Reklama

Bartosz Prokopowicz: Przełamywać stereotyp

- Chciałem nakręcić pozytywny film, a nie prosić o współczucie. Zaznaczyć, że nawet w ekstremalnie trudnych okolicznościach można godnie żyć. Być głodnym życia w momencie, kiedy najmniej istotne rzeczy znaczą najwięcej. Magda mówiła mi, że odnajduje szczęście i przyjemność w każdym doświadczeniu. Niezależnie od tego, czy jest ono pozytywne czy negatywne, ważne, że po prostu jest. Pod płaszczykiem surrealistycznego i czarnego humoru chciałem przemycić treści trudne i poważne, takie jak strach przed samotnością, miłością, bliskością, przed drugim człowiekiem, aż w końcu strach przed śmiercią - mówi reżyser "Chemii" Bartosz Prokopowicz.

- Chciałem nakręcić pozytywny film, a nie prosić o współczucie. Zaznaczyć, że nawet w ekstremalnie trudnych okolicznościach można godnie żyć. Być głodnym życia w momencie, kiedy najmniej istotne rzeczy znaczą najwięcej. Magda mówiła mi, że odnajduje szczęście i przyjemność w każdym doświadczeniu. Niezależnie od tego, czy jest ono pozytywne czy negatywne, ważne, że po prostu jest. Pod płaszczykiem surrealistycznego i czarnego humoru chciałem przemycić treści trudne i poważne, takie jak strach przed samotnością, miłością, bliskością, przed drugim człowiekiem, aż w końcu strach przed śmiercią - mówi reżyser "Chemii" Bartosz Prokopowicz.
Bartosz Prokopowicz na planie filmu "Chemia" /Jordan Krzemiński /AKPA

"Chemia" to inspirowana prawdziwymi wydarzeniami historia o niecodziennej miłości dwójki młodych ludzi balansujących na granicy życia i śmierci, miłości i szaleństwa. To opowieść o niezwykłym uczuciu, dojrzewaniu i poszukiwaniu własnej tożsamości. O miłości silniejszej niż strach. O tym, że warto kochać tak, jakby jutra miało nie być. Film powstał na kanwie wydarzeń z życia Magdy Prokopowicz - założycielki Fundacji Rak’n’Roll. W rolach głównych wystąpili Agnieszka Żulewska, Tomasz Schuchardt oraz Danuta Stenka i Eryk Lubos. Autorem zdjęć jest brat reżysera, Jeremi Prokopowicz ("Herkules", "Wenus w futrze", "Rzeź").

Reklama

Światowe kino współczesne żywi się biografiami znanych postaci. Ale Ciebie nie interesowała klasyczna biografia. Od początku chciałeś nakręcić zupełnie inny film...

Bartosz Prokopowicz: - Nie interesował mnie film biograficzny. Gdybym chciał pokazać to, co wydarzyło się naprawdę, musiałby powstać zupełnie inny film - wiwisekcyjny, bolesny, mroczny. W "Chemii" oglądamy alternatywną wersję wydarzeń. Chciałbym, żeby tak to wszystko wyglądało. Tekst scenarzystki Kasi Sarnowskiej był oderwany od rzeczywistości, czasami nawet zabawny, na tyle mnie zdystansował, że bardziej koncentrowałem się na fikcyjnym scenariuszu niż próbie odniesienia się do prawdziwych wydarzeń.

Jaką więc historię chciałeś opowiedzieć?

- Chciałem nakręcić "pozytywny poradnik umierania", gdzie miłość jest silniejsza niż strach. To film o godzeniu się ze śmiercią, ale także odbieraniu mocy rakowi, o umiejętności odchodzenia, ale także o tym, że trzeba czerpać z życia, póki żyjemy. Życie moje i Magdy Prokopowicz było tylko punktem wyjścia. Emocje z tych intensywnych doświadczeń, wielokrotnie przefiltrowane przez scenariuszowe wydarzenia, pomogły mi skuteczniej pracować z aktorami, a im dzięki mojej wiedzy było łatwiej zidentyfikować się z niełatwymi przecież postaciami.

Jak ta historia ewoluowała?

- Od dawna chciałem zadebiutować jako reżyser. Pomysł "Chemii" pojawił się jeszcze za życia Magdy. Od początku miał być w duchu tego, co od lat robi założona przez nią Fundacja Rak’n’Roll - a więc miał zmieniać myślenie o chorobie nowotworowej. I ta idea w filmie pozostała. Scenariusz zmieniał się jednak kilkakrotnie. W końcu trafiliśmy na tekst Kasi Sarnowskiej, który przypominał "emocjonalny patchwork". To nie był klasyczny tekst - jego rytm wyznaczały emocje, bardziej przypominał notes z zapiskami. I taki jest też nasz film.

Myśląc "śmiertelna choroba na ekranie", myślimy o wzniosłości, patosie, traumie, wzruszeniach doprowadzonych do ekstremum. Ale "Chemia" idzie na przekór - dużo w filmie pozytywnego szaleństwa, spontaniczności, naturalnego śmiechu. Chciałeś przełamać stereotypy pokazywania choroby na ekranie?

- Przede wszystkim potraktowaliśmy główną bohaterkę Lenę jako pełnoprawnego członka społeczeństwa, nie wypchnęliśmy jej poza margines z uwagi na jej chorobę. Lena jest dla nas w pierwszej kolejności człowiekiem, nie chorym z nowotworem. Chodziło właśnie o to, żeby przełamywać stereotyp chorej na raka - łysej, chudej, odrzuconej, nie mającej prawa kochać, mieć dziecko, przeżywać, ale również umierać. Ludziom chorym na nowotwory odbiera się prawo do umierania. Mówi się im najczęściej: musisz wygrać walkę. Przez to się ich depersonifikuje, przerzuca na nich ogromny ciężar. Magda rozpoczęła specyficzny rodzaj narracji o chorobie nowotworowej, nie zawijała jej w tabu, opowiadała o niej z lekkością. Staraliśmy się operować podobną poetyką. Magda dała ludziom coś, czego wcześniej nie mieli. Przywróciła ludzi chorych do mainstreamu, a tym samym uczłowieczyła ich.

Czy pokazywaliście już film chorym na raka? Jak na niego reagowali?

- Dużo chorych kobiet po obejrzeniu tego filmu mówiło: tak właśnie chcę chorować, tak właśnie chcę umierać. Tylko niewielki procent pacjentów jest w stanie zaakceptować to że umrą, są w stanie spojrzeć śmierci w oczy. To są ludzie, którzy przed śmiercią wychodzą do domu, ostatnie chwile spędzają z rodziną. Ale większość umiera samotnie, ze wstydem na twarzy, w bólu, będąc odurzonym morfiną. Śmierć w naszych czasach jest obciachem, nie pasuje do wygodnego, nowoczesnego świata. Dlatego niepotrzebnie zamiatamy ją pod dywan, chowamy w kąt i tym samym stygmatyzujemy ludzi śmiertelnie chorych.

Rola Leny jest niezwykle wymagająca. To prawdziwy rollercoaster...

- Postać Leny ma w sobie ogromny potencjał. Skala, na której jest rozpięta rola Agnieszki Żulewskiej jest absolutnie ekstremalna. To bohaterka, która mieści w sobie skrajności, które czasami zdają się nawzajem wykluczać. Wielką witalność, wolę życia z jednej strony i świadomość nadchodzącego końca, na który zaczyna patrzeć ze spokojem z drugiej. Agnieszka Żulewska mimo młodego wieku znalazła w sobie głębię, która pozwoliła jej być na obu tych biegunach autentyczną.

Niekonwencjonalne potraktowanie tematu, jakim jest miłość w cieniu choroby, to jedno. Za słodko-gorzką, niejednoznaczną wymową filmu idzie również świeża formuła filmu, zabawa filmowym materiałem...


- Na każdym etapie mówiłem członkom ekipy, do operatora, do kompozytora, do aktorów: ryzykujcie, kierujcie się instynktem, nie bójcie się, zaproponujcie wersję, która przekracza granice. Spotykaliśmy się z różnymi opiniami na temat scenariusza, jak i samego filmu. Na przykład: jak można na tak poważny temat nakręcić taki niepoważny film? My jednak chcieliśmy uniknąć patosu. Chcieliśmy spuścić powietrze. To widać w formie filmu, który operuje własnym, specyficznym językiem. Ja muszę myśleć o śmierci lekko, inaczej bym zwariował. Można przyjąć mój sposób myślenia, albo odrzucić i mam nadzieję, że film go trafnie pokazuje.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Bartosz Prokopowicz | Chemia (film)
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy