Dawid Ogrodnik: Czasem organizm się buntuje
Olśnił rolą Rahima w "Jesteś Bogiem", zabłysnął w "Idzie", ale to film "Chce się żyć" zmienił życie Dawida Ogrodnika na zawsze. Po morderczej pracy z własnym ciałem i psychiką zagrał sparaliżowanego Mateusza, zachwycając krytyków i publiczność. Hollywood takie kreacje nagradza Oscarami.
Nagrody Dawida Ogrodnika potrzebują sporej półki. Tylko w ostatnich tygodniach otrzymał Paszport Polityki, Orła od Polskiej Akademii Filmowej i nagrodę specjalną RMF Classic "Bo wARTo!".
Jeden z najzdolniejszych młodych polskich aktorów nie zwalnia tempa. Na ekranach kin jest "Obietnica" Anny Kazejak z jego udziałem, w marcu i kwietniu Dawid Ogrodnik pojawi się w dwóch spektaklach Teatru Telewizji, a w kwietniu w nowym przedstawieniu TR Warszawa.
"Żyję w tempie vivace" - mówi aktor, używając muzycznego terminu i zapowiada niespodziankę. Z Dawidem Ogrodnikiem spotkała się Magda Miśka-Jackowska z RMF Classic.
Cały wywiad z Dawidem Ogrodnikiem przeczytasz na stronach RMF FM!
Kiedy spotkaliśmy się w Gdyni po festiwalowej premierze "Chce się żyć", powiedziałeś mi z radością: Tak, chce mi się! Chyba nawet nieświadomie użyłeś słów, którymi mówi dziś cała Polska, nawiązując do twojej fantastycznej roli uwięzionego we własnym ciele Mateusza w filmie Macieja Pieprzycy. Twoją pracę doceniono, otrzymałeś za nią wiele prestiżowych nagród. Ale czy dalej ci się chce?
- I tu jest pewien problem. Jesteśmy w próbach do nowego spektaklu, w pracy i kiedy widzę, ile jest jeszcze do poszukania, do znalezienia, kiedy coś nie idzie, to trudno powiedzieć, żebym był uskrzydlony. Ale na pewno te momenty sprzed paru dni i tygodni sprawiają, że siły jest więcej.
Nagrody uskrzydlają, ale bywa i tak, że podcinają skrzydła. Co robisz, żeby nie stało się to drugie?
- Widzę, czego jeszcze nie umiem. Ta świadomość sprowadza mnie mocno na ziemię. Ale też rzeczywistość, rodzina.
Tę pokorę wobec własnych osiągnięć wynosi się z domu?
- Myślę, że taki mam charakter. Zobaczyłem też, że można normalnie stać na ziemi. Byliśmy niedawno z filmem "Chce się żyć" w Nowym Jorku. Poszliśmy coś zjeść, a tu wchodzi Roberto Benigni. Zrobiliśmy sobie kilka zdjęć, porozmawialiśmy i okazało się, że ktoś tej klasy jest nawet lekko zażenowany sytuacją, trochę się nie odnajduje, jest taki bardzo ludzki. Ma te wszystkie cechy, które przy cwaniactwie i pewności siebie po prostu się traci. I mnie też właśnie tych emocji byłoby szkoda.
Studiowałeś w krakowskiej szkole teatralnej. Studencki Kraków był magicznym Krakowem?
- Miasto jest magiczne, ale też hermetyczne. Zamknięte. Taki właśnie Kraków dla mnie był. Był taką samotnią, w której mogłem spokojnie funkcjonować. Moje studiowanie było samotne, wyobcowane, ale wiem dzisiaj, że po to były mi potrzebne studia, żeby szukać tego, co chcę robić. Cieszę się, że nie zmarnowałem tego czasu. Mimo że nie miałem typowego studenckiego życia, które w Krakowie jest bardzo intensywne i może wciągnąć na parę miesięcy, a czasem nawet lat.
Jak przywitała cię Warszawa?
- Cztery pierwsze miesiące pracy nad spektaklem "Klub Polski" w reżyserii Pawła Miśkiewicza trochę mnie oswoiły. Niemal wyłącznie jeździłem z mieszkania do Teatru Dramatycznego. Miałem jednak totalny strach przed tą połykającą, zamykającą energią Warszawy. Pomyślałem, że trzeba albo się tutaj urodzić, albo się tego miasta nauczyć. Potem zacząłem pracę przy "Chce się żyć" i wszystkie obawy zniknęły. Polubiłem to miasto i przestałem się go bać.
TR Warszawa to dziś Twoje miejsce?
- Teraz tak. Ale jeśli poczuję, że muszę się oddalić, to tak zrobię. Ale to chyba nie będzie już nasz kraj.
W filmach "Jesteś Bogiem" i "Chce się żyć" twoi bohaterowie mogli powstawać na podstawie autentycznych życiorysów. Czego potrzebujesz jako aktor, żeby wiarygodnie zbudować postać?
- Potrzebuję czasu i miejsca. Nie mogę się rozdrabniać. Tu wywiad, tam próby, za chwilę coś jeszcze. Nie umiem się wtedy skupić. Komfort pracy jest dla mnie w takich sytuacjach najważniejszy. Reszta przychodzi z doświadczeniem.
W szkole muzycznej grałeś na klarnecie. Swoje muzyczne umiejętności pokazałeś już na ekranie. W "Idzie" Pawła Pawlikowskiego grasz młodego muzyka, który staje na drodze głównym bohaterkom i rozkochuje w sobie zakonnicę. Wielu aktorów ma za sobą doświadczenia muzyczne, ale Ty mówisz, że masz do zrealizowania konkretne marzenie, związane z klarnetem.
- Mam nadzieję, że niedługo się spełni. Jeśli oczywiście wszystko dobrze wyćwiczę! 17 maja w moim rodzinnym Wągrowcu zagram koncert z orkiestrą Jakuba Bokuna. Nie będzie to jednak mój ulubiony utwór na klarnet Aarona Coplanda, a koncert Kurpińskiego na klarnet i orkiestrę kameralną, który też jest ciekawy.
Masz instrument?
- Skorzystam z instrumentu z teatru, bo w "Nietoperzu" gram na klarnecie. Zabiorę go po najbliższych spektaklach, jakie z TR Warszawa damy w Łodzi.
Rola w tym spektaklu miała być takim "miękkim lądowaniem" po wysiłku, jaki włożyłeś w budowanie postaci Mateusza w filmie "Chce się żyć". Tu też grasz uwięzionego we własnym ciele mężczyznę.
- Ta rola była "miękkim lądowaniem", a teraz jest wielkim problemem. Jakiś czas temu zamknąłem ten temat. Nie czuję już, że w tym filmie to jestem ja. Po "Jesteś Bogiem" też tak było. Dziś jestem już zupełnie gdzieś indziej. I kiedy miałem znów wystąpić w "Nietoperzu", poczułem, że muszę na nowo zbudować tę postać. Zrozumiałem, że już nie umiem, że nie czuję ciała, mięśnie nie chcą się napinać, odmawiają. Jestem w innym miejscu i o czymś innym myślę, ale będę walczył, co innego mi pozostaje.
Aktor, który nie boi się powiedzieć: nie umiem. To rzadkie.
- Chyba mam to w DNA. Czasem organizm się buntuje i mówi ci, że nie wiesz.
A czego jesteś tak najbardziej na świecie pewny?
- Miłości. Że jest i że nas tutaj trzyma.
Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!
Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!