Daniel Lindsay i T. J. Martin o filmie "Tina": Zbliżyć się do prawdziwej Tiny Turner
Tina Turner to jedna z najbardziej ikonicznych wokalistek wszech czasów, gwiazda muzyki rockowej i soulowej. W trakcie kariery solowej sprzedała ponad 200 milionów płyt na całym świecie, dzięki czemu uchodzi dziś za jedną z najbardziej dochodowych artystek w historii. Na swoim koncie ma wiele prestiżowych nagród i wyróżnień, w tym aż osiem nagród Grammy. Ale życie Turner nie było wyłącznie pasmem triumfów i sukcesów, o czym przypomina dokument "Tina" w reżyserii Daniela Lindsay'a i T. J. Martina.
Nagrodzeni Oscarem oraz Emmy dokumentaliści postanowili zajrzeć za kulisy spektakularnej kariery wokalistki, a przede wszystkim ukazać najgłębsze sekrety dotyczące jej małżeństwa z Ikiem Turnerem i wieloletniego doświadczenia przemocy domowej. Światowa premiera filmu odbyła się podczas tegorocznego festiwalu w Berlinie. Międzynarodowa publiczność zobaczy go na platformie HBO już 27 marca.
Słuchaliście "GoldenEye", "What’s Love Got to Do with It" i "The Best" za młodu?
Daniel Lindsay: - Mówiąc całkiem szczerze, nigdy nie należeliśmy do grona zagorzałych fanów gatunku. Każde z nas zna i oczywiście szanuje artystyczny dorobek Tiny, wychowaliśmy się w epoce MTV, więc w pewnym sensie towarzyszyła nam od urodzenia. Ale to nigdy nie były do końca nasze klimaty. Wydaje mi się jednak, że ta zdystansowana perspektywa była w przypadku pracy nad dokumentem naszą mocną stroną. Nie zamierzaliśmy stawiać pomnika ku niczyjej czci, nie wyobrażaliśmy sobie hymnu pochwalnego. Zamiast do ikony czy fanowskiego wyobrażenia chcieliśmy zbliżyć się do prawdziwego człowieka.
A więc na pewno dobrze pamiętacie pierwsze wrażenie, jakie na was wywarła prywatnie.
D.L.: - W pierwszym odruchu pomyślałem, że mimo iż ta kobieta ma na swoim koncie nieziemskie dokonania, to jest bardzo przyziemną osobą. Kiedy myślimy o gwiazdach tego formatu, trudno nam w taką prostoduszność uwierzyć. Ale Tina naprawdę nie ma w sobie nic z megalomanii czy buty, jest za to ciepłą i przekochaną osobą. A jednocześnie potrafi być do bólu szczera, o czym zresztą szybko przekonaliśmy się na własnej skórze. Już podczas naszego pierwszego spotkania wiedzieliśmy, że umizgami i miłymi słówkami niewiele zdziałamy.
Zakładam, że trzeba było się do tego spotkania solidnie przygotować.
D.L.: - Ależ oczywiście. Zanim w ogóle podjęliśmy decyzję o spotkaniu, spędziliśmy miesiące na researchu. Przekopaliśmy się przez tony dostępnych materiałów - artykuły, wspomnienia, wywiady; przesłuchaliśmy również dziesiątki albumów i nagrań. Uzbrojeni w taką wiedzę pojechaliśmy na nasze pierwsze spotkanie, ale szczerze powiedziawszy nie spotkaliśmy się ze zbytnim entuzjazmem. Na wstępie zapytała, po co w ogóle ten dokument, skoro o jej życiu tyle już powiedziano. Mam wrażenie, że wzięła nas za gości z jakiegoś MTV, którzy zrobią o niej kolejny typowy dokument, jakich wiele już powstało. I myślę, że miała w tym absolutną rację.
No tak - przecież kino i prasa wielokrotnie wałkowały ten temat.
D.L.: - Właśnie. Na początku lat 90. powstał przecież film biograficzny z Angelą Basset w roli głównej, kilka lat temu na Broadwayu wystawiano musical również oparty na jej życiorysie. Tak więc na pierwszy rzut oka temat zdaje się niepotrzebnie odgrzewanym kotletem. Ale zaczęliśmy tłumaczyć, że nasz film to przedsięwzięcie na inną skalę. Że zależy nam na czymś więcej niż tylko na kilku nośnych, atrakcyjnych obrazkach z życia gwiazdy i powielaniu schematu. Wtedy Tina po raz pierwszy okazała nam zaufanie. I sama przyznała, że jest wiele spraw z przeszłości, które mimo upływu lat nie dają o sobie zapomnieć.
T. J. Martin: - Powiedziała nam między innymi o swoim toksycznym małżeństwie z Ikiem, podzieliła się z nami wieloma traumami, których doświadczyła, a które nadal wracają do niej w snach. Wspólnie doszliśmy więc do wniosku, że skoro jest to tak świeża i piekąca rana, to trzeba jeszcze raz światu opowiedzieć. Oczywiście, że życie Tiny jest faktem powszechnie znanym i wielokrotnie omawianym, ale zarazem można odnieść wrażenie, że brakowało w tej dyskusji punktu widzenia i udziału samej Tiny. Bardzo często była ona nawigowana przez osoby stojące obok, to oni kreowali i kontrolowali narrację na temat jej życia. A ona sama do tego wariantu własnego życiorysu z czasem przywykła. Nie bez powodu nasz film rozpoczyna występem Tiny z utworem o znamiennym tytule "Ask Me How I Feel" ["Zapytaj jak się czuję" - tłum.].
No i wy zapytaliście. Zakładam, że niełatwo było sprawić, żeby opowiedziała o swoim życiu w tak otwarty i intymny sposób.
D.L.: - To było dla niej bardzo trudne. Pamiętam nasze pierwsze zdjęcia, które miały miejsce w domu Tiny w Zurychu. Włączyliśmy kamery, zapytaliśmy na początku jak się czuje, a ona powiedziała tylko: "Chyba jednak nie chcę tego robić". Zaczęliśmy od rozmowy o tym, gdzie znajdują się korzenie tego lęku. Mówiła między innymi o tym, że w gruncie rzeczy całe jej życie było podporządkowane pracy. Pewnego dnia - jako młodziutka, niedoświadczona i naiwna dziewczyna - po raz pierwszy stanęła na scenie, jeszcze tego samego dnia została wciągnięta do zespołu tworzonego przez zawodowców i tym samym podpisała dożywotni kontrakt na życie w trasie. Zwróć uwagę, że Tina stoi w blasku reflektorów, odkąd skończyła 17 lat, co oznacza, że tworzyła w siedmiu różnych dekadach! W najgorszych okresach spędzała osiem miesięcy w trasie z dala od dzieci. Nie zaprzeczam, że dzięki muzyce doświadczyła wiele radości. Ale taki tryb życia miał również tragiczne skutki.
Pod powierzchnią jej niemal szesnastoletniego małżeństwa i współpracy zawodowej z Ikiem Turnerem kryło się przecież prawdziwe piekło. Tina utraciła kontrolę nad swoim życiem, była wielokrotnie bita, zastraszana, przez ten cały czas doświadczyła przemocy psychicznej i seksualnej. A jednak odważyła się - już na początku lat 80. - szczerze powiedzieć o swoim życiu prywatnym i o tym, co kryło się pod kochanym przez miliony wizerunkiem gwiazdy. Można stwierdzić, że swoją postawą Tina Turner wyprzedziła ruch #metoo o całe dekady.
D.L.: - W nasz film faktycznie wpisuje się opowieść o przetrwaniu i stawianiu czoła przemocy domowej. Tina znalazła w sobie wielką odwagę, aby o swoich traumach powiedzieć publicznie, ale nie sądzę, żeby było to dla niej wówczas związane z tak szerokim kontekstem jak #metoo. Możliwe, że jej postawa dodała odwagi kobietom, które przeżyły coś podobnego, ale jak wiemy, większość z nich przez lata żyła w milczeniu i nie potrafiły tego zmienić. W naszym filmie pokazujemy natomiast coś innego - jakie ślady zostawia po sobie doświadczenie przemocy. Tina nigdy się od tego nie wyzwoliła, wspomnienia wracają do niej nieustannie. Blizny po czymś takim nie da się zasklepić. Tak naprawdę codziennie musi szukać w sobie sposobu na to, żeby przetrwać.
Więcej jest jednak w waszym filmie wątków, które widocznie w życiu Tiny również was poruszyły. Bierzecie pod lupę kilka tematów i zagadnień jednocześnie, a przy tym opowiadacie o nich w bardzo dynamiczny sposób.
T.J.M: - Tak już jest, że nas jako dokumentalistów, zawsze musi złapać historia, która w pewien sposób współgra z filmowym medium. Akurat w życiorysie Tiny kumuluje się mnóstwo doświadczeń i wątków, które automatycznie przekładają się na różnorodne gatunki filmowe. W jej biografii znaleźliśmy zarówno ucieleśnienie amerykańskiego mitu "od pucybuta do milionera", jaki i historię coming-of-age z segregacją rasową w tle. Katori Hall, autorka musicalu o Tinie, mówi przecież w naszym filmie, że szybki kurs dojrzewania spotkał ją już w wieku czterech lat. Poza tym mamy tu opowieść o pokonywaniu licznych przeciwności losu, a także historię w stylu "fish out of water", czyli taką, w której bohaterka zostaje wyrwana ze swojej strefy komfortu i musi poradzić sobie w nowym środowisku. Tych tematów było tyle, że po raz pierwszy w naszej karierze stworzyliśmy jakieś sześćdziesiąt różnych wersji scen otwarcia. Po prostu nie mogliśmy się zdecydować, jak wejść w tę historię. Widzisz zatem, że nie patrzymy tylko w jedną stronę, życie Tiny rozpatrujemy przez pryzmat tych przecinających się doświadczeń. Żadnego z nich nie mogliśmy pominąć czy zatracić w naszej narracji.
- Natomiast drugą, równie istotną sprawą, było wypracowanie odpowiedniego języka do opowiedzenia tej historii i znalezienie wyrazistej warstwy wizualnej. Zależało nam, by użyć do tego materiałów Boba Gruena, legendarnego fotografa muzycznego, który na początku lat 70. spędził dwa lata w trasie z Tiną i Ikiem. Trafiliśmy więc na jego fotografie z tego okresu, ale takim najciekawszym odkryciem okazały się nagrania wideo wykonane przez niego kamerą w systemie Portopak. Te taśmy to prawdziwy skarb, znakomite materiały archiwalne - surowe, niezwykle intymne, które są czymś więcej niż tylko zapisem prób, występów na żywo czy sesji nagraniowych, a przede wszystkim pozwalają zbliżyć się do prawdziwej Tiny. Postanowiliśmy pójść tym tropem. Nie chcieliśmy jednocześnie niczego upiększać, obrabiać, wygładzać, zrezygnowaliśmy z użycia dodatkowych filtrów czy efektów. Chcieliśmy, żeby te materiały były jak najbliższe jej osobistego spojrzenia.
I jak myślicie, czy faktycznie wam się to udało?
D.J.: - Tina widziała film i - nieskromnie mówiąc - była z końcowego efektu zadowolona. Za największą wartość uznała to, że nie ograniczyliśmy się do najważniejszych, "higlihtowych" klipów, ale pokazaliśmy, jak jej życie wyglądało naprawdę. Szczerze powiedziawszy, mieliśmy wielkie obawy przed pokazaniem Tinie tego filmu. Nie mieliśmy żadnych wątpliwości, że ten seans wyzwoli w niej całą paletę wspomnień, również tych najbardziej bolesnych. Na początku myśleliśmy więc o zaprezentowaniu jej zaledwie kilku fragmentów, ale powiedziała stanowczo, że chce się z tym zmierzyć, obejrzeć całość. I co ciekawe - przyznała, że obraz ten nie wywołał w niej tak silnych emocji, jak mogłaby się spodziewać.
A może to znaczy, że w końcu pogodziła się z przeszłością? Mnie się po waszym filmie wydaje, że Tina jednak odnalazła spokój, a przede wszystkim miłość i poczucie bezpieczeństwa. Przecież mamy swoisty happy end.
D.J.: - Na pewno, ale zwróć uwagę, jak długi był to proces. W rozmowie z Kurtem Loderem, dziennikarzem muzycznym i współautorem jej głośnej biografii "Ja, Tina: Historia mojego życia", stwierdziła, że "nigdy w życiu nie doświadczyła miłości". Był rok 1995. Tina była wówczas u szczytu sławy, zapełniała stadiony, miała już na koncie miliony sprzedanych płyt i najważniejsze nagrody branży. Innymi słowy, była na ustach wszystkich. A mimo to nie ukrywała, że czuła się nieszczęśliwa i samotna. Małżeństwo z Erwinem Bachem faktycznie było takim punktem przełomowym. Wreszcie poznała mężczyznę, przy którym mogła poczuć się komfortowo. Który nie zamierzał sprawować nad nią kontroli.
T.J.M.: - A poza tym wreszcie mogła usunąć się w cień, powiedzieć: "Mam dość". Tina wraz z premierą naszego filmu zdecydowała się definitywnie zakończyć karierę. Myślę, że po tylu latach należy jej się odrobina wytchnienia. Teraz powinna skoncentrować się przede wszystkim na "chillowaniu" całymi dniami w swoim pałacu w Zurychu.
My tak ciągle o życiu prywatnym, ale przecież jest też przecież mnóstwo materiału muzycznego w waszym filmie. W końcu chyba przekonaliście się do twórczości Tiny?
D.L.: - Jak już wspominałem, nie należymy do fanklubu. Ale myślę, że podczas pracy nad tym filmem doceniliśmy jak fantastyczną wokalistką i showmanką była na scenie. Opowiem ci taką anegdotą. W trakcie researchu trafiliśmy na utwór "Help!" Beatlesów w wykonaniu Tiny. Ta wersja była tak inna i zaskakująca, że postanowiłem puścić to nagranie mojemu dobremu znajomemu, który jest największym fanem Beatlesów jakiego znam. I wiesz, że on po przesłuchaniu całości nie był w stanie powiedzieć, co to za utwór! To chyba najlepiej świadczy o jej wyjątkowym stylu i artystycznej randze.
---------------------------------------------
Daniel Lindsay i T. J. Martin - amerykańscy twórcy filmów dokumentalnych, współpracujący od 2007 roku. W 2012 roku otrzymali Oscara za dokument "Niepokonani" opowiadający o Billu Courtneyu, biznesmenie, zagorzałym wielbicielu futbolu amerykańskiego, trenerze szkolnej drużyny w Memphis. W 2017 roku zdobyli nagrodę Emmy za film "LA 92", będący surową analizą policyjnej brutalności i zamieszek społecznych, które wybuchły w Los Angeles po uniewinnieniu czterech policjantów od zarzutu pobicia Rodneya Kinga. Ich najnowszy dokument "Tina" (2021) był pokazywany w ramach 71. Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Berlinie.