Bartosz Prokopowicz: Kino masowego rażenia
To film o miłości w wielu jej odcieniach. Mam nadzieję, że widzowie po obejrzeniu naszej komedii romantycznej poczują się odrobinę inni - lepsi, podbudowani i oczywiście radośniejsi - mówi reżyser "Narzeczonego na niby" Bartosz Prokopowicz. Nowa produkcja twórcy "Chemii" jest opowieścią o związkowych perypetiach, którą pokocha każdy, kto choć raz zakochał się w niewłaściwej osobie.
Jak wspominasz pracę na planie filmowym?
Bartosz Prokopowicz: - Dla mnie było to wielkie wyzwanie, doświadczenie, ale i przyjemność. Po raz pierwszy w swojej pracy reżyserskiej spotkałem się z aktorami takiego formatu. Każdy z nich jest inny, każdy gra inną postać. Moim celem było, żeby widzowie poznali znanych aktorów z zupełnie innej strony. Budowanie postaci było największą przyjemnością w pracy na planie i, oglądając film, myślę, że to się udało.
Piotr Stramowski i Julia Kamińska wcielają się w głównych bohaterów filmu. Czym nas zaskoczą?
- Piotrek Stramowski to znany współczesny twardziel z irokezem, odznaką policyjną i gnatem przy boku, a ja chciałem tę rolę zbudować zupełnie inaczej. Zabrałem mu wszystkie atrybuty i powiedziałem: "Piotrek, oddajesz odznakę, zapuszczasz włosy, dostajesz dresy i wyciągnięty T-shirt, ale to nie znaczy, że masz być miękki". Męskość tej postaci mieszka zupełnie gdzie indziej - w szczerości, oddaniu i odpowiedzialności za syna. Myślę, że dziewczyny, które pójdą do kina, zobaczą to "męskie sexy" na ekranie. Julia Kamińska, znana do tej pory z roli "Brzyduli", gra trzydziestolatkę, która ma problem z mówieniem wprost tego, co czuje. Karina kłamie, ponieważ nie umie rozmawiać o swoich uczuciach. Duża tu zasługa jej mamy, granej przez Dorotę Kolak. Ta drobna wada sprawia, że Karina jest bardziej ludzka, i wierzę, że dzięki temu kobiety będą się z nią identyfikowały.
Czy twój film spowoduje, że widzowie uwierzą w siłę miłości?
- Gdyby tak było, byłbym bardzo szczęśliwy. Miłość to najważniejsze uczucie, które buduje człowieka. Mam nadzieję, że historia Kariny, której serce zostało złamane, i która od nowa uczy się ufać, pokaże singlom, że warto dać uczuciu drugą szansę. Ale nie tylko singlom - w filmie "Narzeczony na niby" miłość jest odmieniana przez wszystkie przypadki. To opowieść o tym, że miłość istnieje i należy o nią walczyć każdego dnia.
Czy miłość to twoim zdaniem najważniejsza w życiu rzecz?
- Tak. Jako człowiek 45-letni mogę to potwierdzić. Dobra miłość to najważniejsze uczucie w życiu. Ona kształtuje i nadaje życiu sens.
Jaka powinna być miłość?
- Miłość musi być budująca. Każdy z nas marzy o takiej miłości i nie wiadomo, kiedy ona przyjdzie. Czasami trzeba na nią czekać, czasami trzeba próbować. Nie ma na to recepty.
Relacja Kariny i Szymona opiera się na kłamstwie, ale i inni bohaterowie filmu mahą trochę za uszami. To sprawia, że film nabiera nowych znaczeń i staje się uniwersalny. Czy uważasz, że wszyscy oszukujemy? Czy można kłamać w dobrej wierze?
- O prawdę trzeba walczyć. To jest sprawa wyboru i decyzji. Możemy mieć jednak problem z mówieniem prawdy - do tego też trzeba dojść i dojrzeć. Karina, bohaterka filmu "Narzeczony na niby", ma defekt i usterkę, ale nie przestaje walczyć o prawdę i o miłość.
Komu się ten film spodoba?
- Wydaje mi się, większość ludzi znajdzie w filmie bohaterów, którym będzie kibicować. "Narzeczony na niby" to komedia romantyczna, która bawi się konwencją i opowiada o bardzo ważnych rzeczach. Film szanuje inteligencję widza i, w sposób wzruszający i zabawny, dostarcza pozytywnych emocji. Są też elementy musicalu. Chwytające za serce "My Way" w wykonaniu Tolka jest manifestem wszystkich postaci w filmie. Iść swoją drogą, podążać za sercem i nie żałować tego, co było, bo najlepsze jest przed nami. Nasze doświadczenia, które przeżywamy są naszym dziedzictwem. Dzięki nim dojrzewamy i stajemy się lepszymi ludźmi. Moim marzeniem jest, żeby widz wychodząc z kina, poczuł się dobrze, żeby stał się lepszym człowiekiem i uwierzył w miłość.
Co sprawia, że film jest zabawny?
- Niesamowicie zabawne dialogi i bohaterowie stawiani w niecodziennych sytuacjach. Nie jest to slapstick. Prawdziwość postaci i słowa, które wypowiadają, sprawiają, że film jest bardzo śmieszny i wzruszający. Wiemy, że na końcu się pocałują, bo o tym to jest, ale co i jak doprowadzi nas do tego, to zapraszam do kina - będzie zaskakująco.
Zabawne postaci, czyli...
- Darek, którego grai Piotr Adamczyk, charyzmatyczny reżyser telewizyjny, z uporem maniaka używający anglojęzycznych słów. Przezabawna Barbara Kurdej-Szatan, jako jego asystentka Kasia, jest narzędziem w niecnej intrydze. Duet Tomasz Karolak i Sonia Bohosiewicz, czyli Bartek, który żyje pod pantoflem swojej narzeczonej. Karina, która kręci i tworzy przez to gigantyczne problemy, które napędzają całą fabułę. Tolek i Dziadek Franek, którzy w uroczo śmieszny sposób komentuję rzeczywistość. Jest i Barnaba... Oj, naprawdę dużo postaci. Trzeba samemu zobaczyć.
Co zainteresowało cię w tym projekcie?
- Ja chcę w filmie kibicować bohaterowi. Bohaterowi, który startuje z jakiegoś punktu, walczy i zmienia się. Pragnę zobaczyć, że ktoś w końcu wygrywa. Zainspirować się albo uwierzyć w świat, w którym ludzie chcą i mogą w swoim życiu bardzo dużo zrobić. Nie możemy zmienić drugiego człowieka, ale mamy wpływ na siebie i na własne decyzje. Jeśli zmienimy chociaż jeden tryb, to pozostałe zaczną pracować w innym rytmie. Ja chcę wierzyć w miłość i w dobre życie.
Jakie kino chcesz robić?
- Moim celem jest robić kino masowego rażenia. Interesuje mnie widz, nie w tysiącach, ale w setkach tysięcy. Jemu opowiadamy historię i to on jest najważniejszy.