Bérénice Bejo: Myślałam, że będzie łatwiej
Bérénice Bejo zagrała główną rolę w walczącym o Złotą Palmę na zeszłorocznym festiwalu w Cannes filmie "Rozdzieleni". Dla aktorki był to kolejny występ przed kamerą swojego męża - Michela Hazanaviciusa, z którym zrealizowała między innymi oscarowego "Artystę".
Jakie doszło do twojego udziału w tym projekcie?
Bérénice Bejo: - Przeczytałam jedną z pierwszych wersji scenariusza "Rozdzielonych" podczas pracy na planie filmu Asghara Farhadiego. "Przeszłość" - film, który wtedy kręciliśmy (za rolę w nim aktorka otrzymała nagrodę w Cannes - przyp. red.) , był bardzo skomplikowany, pełen trudnych dialogów i intensywnych emocji, a ja grałam w niemal każdej scenie...
- Po pierwszej lekturze scenariusza "Rozdzielonych" chyba nie do końca do mnie dotarło, jaką postacią jest Carole. Pomyślałam sobie, że w sumie niewiele mówi w filmie i że pewnie nie będzie trudno ją zagrać. Tak mam zawsze ze scenariuszami Michela: czytając je, widzę film, a nie swoją postać.
- Po każdym kolejnym przeczytaniu scenariusza dokonywałam nowych odkryć na temat Carole: że w zasadzie mówi cały czas, podczas gdy dzieciak nie odzywa się do niej wcale, że jest mnóstwo scen telefonicznych z jej udziałem. Michel uzmysłowił mi też, że gramy na przemian: po angielsku i po francusku... Jak się to wszystko złoży razem, okazuje się, że to rola wymagająca ogromnej pracy.
Jak się przygotowywałaś do zagrania Carole?
- Obejrzałam wszystkie filmy dokumentalne, które Michel nam polecił. Dużo też czytałam... Michel i ja mamy kilkoro przyjaciół Czeczenów, więc byliśmy zaznajomieni z tamtejszą sytuacją. Wszystko, czego dowiedziałam się podczas przygotowań do roli, tak naprawdę wiedziałam już wcześniej. Nie próbowałam pogłębiać tej wiedzy, ani przed zdjęciami, ani w ich trakcie. Carole nie jest postacią, która wie wszystko - odkrywa prawdę, słucha ludzi. Nie chciałam wiedzieć więcej, niż ona.
Niewiele wiemy na temat Carole. Czy ty i Michel wymyśliliście jej życiorys, którego brak w filmie, żeby lepiej ją zrozumieć?
- Michel nie, ale ja tak. Musiałam zrozumieć, dlaczego w wieku trzydziestu pięciu lat Carole jest w takim miejscu,w jakim jest. Dlaczego nie ma dzieci, ani męża... Dla Michela było ważne, żeby Carole pozostawała w tle, musiałam więc bardzo skromnie i ostrożnie rozgrywać swoją postać. Zazwyczaj w historiach takich jak nasza, bohaterowie z zachodu są przedstawiani jako niesamowici ludzie - całkowicie oddani sprawie, życzliwi, gotowi poświęcić wszystko, by uratować świat. W "Rozdzielonych" jest inaczej. Trudno roztkliwiać się nad problemami Carole, gdy wcześniej widziało się scenę, w której cała czeczeńska rodzina zostaje zmasakrowana. I dlatego zrezygnowaliśmy z przedstawiania historii jej nieszczęśliwej miłości czy czegoś w tym rodzaju. Staraliśmy się zrównoważyć jej skromny wątek z dramatycznymi losami innych bohaterów.
- Musiałam zaakceptować fakt, że moja postać potrzebuje czasu, żeby się rozwinąć, a publiczność będzie poznawać ją powoli, głównie poprzez to, co robi. W przeciwieństwie do Hadjiego, Carole nie jest bohaterką, która zaskarbia sobie sympatię widzów od pierwszej sceny. Na początku sama jest trochę jak widz: pasywnie obserwuje sytuację, nie angażuje się. Ale powoli, ze sceny na scenę, staje się prawdziwą bohaterką filmu. I najbardziej lubię w niej to, że staje się bohaterką trochę wbrew sobie. Potrzebuje dużo czasu, żeby zaakceptować Hadjiego, pierwotnie nie jest zadowolona z jego przybycia. A później nie ma już wpływu na swoje uczucia. Okazuje się, że jest bardzo wrażliwą i sympatyczną osobą, która potrafi otworzyć się na innych za cenę własnego poczucia bezpieczeństwa.
Jak przebiega proces przemiany Carole w postać budzącą zainteresowanie i sympatię widzów?
- Spotkanie z Hadjim jest początkiem przemiany Carole, która musi się skonfrontować z nową wiedzą - że w wojnie nic nie jest tak proste, jak jej się wydawało wcześniej. Dzięki temu dziecku Carole będzie musiała ustąpić, zmienić swoje podejście na bardziej realistyczne. Zrozumie, że ważniejsze jest zaopiekowanie się tym jednym dzieckiem, niż próba uratowania całej Czeczenii; że może pojedyncza osoba powinna zacząć od prostszych wyzwań. Myślę, że to przesłanie, które Michel chciał przekazać poprzez postać Carole - czasami trzeba skupić się na czymś małym, żeby odnaleźć szerszą perspektywę.
- Przekonałam się o tym w trakcie kręcenia sceny w Parlamencie Europejskim w Brukseli. To był mój ostatni dzień zdjęciowy. Michel przekonywał mnie, że to kluczowa scena dla mojej postaci, ale ja uważałam, że jest zbyt długa, nużąca i nie wnosi nic nowego do filmu. Wszystko, o czym Carole mówi w Parlamencie, już widzieliśmy w filmie. Nie rozumiałam, czemu ma to właściwie służyć. I na dodatek ta scena wymagała ode mnie nauczenia się na pamięć pięciu stron tekstu po francusku, a potem po angielsku! To jedyna scena, którą gram w obu językach. Ale po rozmowie z Michelem wreszcie zrozumiałam, o co w niej chodzi - to podsumowanie drogi, jaką przebyła Carole. Koniec pewnych przekonań i początek nowego rozdziału w jej życiu.
Ta scena przypomina mi inną - tę, w której Carole rozmawia z kolegami o początku nowego milenium. Początkowo krytykuje ekscytację wszystkich wokół i całe zamieszanie towarzyszące tej dacie, ale po chwili dochodzi do wniosku, że każdy pretekst jest dobry, żeby zapomnieć o życiowych problemach.
- To prawda. Carole jest na początku filmu pełna wiary we własne przekonania, ale rzeczywistość szybko sprowadza ją na ziemię. Nic nie jest proste. Wiara w coś to za mało, żeby zmienić świat. Mimo że życie nie jest proste, małe radości i drobne przyjemności są niezwykle ważne, potrzebne, a nawet niezbędne! Carole zrozumie, że mamy prawo do odrobiny frywolności, nawet podczas wojny. To tak naprawdę pochwała życia, wiara, że życie jest silniejsze, niż wszystko inne. To jest mądrość, którą moja bohaterka w końcu zdobędzie. Bardzo lubię tę scenę. Carole początkowo nie rozumie swoich współpracowników, ale jest nimi zaintrygowana. Z czasem odkrywa, że potrafią ją wzruszyć, że są pełni życia. Polubi ich i zrozumie. I od tego momentu rozpocznie się jej przemiana.
Czy widzisz jakieś podobieństwa pomiędzy sobą a Carole?
- Są w filmie momenty, w których jesteśmy bardzo do siebie podobne - sceny rozmów telefonicznych, gdy Carole się wścieka albo scena, w której przemawia w Parlamencie Europejskim... Moja matka była prawniczką i aktywistką, mój ojciec był reżyserem i aktywistą - pochodzę z rodziny zaangażowanej politycznie.
- Natomiast na pewno nie przypominam Carole w scenach z Hadjim - we mnie uczucia macierzyńskie wzięłyby górę od samego początku. Podczas tych scen musiałam bardzo uważać na moją mowę ciała. Gdy rozmawiamy z dziećmi, mamy skłonność do mówienia w sposób łagodny i przyjazny, przykucamy, żeby zniżyć się do ich poziomu. Michel ostrzegał mnie przed tym; chciał, żeby Carole była bardziej neutralna, odbierała opowieść chłopca jak raport. Na własny użytek wymyśliłam, że to powinna być rozmowa, jak między dwoma mężczyznami. Przygotowując się do roli, starałam się o nim myśleć, jak o kimś w moim wieku i na tym budować naszą relację. Musiałam zrezygnować ze wszystkich macierzyńskich gestów, z bycia miłą, słodką i delikatną. Podobało mi się to zadanie, choć wymagało zagrania w opozycji do tego, co mam w naturze.
Czy zdarzyło ci się wcześniej grać z dziećmi?
- Nie do końca - grałam z dziećmi w "Przeszłości", ale bardzo niewiele. A Abdul-Khalim w ogóle nie grał wcześniej w filmach. Trudno było nam stworzyć więź na planie, bo on nie mówi ani po francusku, ani po angielsku. Przez pierwsze dwa tygodnie nagrywaliśmy wspólnie sceny w apartamencie Carole. Początki nie byłe łatwe, nie znaliśmy się. Abdul-Khalim był bardzo spięty, wszystko było dla niego nowym doświadczeniem, czasami praca na planie przebiegała bardzo powoli i chłopiec się nudził. Ja zresztą też się denerwowałam na początku zdjęć. Chciałam wypaść dobrze, a to najgorsze, co może się przydarzyć aktorowi. Musiałam znaleźć równowagę i zaakceptować fakt, że coś może mi nie wyjść. Zawsze zajmuje mi to kilka dni. Chciałabym, tak jak to robił Hitchcock, móc powtórzyć pierwszy dzień zdjęciowy.
- Ale ostatecznie okazało się, że nie było tak źle: nieporadność Carole w kontaktach z Hadjim była także moją nieporadnością w kontaktach z Abdul-Khalimem i jego ze mną. Z czasem Abdul-Khalim poczuł się pewniej na planie i zintegrował z ekipą. To bardzo dobrze wychowany i przemiły chłopiec. Nawiązał wyjątkowy kontakt z Michelem. Czasami po piętnastym dublu błagał go, żeby już skończyć. Patrzył na niego tymi swoimi smutnymi dziecięcymi oczami i mówił: "Micheeeeel?! Jeszcze raz?", a Michel odpowiadał mu: "Tak, jeszcze raz" i Abdul-Khalim robił to, jak posłuszny mały żołnierz. Dobre maniery nie pozwalały mu odmówić.
- Ten dzieciak naprawdę wykonał kawał dobrej roboty, jestem z niego bardzo dumna. To nie była łatwa współpraca, ale wyjątkowa - niezapomniane wspomnienia i prawdziwe wyzwanie. Coś, czego nie doświadczyłam nigdy przedtem. Abdul-Khalim, wołający Michela na planie, będzie dla mnie już na zawsze integralną częścią wspomnień o pracy nad tym filmem. Tak jak mała Brigitte Fossey, wołająca "Michel" w filmie "Zakazane zabawy" - takie obrazy zostawiają odciśnięty w pamięci ślad na zawsze.
Czy jakaś scena, którą zagrałaś z Abdul-Khalimem, utkwiła ci w pamięci?
- Bardzo wiele. Byłam poruszona tym, z jaką łatwością Abdul-Khalim wchodzi w trudne stany emocjonalne. Wszystkie sceny, w których płacze kręciliśmy z niespodziewaną łatwością. Potrafił bez najmniejszego problemu rozpłakać się za każdym razem, gdy Michel go o to poprosił! To było niebywałe. Na przykład scena, w której rysował coś na kartce - miał łzy w oczach za każdym razem, gdy ją kręciliśmy, a było aż dziesięć dubli! Wyobrażasz sobie, jaką to było presją dla mnie? Natomiast Michel czuł wielką ulgę, że tak trudne sceny udaje mu się nakręcić bez żadnych trudności. Bardzo lubię też scenę, w której Hadji składa swoje świadectwo wojenne, lubię jej wymowę: dziecko wraca do życia, pozostawia za sobą przeszłość i rusza dalej. To wspaniałe. Płaczę za każdym razem, gdy ją oglądam.
Na planie tego filmu miałaś okazję, by zagrać zarówno z dzieckiem, które nie jest profesjonalnym aktorem, jak i z wielką gwiazdą kina, Annette Bening.
- Kiedy przyjechała Annette, nasz plan zamienił się w prawdziwy plan filmowy. Mam na myśli to, że wszyscy zaczęli normalnie pracować, tak jak mają to w zwyczaju. Każdy aktor odnajduje swoje miejsce na planie, dostosowując się do reżysera i kolegów. To wydaje się takie proste, ale wcale nie jest. W zasadzie to było zabawne, patrzeć, jak obecność Annette na nas wpłynęła. Podarowała nam dziesięć spokojnych dni pracy. Może taki jest urok Amerykanów. Była bardzo skromna, nie miała żadnych specjalnych wymagań. Jak przyjaciel, który odwiedził nas podczas kręcenia filmu i nie chce nikomu przeszkadzać. Była też doskonale przygotowana - przeczytała ogromną ilość książek i obejrzała równie wiele filmów dokumentalnych, związanych z tematem naszego filmu. To było niezwykle imponujące. Nie tylko świetnie orientowała się w temacie, ale też była bardzo dumna z udziału w tym projekcie. Myślę, że zawojowała nas wszystkich. Uwielbiam ją i jestem bardzo dumna z tego, że mogłam zagrać z nią w tym filmie.
Znacie się z Michelem bardzo dobrze. Jak ci się z nim pracuje na planie?
- Ogólnie rzecz ujmując, Michel nie jest osobą, która zasypuje cię komplementami. Nikogo nie zasypuje. Kiedy jest zadowolony - ruszamy z pracą dalej, kiedy nie jest - powtarzamy ujęcie. Ma przy tym skłonność do zabawy i bardzo młodzieńcze usposobienie. Często posługuje się żartami i gierkami słownymi, żeby rozładować napięcie. Gdy widzi, że jestem wykończona i zdenerwowana, bo powtarzamy bez końca ujęcie za ujęciem, próbuje mnie rozbawić. I to działa za każdym razem. Rozśmiesza mnie i sytuacja sama się naprawia. Myślę, że całkiem nieźle wychodzi nam współpraca, dzięki czemu ekipa na planie nie musi być świadkiem małżeńskich kłótni. Bardzo lubię z nim pracować.
- Uwielbiam scenę, w której mówię Hadjiemu, że przynajmniej ma już z głowy problemy z rodzicami. Powtarzaliśmy ją w nieskończoność! Michel powiedział mi, żebym się nie śpieszyła. Kazał mi się głęboko zastanowić nad tą kwestią, zrozumieć jak głupie jest to zdanie. Wczuć się w sytuację Carole, do której od razu dociera, co powiedziała osieroconemu chłopcu. Jak tego żałuje, patrząc na niego. To były bardzo cenne i konkretne wskazówki. Dzięki nim ta mała scena jest tak poruszająca.
- Wiem też, że Michel jest doskonałym montażystą. Ufam mu całkowicie. Zawsze gram dokładnie według jego wskazówek, nawet jeśli nie do końca rozumiem, w jakim kierunku to zmierza. To zaufanie nie przeszkadza mi w dzieleniu się własnymi pomysłami, ale ostatecznie Michel i tak zrobi to, co zechce. To jest nawet zabawne. W ten właśnie sposób współpracuje ze wszystkimi - aktorami, producentami, ekipą: mówi im "tak", a potem robi, to, co chce.
To wasz trzeci wspólny film. Czy to doświadczenie różniło się jakoś od poprzednich?
- Największym wyzwaniem dla Michela przy realizacji "Rozdzielonych" było uniknięcie fałszu - obraz musiał być realistyczny, nakręcony z poszanowaniem dla historii. Często powtarzał, że nie może sobie pozwolić na żaden błąd, ponieważ ten film dotyczy prawdziwych wydarzeń. Gdyby wyszedł mu sztuczny film, Michel czułby się zawstydzony. Ta obawa towarzyszyła mu przez cały okres produkcji. Zastanawiał się nad prawdziwością każdej, najdrobniejszej nawet sceny. To było dla niego coś nowego. Przed "Rozdzielonymi" kręcił wyłącznie filmy osadzone w konkretnej, minionej epoce. Obawiał się absurdu, który jest przecież ważnym elementem każdego z jego filmów. Był całkowicie skoncentrowany na tym, żeby zrobić film możliwie jak najbardziej wiarygodny, choć nie jest to dokument.
- To było nowe doświadczenie również dla mnie. Byłam na planie każdego z sześćdziesięciu dni zdjęciowych, mimo że grałam tylko przez trzydzieści pięć dni. W pozostałe dni byłam tam jako członek ekipy realizatorskiej. Nie chciałam się odcinać od projektu po zakończeniu zdjęć z moim udziałem, chciałam być tam dla Michela.
Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!
Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!