Barbara Bursztynowicz: Blisko ludzi

Barbara Bursztynowicz /AKPA

Aktorka, żona, matka. Kobieta spełniona w życiu zawodowym i prywatnie. Barbara Bursztynowicz opowiedziała o tym, jak trafiła do telenoweli „Klan”, zdradziła też, że jesienią wystąpi gościnnie w serialu „Ojciec Mateusz”.

Po wakacyjnej przerwie zobaczymy 22. sezon "Klanu", co czyni go absolutnym rekordzistą pod względem trwania na telewizyjnej antenie! Skąd taki sukces?

Barbara Bursztynowicz: - Myślę, że powodów jest wiele. Opowiada o wielopokoleniowej rodzinie, a rodzina zawsze odgrywała w naszym społeczeństwie istotną rolę. Widzom mogło się wydawać, że historia Lubiczów i Chojnickich dotyczy ich samych. Warto przypomnieć, że ten projekt od początku zakładał branie pod uwagę ważnych społecznie tematów, co czyniło go serialem misyjnym. Z czasem widzowie przyzwyczaili się do bohaterów, znajdując w nich odbicie własnych przeżyć. Moja ciocia mieszkająca w Kanadzie chętnie ogląda "Klan", bo, jak twierdzi, przybliża on jej Polskę. W kraju i za granicą zyskaliśmy szerokie grono wiernych widzów.

Są tacy, którzy raz na jakiś czas rozpuszczają pogłoski, że "Klan" się kończy...

- Jak widać, to tylko plotki. Nie mam pojęcia, skąd się biorą. Może ktoś niecierpliwy wyszedł z założenia, że wszystko się kiedyś kończy, więc dlaczego nie miałoby to dotyczyć "Klanu"? Ktoś inny to powtórzył i tak zrodziła się plotka.

Pamięta pani początki "Klanu"? Występuje w nim pani jako Elżbieta Chojnicka od pierwszego odcinka!

- Jego narodzinom towarzyszyła euforia, bowiem to właśnie "Klan" wygrał w 1997 roku konkurs na telenowelę, zorganizowany przez Telewizję Polską. Scenariusz pisali Ilona Łepkowska i Wojciech Niżyński. Z Wojtkiem znaliśmy się wcześniej, produkował spektakl Teatru TV, w którym występowałam. Podczas jednej z ostatnich prób, tuż przed nagraniem, reżyser zagroził pewnemu młodszemu koledze wyrzuceniem z obsady, choć ten bardzo się starał.- Nie można tak krzywdzić ludzi! - zareagowałam. Wojtek był świadkiem tej sceny. To wtedy dostrzegł we mnie jedną z bohaterek tworzącego się właśnie scenariusza "Klanu".

Stworzyła pani postać-ideał, wzór żony, matki, babci, osobę, którą ludzie pragną naśladować...

- Czasem się śmieję, że Elżbieta jest nieomal święta, chociaż wiemy, że nie ma ludzi bez wad. Widzowie chyba pragną takiej bajkowej postaci, co wnioskuję z niezliczonych dowodów sympatii. Wierni fani troszczą się o nią, komentują jej zachowania, doradzają, jak powinna postąpić. W ostatnim odcinku przed wakacjami zasłabła, scenarzyści pozostawili widzów w niepewności. Więc tego lata ciągle ktoś pyta mnie o zdrowie Elżbiety, czy będzie żyła, czy to coś poważnego... Jestem zobowiązana do zachowania tajemnicy, więc tylko uśmiecham się zagadkowo.

Reklama

Elżbietę kochają nie tylko zwykli widzowie. Swego czasu środowisko farmaceutów wyróżniło ją specjalną nagrodą...

- To było 15 lat temu, kiedy apteka w domu rodzinnym Lubiczów na Sadybie odgrywała ważną rolę w serialu. Wówczas zostałam uhonorowana statuetką Gallena oraz tytułem Honorowego Aptekarza, co do dziś poczytuję sobie za wielki zaszczyt. Pani profesor farmacji z Akademii Medycznej w Poznaniu zalecała wręcz swym studentom oglądanie "Klanu", by na przykładzie Elżbiety uczyli się wzorowej postawy aptekarza.

Nie myślała pani nigdy, żeby odejść z "Klanu"? Nie miała pani dość grania tej samej postaci od lat?

- W każdej pracy przychodzą chwile zwątpienia i zniechęcenia. Poza tym wiadomo - w życiu zawsze jest coś za coś. "Klan" dał mi wiele - popularność, stabilizację materialną, zabierając jednocześnie inne możliwości zawodowe. Na szczęście jest jeszcze teatr, w którym z dużą przyjemnością gram. Ostatnio jeżdżę po kraju z przedstawieniem "Ranny ptaszek" kanadyjskiej pisarki Colleen Murphy, w reżyserii Dariusza Taraszkiewicza. Ta sztuka to rodzaj czarnej komedii, świetna rzecz, sale są pełne. Po spektaklu często spotykam się z widownią. Lubię te momenty, kiedy dzielimy się wrażeniami.

- Najwspanialsza jest tzw. prowincjonalna publiczność. Warszawska bywa "zepsuta" wielością propozycji, zbyt dużo tu się dzieje, chociaż ostatnio występowaliśmy w Amfiteatrze Na Woli przed wspaniałą publicznością... A tam, z dala od centrum, ludzie na nas czekają, ciekawi, otwarci, gościnni. Uwielbiam to. Oczywiście zwykle rozmowa schodzi na temat Elżbiety. Wtedy przekonuję się, jak ta postać jest bliska ludziom i jakimi serdecznymi uczuciami ja darzą. Jeśli od czasu do czasu pojawia się w mojej głowie myśl o rozstaniu z "Klanem", to w takich chwilach zastanawiam się, jak mogłabym to zrobić moim wiernym widzom.

Jesienią pojawi się pani gościnnie w "Ojcu Mateuszu". W jakiej roli?

- Moja bohaterka to kobieta sparaliżowana, zniecierpliwiona chorobą. Ciekawostką jest, że w rolę jej męża wciela się mój rzeczywisty mąż Jacek. Nigdy dotąd nie graliśmy małżeństwa i trochę się tego obawialiśmy, ale wyszło dobrze.

Poznali się państwo na studiach w warszawskiej PWST?

- Był rok 1973, ja byłam na I roku, Jacek na III. Pobraliśmy się w październiku 1976 r. Ślubu udzielał nam ksiądz-poeta Jan Twardowski w kościele Wizytek w Warszawie. Wcześniej, w mojej rodzinnej parafii w Bielsku-Białej, tamtejszy ksiądz nie chciał nam dać pozwolenia na ślub, twierdząc, że artyści biorą go tylko dla efektownej ceremonii. Na szczęście trwamy razem i nic nie wskazuje na to, by miało być inaczej.


Od początku występowała pani pod nazwiskiem męża?

- Dawniej używałam podwójnego, Rabczak-Bursztynowicz. Za radą profesora Bardiniego zdecydowałam się jednak na jedno. Śmiał się, że jeśli dołożyć jeszcze imię, całość nie zmieści się na plakacie.

Kilka temu ukazała się pani książka "Jak w życiu"...

- Kiedy przeżyje się trochę lat, to ma się wiele spostrzeżeń, historii do opowiedzenia, anegdot, refleksji i wspomnień. O tym jest moja książka. Ostatnio napisaliśmy wspólnie z mężem monodram sceniczny dla mnie, o mnie. Ale dowiedzieliśmy się, że ta forma nie cieszy się dziś zbytnim powodzeniem. Zamierzam przerobić go na książkę i mam nadzieję, że będzie to fajna rzecz. Tyle tylko, że wciąż nie mogę się za to zabrać. Lato tego roku jest tak piękne i upalne, że szkoda mi każdego dnia na ślęczenie przy komputerze. Wolę podróżować, zwiedzać nowe miejsca i kontemplować uroki wsi, która z roku na rok staje mi się coraz bliższa i droższa. I gdzie uciekamy, kiedy tylko się da. Do pisania wrócę po wakacjach, długie jesienne wieczory sprzyjają skupieniu. Taki przynajmniej mam plan.

Jolanta Majewska-Machaj

Tele Tydzień
Dowiedz się więcej na temat: Barbara Bursztynowicz
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy