Reklama

Coś do kochania i podwójne frytki

To jednocześnie film o potrzebie miłości i egoizmie - mówi o "Bejbi blues" Katarzyna Rosłaniec. Reżyserka słynnych "Galerianek" tym razem prezentuje historię pary nastolatków, którzy zostają rodzicami i nie radzą sobie z nową rolą.

17-letnia Natalia urodziła dziecko. Ale to wcale nie była "wpadka". Natalia ciążę zaplanowała, bo chciała mieć kogoś do kochania. Razem ze swoim chłopakiem - maturzystą Kubą, próbują podołać obowiązkom rodziców, choć sami jeszcze na dobre nie dorośli - tak w skrócie można naszkicować fabułę "Bejbi blues". O swoim najnowszym filmie, który zakwalifikował się do oficjalnej selekcji 63. Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Berlinie, opowiada Katarzyna Rosłaniec.

Skąd pomysł na "Bejbi blues"?

Katarzyna Rosłaniec: - Przeczytałam artykuł w "Wysokich Obcasach" pod tytułem "Najmłodsze matki Europy". Dowiedziałam się z niego, że wśród nastolatek panuje moda na ciążę. Kiedy w Stanach wyemitowano serial "The Secret Life of the American Teenager", który miał być przestrogą przed zachodzeniem w ciążę, okazało się że zadziałał zupełnie odwrotnie - odsetek ciąż wzrósł. Z kolei w Anglii powód może być trochę inny, ponieważ są tam wysokie świadczenia socjalne przy jednoczesnym ogólnospołecznym przyzwoleniu na posiadanie dzieci w młodym wieku. Na Wyspach bycie młodą matką uważane jest po prostu za fajne. Co więcej, posiadanie dzieci jest modne, bo można kupować im ubranka, zabawki, gadżety, itp.

Reklama


Przeczytaj recenzję "Bejbi blues" na stronach INTERIA.PL!

- Tylko, że za tym wszystkim kryje się coś więcej, młode dziewczyny chcą mieć dzieci, bo chcą, żeby ktoś je w końcu kochał. I same chcą mieć kogoś do kochania. To często jest wynikiem jakichś deficytów - co jest z jednej strony przerażające, ale z drugiej dotyczy przecież nie tylko nastolatek, bo trzydziesto- i czterdziestolatki robią dokładnie to samo. Rodzą dzieci, żeby nie być same. Tylko, że zabijanie tej samotności odbywa się skrajnie egoistycznie. Już kupowanie szczeniaczka, żeby zaspokoić swoją samotność jest egoistycznie, a co dopiero rodzenie dziecka.

- Myślę jednak, że różnica między starszymi, dorosłymi kobietami, a nastolatkami polega na tym, że nastolatki, a przynajmniej Natalia (bohaterka mojego filmu), nie są tak wyrachowane. One mają po prostu wrodzoną (z uwagi na czasy, w jakich żyją) łatwość w zaspokajaniu swoich potrzeb. Jak zamówienie w knajpie z fast foodem. Dlatego hasłem, motywem przewodnim "Bejbi blues" pierwotnie miało być: coś do kochania i podwójne frytki. Po artykule zaczęłam czytać blogi nastoletnich mam, z jedną dziewczynką rozmawiałam osobiście. Research potwierdził to, co wcześniej przeczytałam w gazecie.


To jedna z niewielu historii, która opowiada nie o tym, jak młoda dziewczyna zachodzi w ciążę, ale o tym, co się dzieje, kiedy już urodzi dziecko...

- Jako że początek historii jest w jej zakończeniu, szukałam raczej odpowiedzi na to, co może skłonić Natalię do tego, co robi w finale. Szybko jednak zostawiłam to pytanie, bo nagle okazało się, że jest to film dokładnie o tym, co powiedziałam wcześniej. O potrzebie miłości i jednocześnie egoizmie. Wszyscy w tym filmie są egoistami. I każdego z osobna można zrozumieć. Wytłumaczyć z jego punktu widzenia. Matka Natalii wyjeżdża, bo ma prawo czuć się zmęczona i osaczona. Sama urodziła Natalię w wieku 17 lat, wychowała ją jak umiała. Nie umiała jej kochać, dlatego Natalia rodzi Antosia, bo czuje ten brak, ale tym samym postępuje egoistycznie, bo rodzi go i wydaje jej się zupełnie naturalnym, że mama zajmie się wnukiem. Ona ma po prostu żywą lalkę, jak mówi: mój własny mały człowiek.

Marzena - mama Natalii, młoda babcia - opiekuje się Antosiem, pomaga jak może. W pewnym momencie mówi jednak, stop. Wyjeżdża.

- Jestem bliska wieku mamy Natalii i absolutnie ją rozumiem. Nie robi nic złego, ma 34 lata, czyli dokładnie tyle, by zacząć swoje życie od nowa. Zakochać się, albo chociaż zabawić, chodzić na imprezy. Ma do tego prawo, inne trzydziestolatki tak robią. No i ona próbuje, tylko jej nie wychodzi. Wyjeżdża do Berlina, chce zacząć od początku, ale coś nie wychodzi, więc wraca. Wraca i siedzi przez dwa tygodnie na kanapie i pije wino. Nie ma odwagi przyznać się do porażki, pewnie nie pierwszej.


Jakie było główne założenie przy realizacji tego filmu?

- Na pewno nie było takiego założenia, żeby zrobić film o nastolatce w ciąży bądź z dzieckiem. Historia służy tylko do opowiedzenia tego, co chce się powiedzieć. A to jest film o braku empatii (bo nie jest modna), o egoizmie (bo jest modny) i jego granicy z samotnością. Natalia jest modna. Kocha modę. To, jak się ubiera, jest modne. Ma dziecko, więc przez to też jest trendy.

- Mateusz Kościukiewicz jako Seba jest supermodny. Deskorolka jest supermodna (wiele dzieciaków ma taki styl "na skejta" - nie jeżdżą, a chodzą z deskami po mieście, po centrach handlowych). Co druga osoba z kolorowych gazet mówi "jestem alternatywny". Czytałam artykuł na temat hipsterów, który opisywał ich jako "konformistycznych w swoim nonkomformizmie". Wydało mi się to fajne. "Bejbi blues" jest swego rodzaju "hymnem hipsterów".

Jak wybierałaś bohaterów? Gdzie ich znalazłaś?

- Casting trwał od lipca 2010 do stycznia 2011 roku. Przewinęło się przez niego około tysiąca młodych ludzi, ale wciąż nie mieliśmy głównej bohaterki - Natalii. Taki stan utrzymywał się do listopada, kiedy to wpadliśmy na pomysł zorganizowania castingu przy współpracy z MTV. Miałam już wtedy Martynę, czyli Klaudię Bułkę i dwóch chłopaków do zagrania postaci Kuby (to, który z nich zagra Kubę, a który Ernesta, rozwiązało się dopiero jakiś miesiąc przed zdjęciami).

- Wracając do castingu MTV, dzieciaki miały wysyłać MMS ze zdjęciami. Obejrzałam 8 tysięcy zdjęć. Wybrałam ok. 120 osób, które zaprosiliśmy do Warszawy. Akurat spadł śnieg (to była zima stulecia) i myślałam, że nikt nie przyjedzie. Ale przyjechali prawie wszyscy, przyjechała też Magda. Nie była do siebie podobna, bo wysłała zdjęcie z uszami królika na głowie, na którym prawie nie było jej widać. Takie zdjęcie z sesji, pozowane, cała sylwetka (mnie się te uszy spodobały, dlatego ją zaprosiłam). Kiedy weszła, wystarczyło kilka minut i było jasne, że nie można obok niej przejść obojętnie. Była zupełnie inna niż pozostałe 100 dziewczyn, mimo że były to fajne dziewczyny. Chodzi o charyzmę, albo raczej o wspólną energię, którą mamy razem z Magdą. Ona nie jest tą Natalią ze scenariusza, jest dużo silniejsza. Ta w scenariuszu była uroczą, delikatną, platynową blondynką, nawet taką trochę infantylną. U Magdy nawet jeśli wszystkie te cechy wyciągnąć, nie można pozbawić jej siły. Jest silna, co nie znaczy, że nie jest pogubiona, że się nie boi.

Jak pracuje się naturszczykami?

- Ja nie pracuję z naturszczykami. Bawimy się. Spędzamy razem czas. Poznajemy siebie i swoich bohaterów. Miksujemy razem te osobowości. "Stajemy się tym filmem".

Skąd zaskakujący kod kolorystyczny w twoim filmie?

- Cały scenopis był zakodowany kolorami, specjalnym szyfrem, który pomagał nam porozumieć się z operatorem. Jest kilka rodzajów scen w "Bejbi blues", które w zależności od swoich funkcji opatrzyliśmy odpowiednimi kolorami. I tak są w tym filmie sceny np. niebieskie - są to sceny bardzo realistyczne. Kręcone kamerą z ręki, praktycznie nie są oświetlane, a jeśli tak, to naturalnym albo rzeczywistym światłem. Do nich należą na przykład sceny nocne w mieszkaniu, które są oświetlane lampami z sufitu i lampami stojącymi, wszystkie jeden do jednego prawdziwe. Sceny te odnoszą się do sytuacji, kiedy nasza bohaterka traci na moment "grunt pod nogami", kiedy rzeczywistość ją przerasta.

- Oprócz niebieskich, są jeszcze sceny pomarańczowe i różowe. Z założenia podobne, ale wyglądają trochę inaczej jeśli chodzi o kamerę, światło i scenografię. Pomarańczowe mają charakter reklamowy, jest to np. scena w sklepie mięsnym. Są fotografowane "na płasko", bardzo wypalone, mają kontrolowaną scenografię, każdy element jest po coś i każdy jest pod kontrolą, jak w reklamie. Z kolei różowe to zdjęcia modowe z miękkim światłem. Szukaliśmy miejsc, których nie powstydziłby się "Vogue".

- W filmie są także sceny czerwone - jeszcze raz chciałabym podkreślić, że to nie znaczy, że są faktycznie czerwone, ale że po prostu taki mamy kod kolorystyczny. To oznacza, że sceny czerwone są troszkę surrealistyczne, a przynajmniej idą w tym kierunku - w kierunku nierealnego świata, będącego sferą marzeń i pragnień Natalii. To sceny zrealizowane na steadycamie, o przekręconych, lekko odrealnionych kolorach. To jest ten magiczny świat.


- Ostatnie są sceny zielone, które są charakterystyczne dla Kuby, są skate'owe, deskorolkowe - wyglądają tak, jakby nakręcili je Kuba z Ernestem. Najlepszym przykładem jest scena, w której chłopcy jeżdżą na desce i przychodzi Natalia. Kamera się przewraca, nie może ich wyszwenkować - dokładnie jakby sami się kręcili. Jednocześnie jest tam bardzo szeroki obiektyw, typowy dla zdjęć deskorolkowych (widać to na amatorskich filmach na YouTube, praktycznie zawsze jest to rybie oko). Jeśli chodzi o kolory, zastosowaliśmy się do kolorystyki magazynów o skate'ach, w których przeważa niebieski, granatowy, ciemnoczerwony, ciemnozielony.

Z jednej strony feeria barw, z drugiej... czarne plansze. Pomówmy o czarnych planszach, które pojawiają się między scenami, albo nawet w ramach sceny, po prostu pojawiają się nagle i...

- Czarne plansze to nic innego jak wyrwane fragmenty rzeczywistości. Jak strony wyrwane z pamiętnika - wyrywasz je, kiedy nie chcesz czegoś pamiętać, bo jest to zbyt bolesne, albo po prostu nie jest ważne, nie jest istotne. Czarne plansze, czyli te brakujące fragmenty, pojawiają się między scenami. Są też plansze w środku sceny. I wtedy jest to wycięty fragment jakiegoś zdarzenia, rozmowy, która w całości byłaby bez sensu. Np. pozostawienie całej kłótni Natalii i Kuby o Antosia wydawało mi się nudne, więc wycięłam część i wstawiłam czerń. Część tekstu, który Natalia mówi o mamie na dyskotece, także został wycięty. Zaraz po czarnej planszy rozmowa trwa dalej w tym samym pomieszczeniu, ale Natalia jest już w innym nastroju, więc plansza sygnalizuje również upływ czasu. To są wycięte fragmenty, które jednak mają jakieś znaczenie.

Powiedziałaś, że ten film jest rodzajem pamiętnika albo bloga. Wzorowałaś się na jakimś konkretnym blogu?

- Tak, na styl narracji, czy raczej styl kolorystyczny, który miał wpływ na sposób opowiadania, wpadłam, kiedy czytałam blog najbardziej znanej amerykańskiej nastoletniej blogerki - Tavi, która teraz bywa na pokazach Lagerfelda i siada obok Anny Wintour. I to był hardcore. Bo zobaczyłam dlaczego ten blog jest taki super. Przede wszystkim nie jest nudny, bo Tavi prezentuje na nim zdjęcia w różnych stylach - swoje, ale też z gazet, z pokazów. Jedne są czarno-białe, inne kolorowe, są fotografie w stylu 13-letniej dziewczynki, inne bardziej mroczne. Właśnie wtedy wpadłam na pomysł, żeby film też był taki. Narysowałam storyboardy, potem scenopis, potem drugi już z Jensem (operator), a potem dołączyła się Lise (scenografka) i moja siostra Matylda (kostiumy).


W "Bejbi blues" wszyscy młodzi ludzie wyglądają jak "z filmu". To opowieść, która czerpie z popkultury, z kiczu, ze współczesnego malarstwa, ze świata mody i reklamy, ale wizualnie jest niezwykle dopracowana.

- Jens doskonale to podchwycił i bardzo dużo dał od siebie. Na co dzień pracuje głównie w reklamie, kręci teledyski, a to właśnie jest ta stylistyka. Pamiętam jak przyjechał do Polski, żeby pracować nad scenopisem i zrobić dokumentację i pamiętam moment, kiedy mówiłam mu o koncepcji pięciu stylów opowiadania, a jego niebieskie oczy robiły się coraz bardziej niebieskie. Cały promieniał, to był super widok. Chyba żaden polski operator nie zgodziłby się na takie zdjęcia... I nie zrobiłby takich zdjęć.

Widać, że masz niezwykłe porozumienie ze swoimi młodymi aktorami. Jak wyglądała współpraca między wami? Pozostawiłaś im dużą wolność, możliwość improwizacji, czy trzymałaś się sztywno scenariusza?

- Trzymaliśmy się scenariusza, który po pewnym czasie stał się dla nich bardziej prawdziwy i realistyczny niż ich prawdziwe życie...

Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

materiały dystrybutora
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy