Chciałbym, żeby mój film zobaczył Ken Loach
Sławomir Fabicki już drugi raz wziął udział w oscarowym wyścigu. W 2002 roku jego krótkometrażowa "Męska sprawa" nominowana była do Nagrody Amerykańskiej Akademii Filmowej. Pięć lat później fabularny debiut Fabickiego, "Z odzysku", został polskim kandydatem do Oscara 2007 w kategorii "najlepszy film nieanglojęzyczny". Hollywoodzkie zaszczyty to jedna sprawa, inną jest fakt, że jego twórczość to wręcz antyteza amerykańskiego myślenia o kinie, a sam reżyser wśród swoich mistrzów wymienia Brytyjczyka Kena Loacha i Belgów, braci Dardenne.
Dlaczego tak długo pracuje nad każdym filmem, o czym zamierza nakręcić swój następny obraz oraz o potrzebie kina familijnego, w rozmowie z Tomaszem Bielenia opowiedział Sławomir Fabicki.
Czy byłeś rozczarowany werdyktem jury festiwalu w Gdyni, który pominął przy przyznawaniu najważniejszych nagród twój film "Z odzysku"?
Sławomir Fabicki: Zdaję sobie dobrze sprawę, że film się może albo podobać, albo nie podobać. Tam akurat trafił na jury, które doceniło inne filmy. Natomiast potem trafił na ludzi, którzy ten film wytypowali jako polskiego kandydata do Oscara, więc to jest dosyć niematematyczne.
Pytam o to, bo w kuluarowo-festiwalowych rozmowach tytuł ten pojawiał się dość często i był bardzo żywo dyskutowany.
Sławomir Fabicki: Ja nie liczyłem na żadne nagrody. Oczywiście, jeśli nagrody są, to jest to bardzo miłe. Jest to w pewien sposób uhonorowanie mojej pracy. Ale tak naprawdę dla mnie najważniejsza jest publiczność i konfrontacja z publicznością. Przede wszystkim polską publicznością.
Jak dojrzewała w tobie historia, którą zdecydowałeś się opowiedzieć w "Z odzysku"?
Sławomir Fabicki: Dawno temu, gdy zdawałem do szkoły filmowej, zrobiłem film dokumentalny o chłopaku, który zajmował się nielegalną windykacją długów. Miał 19 lat. Myśląc o "Z odzysku" odbiłem się od tej postaci - od tego chłopca z mojego dokumentu. To była główna inspiracja.
Zastanawiałem się, co się dzieje w głowie takiego młodego człowieka, jakich musi dokonywać wyborów, dlaczego pewne rzeczy przybierają taki obrót, jaki przybierają. Odbiłem się więc od tej postaci i zacząłem na tej podstawie tworzyć historię.
Praca nad tym filmem zajęła ci jednak aż cztery lata...
Sławomir Fabicki: Pierwszy treatment, czyli streszczenie scenariusza, miałem napisany już w 2001 roku.
Teraz zapowiedziałeś już swój kolejny film, który również przewidujesz realizować około czterech lat. Dlaczego z góry planujesz tak długotrwały proces produkcyjny?
Sławomir Fabicki: Powiem tak: to nie jest prosta historia. To będzie film oparty na autentycznym wydarzeniu z życia Belga niemieckiej narodowości, który został wcielony do Wehrmachtu i walczył w Powstaniu Warszawskim, a potem - uciekając przed Sowietami w styczniu 1945 roku - został uratowany przez polskich chłopów. I oni ukrywali go przez 1,5 roku.
Żeby opowiedzieć taką historię, potrzebuję to bardzo dobrze zdokumentować, dogłębnie poznać realia. W tej chwili spotykam się z tym Belgiem, który jeszcze żyje - cały czas w tej wsi, w której się urodził, z której wyszedł na wojnę i do której po wojnie wrócił. Ma teraz 80 lat. Muszę się po prostu do tego dobrze przygotować. Więc najpierw dokumentacja, potem praca nad scenariuszem, a na koniec muszę jeszcze znaleźć producenta, który znajdzie duże środki finansowe, by ten film powstał.
Ale producenta chyba już masz? Chodzi mi o Opus Film, który produkował "Z odzysku".
Sławomir Fabicki: Nie wiem. Podejrzewam, że będę musiał znaleźć niemieckiego producenta, bo film będzie w 75% mówiony po niemiecku. W związku z tym producentem wiodącym powinien być producent niemiecki. I pewnie dopiero potem będę się rozglądał za kimś w Polsce.
Wracając do \\'Z odzysku". Na co "zeszło" ci najwięcej czasu przy pracy nad tym filmem?
Sławomir Fabicki: Na wszystko po trochę. Na pisanie scenariusza, na robienie dokumentacji scenograficznej, dokumentacji środowiskowej, na zdjęcia próbne. Pierwsze zdjęcia miałem już w 2003 roku, czyli trzy lata temu.
To były zdjęcia z aktorami, którzy wystąpili w filmie?
Sławomir Fabicki: Nie, ja wtedy dopiero szukałem aktorów. Wtedy akurat nie znalazłem, chodziło o ukraińską dziewczynę i ukraińskie dziecko. Na znalezienie ich straciłem rok. Natomiast jeśli chodzi o dokumentację scenograficzną, to też pierwszą zrobiliśmy już na wiosnę 2003 roku. Miałem mieć zdjęcia w 2004 roku, ale nie było wystarczająco dużo pieniędzy, wiec się trochę przesunęły i kręciliśmy rok później.
Czy brałeś pod uwagę taką możliwość, że ten film może w ogóle nie powstać?
Sławomir Fabicki: (długa pauza) Nie. Wiedziałem, że z Piotrem Dzięciołem [właścicielem Opus Film – przyp. red.] ten film tak czy siak zrobimy. Oczywiście chcieliśmy go zrobić jak najlepiej, ale ponieważ nie uzbieraliśmy tyle pieniędzy, ile ja pierwotnie zakładałem, że powinno być, więc musiałem zdecydować się na pewne cięcia w scenariuszu, które ograniczyłyby koszty produkcji. Zrobiłem więc ten film za mniejsze pieniądze, niż zamierzałem.
Ile kosztował film?
Sławomir Fabicki: 3,5 miliona złotych.
Chciałem jeszcze wrócić do bohaterów "Z odzysku". Większość osób pyta cię pewnie o odtwórczynię głównej roli kobiecej, znaną z filmu "Powrót" Zwiagincewa Natalię Wdowinę, ale ja wolałbym zapytać o Antoniego Pawlickiego. Co cię w nim zaciekawiło, że dałeś mu najważniejszą rolę w swoim filmie?
Sławomir Fabicki: Antoniego nigdzie wcześniej nie widziałem. Przyszedł na zdjęcia próbne, był wtedy na trzecim roku Akademii Teatralnej w Warszawie. Do tej roli sprawdziłem chyba wszystkich młodych aktorów w Polsce i jeszcze trochę naturszczyków. Z tej grupy wyłoniło się dwóch chłopaków i ja ich ze sobą skonfrontowałem. Zrobiłem całodniowe próby z nimi i innymi aktorami, którzy byli już wybrani. I z tej dwójki wybrałem Antka.
On miał w sobie coś takiego, że mógł być bokserem - miał w sobie coś takiego zawadiackiego. Ale równocześnie dużo w nim było czegoś chłopięcego, dziecięcego, niewinnego, nawet naiwnego. No i dobrze grał...
On miał na planie bardzo ciężką sytuację, bo grał praktycznie w każdym dniu zdjęciowym. Bo - poza jednym wyjątkiem - on występuje w każdej scenie filmu. W związku z tym ta rola była dla niego bardzo wyczerpująca zarówno psychicznie, jak i fizycznie. Wiadomo, że musiał uczestniczyć w trudnych psychologicznie scenach, ale też brał udział w scenach akcji. Musiał też wykonywać pewną kaskaderską choreografię. To była dla niego nauka.
A jak pracowałeś z aktorami, bo te role są bardzo emocjonalne. Czy aktorzy mieli jakiś wpływ na - jeśli nie scenariusz - to na konstrukcję swoich postaci?
Sławomir Fabicki: Przed rozpoczęciem zdjęć dużo rozmawialiśmy, mieliśmy wiele prób. W trakcie tych prób cały czas zmienialiśmy dialogi, skracaliśmy, coś dopisywaliśmy - to była wspólna praca. Natomiast ostateczną pieczę nad tym wszystkim sprawowałem już ja sam, bo tylko ja wiedziałem, w którym kierunku ma to iść.
Z każdym aktorem pracuje się inaczej. Jeden potrzebuje bardzo prostych, konkretnych uwag, inny potrzebuje długich opowieści o życiorysie postaci. To jest bardzo różnie.
A ile trwały zdjęcia?
Sławomir Fabicki: 37 dni. Wydaje się, że na polskie warunki to jest bardzo dużo. Natomiast mieliśmy w filmie ponad 50 lokacji, czyli często trzeba było przerzucać ekipę z jednego miejsca w inne miejsce. W niektórych dniach mieliśmy aż trzy lokacje, czyli gro czasu zjadały przerzuty.
W recenzjach, które można było przeczytać po pierwszych pokazach Twojego filmu, dominującym określeniem, szufladkującym jakoś "Z odzysku" był "realizm". Ja w tym filmie widzę pewne - może nie religijne - ale metafizyczne ciągoty. Czy ten film pierwotnie miał wyglądać trochę inaczej?
Sławomir Fabicki: Oczywiście są w tym filmie echa religijne, chociaż ja bym je nazwał archetypowymi... Ale film wyszedł mi mniej więcej taki, jaki sobie założyłem, że będzie. Na przykład kwestia rzeki i przekraczania granicy. Rzeka jest bardzo istotna w moim filmie, ostatnie ujęcie to bohater płynący przez rzekę w kierunku domu.
Wiem, że była też w scenariuszu postać księdza, która ostatecznie nie weszła do filmu...
Sławomir Fabicki: Był cały wątek księdza, wątek przypisany do Katii [postaci granej przez Natalię Wdowinę - przyp.red]. Usunąłem go - to były cztery sceny - gdyż nagle ten wątek wydawał się ważniejszy, zaczynał dominować nad wątkiem głównego bohatera. Po prostu stwierdziłem, że postać Katii jest już wypełniona i cokolwiek byśmy do niej dodali, to wtedy równocześnie zabierzemy coś głównemu bohaterowi. Więc oczyściłem to. Sporo scen wypadło też w montażu.
Zadałem to pytanie, bo wiele osób oglądających ten film, zastanawia się pewnie: Gdzie jest w tym świecie Bóg?
Sławomir Fabicki: Bóg czuwa nad moim bohaterem. Pozwala mu w końcu dobrze wybrać.
Czy od samego początku wiedziałeś, że film będzie nosił tytuł "Z odzysku"?
Sławomir Fabicki: Tak, rzadko mi się to zdarza, ale od samego początku byłem do niego przekonany. Zresztą tak się nazywał też mój dokument, który posłużył mi za punkt wyjścia tej fabuły.
Czy jest jakiś reżyser, który chciałbyś, żeby zobaczył twój film?
Sławomir Fabicki: Chciałbym, żeby "Z odzysku" zobaczył Ken Loach. Wydaje mi się, że penetrujemy podobne obszary. Zajmujemy się ludźmi odrzuconymi. U mnie w filmie nie ma postaci, którym jest fajnie - oni są odrzuceni zarówno przez środowisko, jak i rodzinę, nie mogą sobie poradzić. Są samotni. W jego filmach też bardzo często da się zaobserwować tą perspektywę. Oczywiście tylko wtedy, kiedy nie zaczyna politykować...
Mnie twój film skojarzył się z twórczością braci Dardenne.
Sławomir Fabicki: Też ich lubię... Jak po raz pierwszy obejrzałem "Rosettę", to byłem wstrząśnięty psychicznie. Złapałem wtedy takiego wielkiego doła... Świetny film, genialny!
Pozwoliłbym sobie w tym miejscu na dygresję. Otóż w Cannes pytano się mnie, czy "Z odzysku" to jest obraz Polski. Mówiłem, że to nie jest obraz Polski, tylko fragment pewnej rzeczywistości. Przecież bracia Dardenne w swoich filmach nie pokazują, że tak wygląda cała Belgia, to jest jakiś fragment Belgii, inni ludzie... Tak, lubię bardzo braci Dardenne.... Ale lubię też Sergio Leone. Uwielbiam spaghetti westerny!
I pytanie na zakończenie. Robisz filmy na dość mroczne tematy, a twoja żona pisze książki dla dzieci. [Joanna Fabicka jest autorką m.in "Szalonego życia Rudolfa"- przyp.red]. Nie korciło cię, by nakręcić kiedyś coś dla swoich dzieci?
Sławomir Fabicki: Uderzyłeś tu w bardzo fajną nutę, ponieważ piszę właśnie z Mieczysławem Krzelem scenariusz filmu familijnego dla dzieci i rodziców. Zdałem sobie sprawę, że moje córki nie mogły zobaczyć nic z tego, co do tej pory nakręciłem. Kiedy najstarsza prosi mnie, żebym pokazał jej, co robię, to jej mówię, że niestety nie mogę, bo to są rzeczy dla dorosłych. Więc parę lat muszą jeszcze poczekać.
A poza tym czuję, że w Polsce brakuje takiego prawdziwego, fajnego kina przygodowego. Nie takiego, które się unosi trzy metry nad ziemią i przedstawia nam nierzeczywisty świat. Ja chciałbym osadzić to bardzo mocno w realiach współczesnej Polski.
Dziękuję za rozmowę.