Reklama

Beata Fido: Moje Boże Narodzenie

Beata Fido - aktorka, którą widzowie mogą oglądać w takich serialach, jak "Blondynka", "Komisarz Alex" czy "Leśniczówka" - spędziła dziewięć lat w Stanach Zjednoczonych, gdzie wyjechała za głosem serca, zaraz po krakowskiej szkole teatralnej. Choć oczarował ją amerykański, przedświąteczny karnawał, zawsze z utęsknieniem czekała na spotkanie z bliskimi przy wigilijnym stole.

Beata Fido - aktorka, którą widzowie mogą oglądać w takich serialach, jak "Blondynka", "Komisarz Alex" czy "Leśniczówka" - spędziła dziewięć lat w Stanach Zjednoczonych, gdzie wyjechała za głosem serca, zaraz po krakowskiej szkole teatralnej. Choć oczarował ją amerykański, przedświąteczny karnawał, zawsze z utęsknieniem czekała na spotkanie z bliskimi przy wigilijnym stole.
"Uważam, że wszystko ma swój czas" - mówi Beata Fido /AKPA

Mówi się, że Boże Narodzenie to święto dla dzieci, a czy my dorośli też ulegamy tej magii?

Beata Fido: - Przede wszystkim bardzo ważne święto dla ludzi wierzących. Warto jednak pielęgnować w sobie cechy, które przypisywane są dzieciom; otwartość na świat, pozytywne myślenie, radość, beztroska, zachwyt nad każdym drobiazgiem, choćby nad kształtem płatka śniegu. W ten sposób życie przebiega dużo przyjemniej i człowiek potrafi być szczęśliwszy mając niewiele.

Z każdym rokiem Boże Narodzenie, przynajmniej w wystroju naszych domów, ulic, galerii, przyspiesza. Mam wrażenie, że trwa wyścig o tę pierwszą bombkę umieszczoną na Facebooku. Dlaczego?

Reklama

- To prawda. Sama łapię się na tym mówiąc, jak niewiele dni zostało do świąt, ale naprawdę nie ma co się tak spieszyć. One przyjdą. Myślę, że powinniśmy celebrować każdy etap przygotowań do świąt. Adwent, który już się rozpoczął, jest dla nas dobrym drogowskazem. To czas skupienia, wyciszenia, oczekiwania, pokuty, przygotowania się na jedno z najważniejszych świąt, aż w reszcie czas pojednania i radości. W ten sposób możemy doświadczyć pełni tej magii i w wymiarze duchowym i baśniowym. Osobiście bardzo się cieszę, że Boże Narodzenie nadchodzi.

Pierwsze płatki śniegu zabierają nas w krainę dzieciństwa, dają poczucie bezpieczeństwa, radości i ciepła.

- Jest w nas tęsknota, by ten otaczający nas świat był piękny. Ze swojego dzieciństwa pamiętam - bardzo śnieżne, mroźne i zimy. Wtedy w naturalny sposób gromadzimy się, by się ogrzać od tego domowego ogniska. Za oknem pada śnieg, ustaje wiatr, pod białą pierzyną znikają wszelkie ślady, niebo unosi kurtynę i pojawia się pierwsza gwiazdka.

Do amerykańskich kin wchodzi właśnie świąteczny film z Kurtem Russellem i Goldie Hawn, gdzie po raz pierwszy poznajemy żonę Mikołaja. Jest Pan Santa Claus i Pani Claus. Chciałaby pani zagrać w filmowej, zrobionej z rozmachem, opowieści bożonarodzeniowej?

- Oczywiście, że tak! Z przyjemnością obejrzę też film, bo bardzo lubię tę dwójkę aktorów. Jestem bardzo spragniona pozytywnych obrazów, pozytywnych filmów, pozytywnych historii. Święta kojarzą mi się właśnie z nadzieją i radością.

Pochodzi pani z Krakowa, gdzie prezenty pod choinkę przynosi Anioł. A co z legendą św. Mikołaja, nie istniała w Małopolsce?

- Anioł był zdecydowanie postacią dominującą w naszym regionie, a Mikołaj został trochę podstępem wprowadzony pod strzechy. (uśmiech - przyp. red.)

Przez lata mieszkała pani w Stanach Zjednoczonych. Za Oceanem czas przedświąteczny to prawdziwy uliczny karnawał dźwięków, kolorów, zapachów, smaków, Mikołajów, Elfów, prezentów. Zachwyciło to panią?

- Mieszkam w Polsce, po powrocie, już dość długo. Byłam odwiedzić Stany Zjednoczone kilka lat temu, ale moje wspomnienia sięgają lat 90. Jak można było temu nie ulec! Wyjechałam z Krakowa będąc modą dziewczyną, zaraz po studiach, kiedy Polska była raczej szarym krajem. W Ameryce, dosłownie, stałam się częścią tej dziecięcej, pocztówkowej magii świąt. Co prawda spędzałam święta z bliskimi, z rodziną pod Chicago, ale zawsze towarzyszyło mi uczucie, że jestem tym "zaopiekowanym", zbłąkanym wędrowcem.

Co jest dla pani najlepszym prezentem?

- Możliwość bycia z ludźmi, których kocham i, którzy są mi bliscy.

To dość intrygujące, gdy świeżo upieczona absolwentka jednej z najlepszych szkół aktorskich w Polsce, zamiast ubiegać się o etat w Teatrze Starym w Krakowie wyjeżdża do Ameryki. Była pani tak szalona czy pyszna? (uśmiech - przyp. red.)

- Na moją decyzję złożyło się kilka czynników, ale tym bezpośrednim impulsem była bliska relacja ze studentem wydziału aktorskiego uczelni amerykańskiej&

Czyli wyjechała pani za miłością, porzucając marzenia o wielkich teatralnych rolach?

- Tak! Podążyłam za głosem serca. Z drugiej strony, pewna naiwność, która jest prawem młodości, dawała mi pewność, że nic nie może stanąć na drodze mojemu szczęściu. Tak oto wyszłam za mąż za amerykańskiego aktora. Miałam amerykańskich teściów, amerykańską rodzinę, przyjaciół i bożonarodzeniowe swetry w reniferki. Dla mnie, moje życie było zwyczajne.

Jednak stojąc w progu aktorskiej kariery, z marzeniami, z apetytem to trudny wybór. Znany przypadki polskich aktorów próbujących sił za Oceanem. Pani miała szczęście czy dobrego agenta?

- Agentkę miałam dopiero w Nowym Jorku. Przez pierwsze lata pracowałam bardzo dużo w teatrach. Jak wszyscy, którzy chcą grać, chodziłam na przesłuchania. W Stanach nie ma etatów, nie ma zespołów, aktorzy są angażowani do konkretnych ról, w konkretnych przedstawieniach. Powiem tak& Kiedy skończyłam studia w Krakowie, byłam tak bezczelna, uważając że skończyłam najlepszą uczelnię aktorską na świecie, że wyjechałam do Stanów bez żadnych kompleksów, by konkurować z aktorami amerykańskimi. To przywilej młodego wieku i swego rodzaju nieświadomość. Teraz, z perspektywy lat, doświadczenia, widzę to inaczej, ale wtedy byłam pełna entuzjazmu, nie widziałam żadnych przeszkód. Niby, dlaczego miałoby mi się nie udać?

Liczne amerykańskie role teatralne, nagroda Theater Excellence Award, potwierdzają pani determinację i siłę marzeń. Dziś, gra pani w kilku polskich serialach i muszę przyznać, że nie dała się pani zaszufladkować, zamknąć w jednym typie bohaterki.

- To prawda. W "Komisarzu Aleksie" gram policjantkę, w "Archiwiście" grałam panią prokurator, w "Leśniczówce" gram lekarza, a w "Blondynce", choć to mała rola, jestem prostą panią, niepozbawioną wad, żoną Partyki, którego gra Marian Dziędziel. Mam za co dziękować, mam się z czego cieszyć i bardzo doceniam to, że mam taką szansę. Praca w tym zawodzie jest dla mnie przyjemnością, zwłaszcza gdy odbieram dowody sympatii od widzów, którzy są dla mnie najważniejsi.

Tęskni pani za teatrem?

- Bardzo chciałbym grać w teatrze. Kocham teatr. Praca w teatrze uczy pokory, warsztatu i bardzo się cieszę, że pierwsze zawodowe lata spędziłam właśnie w teatrze, w dodatku grając w języku angielskim. Wierzę, że to jest ścieżka, przestrzeń, którą dane mi będzie odkryć także w Polsce. Uważam, że wszystko ma swój czas.

Jak zapamięta pani mijający rok?

- Łapię się na tym, że myślę nieustannie o moich bliskich i uświadamiam sobie, że chcę jak najwięcej tego czasu spędzać właśnie z nimi. To jest dla mnie w życiu najważniejsze. Doceniam oczywiście to, że mogę realizować swoje marzenia zawodowe i pozazawodowe, ale bez relacji międzyludzkich nie czerpałabym z tego tak wielkiej radości.

Beata Banasiewicz/AKPA

AKPA
Dowiedz się więcej na temat: Beata Fido
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy