modowych, ale także w filmach. Jest to czas mojego pokolenia, nasz wiek dzieciństwa i dojrzewania. Myślę, że będziemy się odnosić w filmach do tego okresu jeszcze przez kilka lat.

Jak ty się przygotowywałeś do zagrania Zygi. Jak wgryzałeś się w świat jumaczy?

- Rzeczywiście spotkaliśmy się kilka razy z tzw. jumaczami. To były bardzo ciekawe i specyficzne spotkania. Niestety nie mogę mówić o szczegółach, ale historie przez nich opowiadane były realne i czasami dość drastyczne. Jednak założeniem filmu było przenieść klimat, ale nie do końca 1do 1, pokazywać to, o czym mówili nam jumacze. Nasza "Yuma" to pewna historia w nawiasie, mówiąca o czymś w specyficzny sposób.

Jumanie równa się kradzież?

- W pewnym sensie tak. Co jest tak naprawdę juma? To jest zjawisko także socjologiczne, ale jest to niewątpliwie kradzież. Ale jumacze - ludzie wtedy i ludzie dziś - nie mówią o tym jako o kradzieży. Dla nich juma to juma, a nie kradzież. Juma to coś, co nam kiedyś zabrano i teraz to sobie odbieramy. Z takim głębokim przekonaniem wśród jumaczy się spotkałem.

Taki trochę dziki zachód. Ty lubisz westerny?

- Lubię. A tak naprawdę to mój dziadek bardzo je lubił, więc zostałem przez niego szeroko w tym temacie wyedukowany. I bardzo lubię obejrzeć sobie dobry film tego gatunku.

No właśnie, nawiązując do tytuły "Yumy" - jest taki kultowy western "15.10 do Yumy". No i Zyga zamiast upragnionych adidasów kupuje sobie jednak kowbojki.

- Tak. To idealne porównanie tamtych czasów z zachodniej granicy do Dzikiego Zachodu, czyli miejsca bez prawa. Ten kto weźmie kolt do ręki, ten rządzi. Zyga sobie wymyślił, że będzie kimś, kto ustanawia nowe reguły. Stąd te kowbojki.

Masz w swoim dorobku trzy znaczące role, trzech różnych bohaterów. Kreując swoje postaci starasz się je bronić, oskarżać czy lubić?

- Myślę, że to na tym polega dojrzałość twórcza, w moim wypadku aktorska, do której chciałbym dążyć w życiu, żeby w momentach, w których powinno się obronić swojego bohatera robić to, w momentach, w których należy go oskarżać - oskarżać go, a w momentach w których należy go lubić - po prostu lubić. Sądzę, że na tym wyważeniu, na tych decyzjach polega dobre aktorstwo. I jedynie co staram się na razie robić, to uczyć się tego.


Wiem, że przy poprzednich produkcjach - "Wszystko co kocham" i Sali samobójców" - często przychodziłeś na plan w swoim wolnym czasie, kiedy nie miałeś zdjęć, żeby podpatrywać ekipę. Tak było i w przypadku "Yumy"?

- Rzeczywiście w poprzednich filmach była tak bardzo często. Przy "Yumie" sytuacja wyglądała trochę inaczej, bo w większość dni zdjęciowych byłem na planie, choć może w filmie tego tak nie widać. Trochę z tego co nagraliśmy wypadło, ale praktycznie codziennie byłem na planie. Więc jak już miałem wolny czas, to chciałem się zrelaksować. Jednak generalnie zawsze dbam o to, żeby spojrzeć na to jak dany reżyser pracuje, jak pracuje dana ekipa. To są dla mnie ciekawe spostrzeżenia i doświadczenia.

Pociąga cię druga strona kamery?

- Pociąga mnie strona realizacyjna. To, jak się robi tę "sztukę kłamstwa". Bo kino to taka magia kłamstwa. Jesteśmy w stanie nakręcić różnie sytuacje, które wyglądają na prawdziwe. A mnie interesuje, jak to się robi.

Na pewno po "Sali samobójców" wzrosła twoja popularność. Jak się z tym czujesz? Fanki nie dają ci żyć?

- Bez przesady. Czasami zdarzają się takie sytuacje, że ktoś mnie rozpoznaje, ale nie tak często jak niektórzy myślą. Na ulicy, w sklepie kiedy ktoś mnie zaczepi - staram się ten autograf, czy to zdjęcie zrobić. Sam byłem też w takim wieku, kiedy potrzebowałem kogoś, na kogo mogę patrzeć w górę i myśleć sobie: "Chce być taki jak on". Nawet nie rozumiejąc dlaczego... Wiem, że to jest ważne i nie można tego odtrącać. Nie muszę się chować, nie muszę przed nikim uciekać - staram się chodzić po świecie jak najnormalniej.


Wiesz już jakim aktorem chcesz być?

- Nie zastanawiam się nad tym. Chciałbym próbować dalej zmagać się sam ze sobą, mierzyć z różnymi rzeczami, z daną rolą, żeby zgłębiać też siebie samego. Nie zastanawiam się nad tym, do czego ja dążę. Raczej działam spontaniczne, na gorąco i wtedy myślę o tym, co jest dla mnie najważniejsze. Jednak na razie dla mnie najważniejszy jest rozwój.

Jaką rolę chciałbyś teraz zagrać?

- Nie wiem. Chciałbym po prostu wiedzieć dlaczego, a nie jaką. Bardzo chciałbym wiedzieć dlaczego. To jest ważne, żeby to wiedzieć albo przynajmniej próbować się dowiedzieć. Cały czas trzeba się zastanawiać na tym pytaniem i szukać na nie odpowiedzi.

Czyli nie cel, a sama droga do celu jest najważniejsza?

- Jeśli znajdzie się już odpowiedź na wszystkie pytania, to chyba jest już koniec. Samo poszukiwanie jest najciekawsze, uczenie i zgłębianie siebie poprzez drogę. Droga jest najważniejsza.

Chcesz poznać lepiej swoich ulubionych artystów? Poczytaj nasze wywiady, a dowiesz się wielu interesujących rzeczy!

Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy