Bartosz Opania: W kinie śmieję się zawsze najgłośniej
- Dla mnie każda rola to wyzwanie. Każda postać, którą gram jest "rysowana" od samego początku, nie mam schematu na daną postać - to znaczy, że w komedii mam zagrać tak, a w innym filmie tak - powiedział w rozmowie z Interią Bartosz Opania.
Bartosz Opania to jeden z najciekawszych polskich aktorów młodego pokolenia.
W 1994 roku zadebiutował w kinie rolą w filmie "1968. Szczęśliwego Nowego Roku" Jacka Bromskiego. W 1999 roku nominowano go do Polskiej Nagrody Filmowej, "Orła", za główną rolę w filmie Jana Jakuba Kolskiego "Historia kina w Popielawach".
Wystąpił w ponad dwudziestu spektaklach Teatru Telewizji, m.in. w "Całkowitym zaćmieniu" Michała Kwiecińskiego czy "Wyspie róż" Jana Jakuba Kolskiego.
Bartosz jest synem wybitnego aktora Mariana Opani. Na stałe związał się z Teatrem Ateneum w Warszawie. Jest laureatem nagrody im. Tadeusza Łomnickiego.
Bartosz Opania ma 32 lata i za sobą udział w tak głośnych filmach jak: "Historia kina w Popielawach" i "Daleko od okna" Jana Jakuba Kolskiego, "Zakochani" Piotra Wereśniaka, "Pułkownik Kwiatkowski" Kazimierza Kutza, "Jak narkotyk" Barbary Sass. Ostatnia produkcją młodego aktora był udział w "Cisza" Michała Rosy.
Z Bartoszem Opanią o inspiracjach, popularności, niezależności, ciszy i aniołach stróżach, rozmawiała Anna Kempys.
Podobno często pan odmawia grania w filmach?
Bartosz Opania: Bardzo często...
A co decyduje o tym, że pan zgadza się wziąć udział w jakimś przedsięwzięciu?
BO: Czy dany materiał jest inspirujący. Nigdy nie zakładam, że coś będzie się komuś podobało albo nie, nie myślę też o tym, kto przyjdzie do kina. Widz jest dla mnie ważny, ale na początkowym etapie największym wyzwaniem jest dla mnie chęć przeżycia przygody, wejścia w czyjeś życie, dowiedzenia się czegoś o bohaterze, którego będę grał, a jednocześnie czegoś o sobie. To jest główna motywacja. Nie odczuwam potrzeby grania w ogóle. To jest moim zawodem i prawdopodobnie będę go wykonywał, ale nie lubię sytuacji, kiedy muszę wykonać jakąś pracę zleconą.
Myśli pan o reklamie?
BO: Każda dziedzina może zawierać coś inspirującego, choć akurat reklama chyba najmniej. Nie neguję jednak postaw tych aktorów, którzy grają w reklamach, być może i ja zagram. Nie mam prawa nikogo osądzać. Mówię o tym, co się lubi albo nie. Wolałbym ciężko pracować fizycznie, niż grać coś, co mnie nie interesuje.
A co zainteresowało pana w scenariuszu filmu "Cisza"?
BO: Po przeczytaniu tego tekstu pomyślałem, że to jeden z niewielu współczesnych scenariuszy, który mówi o czymś istotnym, inspirującym, daje szansę przeżycia czegoś ciekawego.
Czy sądzi pan, że człowiek ma prawo ingerować w życie drugiego człowieka, tak jak robi to Szymon, bohater filmu?
BO: To zależy. Ingerencja może być pozytywna i negatywna. Jeżeli jest to poparte uczciwością i chęcią niesienia pomocy, to tak. W każdym innym przypadku jest to niedopuszczalne. Chciałem "rysować" tego człowieka niejednoznacznie. Nie utożsamiam się z tymi, którzy twierdzą, że jest to anioł stróż, który opiekuje się bohaterką. On raczej odbywa pewną pokutę za coś, co zrobił w dzieciństwie, co nie było jego winą, choć on tę winę bardzo na sobie odczuwa.
Wierzy pan w anioła stróża?
BO: Wierzę, ale nie chciałem pretendować do tego miana...
Czym jest dla pana cisza?
BO: Dzielę ciszę na dwa rodzaje odczuwania ciszy. Jest cisza pozytywna i cisza negatywna. Jest cisza uspokojenia, harmonii, w której jesteśmy pogodzeni ze sobą, jest nam dobrze, nie tęsknimy za telefonem, on nie dzwoni. Drugi rodzaj ciszy to samotność, tęsknota za drugą osobą, niespełnienie i poczucie wyobcowania.
Wystąpił pan w dwóch filmach Jana Jakuba Kolskiego - "Daleko od okna" i "Historia kina w Popielawach". Zagrał pan w nich bardzo różne postaci, skomplikowane psychologicznie. Z drugiej strony widzowie mogli zobaczyć pana z zupełnie innej strony - w "Zakochanych" Piotra Wereśniaka.
BO: Dla mnie każda rola to wyzwanie. Każda postać, którą gram jest "rysowana" od samego początku, nie mam schematu na daną postać - to znaczy, że w komedii mam zagrać tak, a w innym filmie tak. Granie w komedii romantycznej czy postaci u Janka Kolskiego, to są zawsze nowe wyzwania. Nie wystąpiłem w "Zakochanych" ani dla zabawy, ani po to, by być bardziej medialną postacią, czy też żeby odejść od tego, co grałem do tej pory. Po prostu staram się robić to, co jest dla mnie przyjemne. Jeżeli jest materiał, który mnie inspiruje to myślę, że warto podejmować każde ryzyko. Są filmy albo dobre, albo złe. Albo mam ochotę grać, albo nie. Wszystko zależy od tego, z kim będę pracował, kto napisał scenariusz. To jest najważniejsze.
Czym jest sukces dla aktora?
BO: Jest coś takiego jak sukces, ale ja tego chyba jeszcze nie osiągnąłem i nie wiem czy mi się uda. Wydaje mi się, że w naszym kraju coraz częściej zmierza się do innego rodzaju sukcesu, niż ja to sobie wyobrażam. Sukces jest wtedy, kiedy ma się świadomość i ma się możliwość nie brania udziału w rzeczach, na które nie ma się ochoty, a bierze się udział w rzeczach, które są istotne i kiedy można z satysfakcją uprawiać swój zawód. Sama w sobie popularność nie wydaje mi się sukcesem, to tylko jest jakiś dodatek - czasem miły, czasem nie.
Ceni pan sobie popularność? Dość rzadko udziela pan wywiadów. Czy w zawód aktora nie jest wpisane bycie osobą publiczną?
BO: Ja idę na przekór temu, bo uważam, że to nie jest wpisane w zawód aktora. Jest to tylko dodatek do zawodu aktora. Nie lubię sytuacji, kiedy muszę coś robić. Każdy jest wolnym człowiekiem i ja też za takiego się uważam. Są oczywiście takie sytuacje jak promocja filmu. Nie uważam jednak, żeby aktor musiał się pokazywać, jeśli nie ma na to ochoty. W zawód aktora wpisane jest granie, a nie bycie osobą publiczną. Ja po prostu czuję się w takich sytuacjach trochę niezręcznie. Nie jest to żaden brak szacunku dla dziennikarzy czy dla publiczności, czuję się po prostu "niewygodnie". Jeżeli mam coś do powiedzenia przez rolę to jest to zupełnie inna sytuacja, niż kiedy robię sobie zdjęcia czy udzielam wywiadu. Wydaje mi się, że to co widać na ekranie jest wystarczającym świadectwem i każdy może swoje wnioski na ten temat sformułować - czy to jest złe, czy dobre. Jeżeli ja opowiadam o roli, to czuję się skrępowany, że muszę się z czegoś tłumaczyć. A już najgorsze są pytania o to, kim jestem w życiu prywatnym - wtedy czuję się kompletnie bezradny.
A co pan najbardziej lubi w kinie?
BO: Lubię jeżeli ktoś mnie na tyle oszuka, że przestaję się w kinie czuć jak w pracy. To uczucie mnie coraz częściej zaczyna dotykać. Strasznie z tym walczę. Lubię jeśli coś mnie uwiedzie, coś mnie ucieszy. W kinie śmieję się zawsze najgłośniej. Jeśli jest coś wzruszającego, to płaczę, ale nie lubię czegoś takiego, kiedy widzę sceny, podczas których myślę sobie - tu powinienem płakać, a tu śmiać się - a w ogóle mnie to nie dotyka.
Czy to, że pochodzi pan z rodziny aktorskiej, wpłynęło na decyzję o wyborze zawodu?
BO: Jest coś takiego jak geny, które dziedziczymy po swoich przodkach. Nie jestem jednak w stanie określić, na ile geny sprowokowały mnie do uprawiania tego zawodu. Może gdzieś w podświadomości to było, ale ja takich pytań sobie nie zadawałem. Chciałem zostać aktorem, ponieważ wydawało mi się, że jest to środek do wypowiadania siebie, nie - mówienia o sobie. Nigdy nie chciałem zakładać, że będę aktorem. Będę nim, dopóki będzie mi się podobało bycie aktorem. Jeżeli poczułbym, że chciałbym robić coś innego, w inny sposób wypowiadać siebie - to wtedy chwyciłbym się czegoś innego. Jestem w stanie żyć bez grania, nigdy nie zabiegałem o role. W okresie kiedy składałem papiery do szkoły teatralnej myślałem, że to jest wspaniała przygoda, przeżywać i dotykać życia innych ludzi. Nadal tak uważam. Można w ten sposób zaspokajać swoją wiedzę na temat człowieka, siebie, historii, można uczestniczyć w wydarzeniach, których nigdy nie miałoby się możliwości nawet dotknąć. To jest fascynujące.
Pana najbliższe plany filmowe?
BO: Ostatnio pracowałem z Markiem Bukowskim nad filmem "Sukces". Jakie będą tego efekty, zobaczymy na ekranie.
Dziękuję za rozmowę.