Anna Lucińska: Mogła być modelką
Mogła być modelką, ale nie chciała dla utrzymania sylwetki poświęcić swojej pasji - jedzenia. I bardzo dobrze na tym wyszła.
Już jako nastolatka jeździłaś po świecie i rzadko bywałaś w domu. Twoi rodzice chyba nie mieli z tobą lekko...
Anna Lucińska: - Rodzice starali się roztaczać nade mną "parasol ochronny". Kiedy wyjeżdżałam, ciągle musiałam przysyłać SMS-y lub choćby puścić sygnał, żeby rodzice wiedzieli, że u mnie wszystko w porządku. Dzisiaj jestem im za to wdzięczna, wpoili mi wartości, dzięki którym twardo stąpam po ziemi. Kiedy byłam za granicą, przez szacunek dla nich m.in. nie robiłam żadnych głupich rzeczy. Chociaż kiedy mama nie chciała się zgodzić na wyjazd do Chin, postawiłam na swoim i jednak wyjechałam, by spełniać swoje marzenia. Oczywiście nasłuchałam się, że zobaczę, jak to jest, jak będę miała własne dziecko, ale wiem, że wynikało to tylko i wyłącznie z jej troski o mnie.
Teraz rodzice domagają się wnuków?
- Absolutnie nie! Nie ma żadnej presji. Mnie w ogóle śmieszą takie oczekiwania, że szybko trzeba wyjść za mąż, mieć dzieci i tak dalej. Spokojnie, na wszystko przyjdzie czas. Oczywiście w przyszłości chciałabym założyć rodzinę, ale na razie mam psa, suczkę, i moi rodzice traktują ją jak swoją wnuczkę. Kiedy jestem na planie, jest u nich, i jak chcę ją zabrać, jest lament.
Porozmawiajmy o twojej przygodzie z modelingiem.
- Byłam fotomodelką, bo na modelkę wybiegową jestem za niska. Zawsze byłam przedsiębiorcza i chciałam na siebie sama zarabiać. Miałam sesje zdjęciowe do pism młodzieżowych w Niemczech, potem dostałam inne kontrakty, m.in. w Hiszpanii i Szanghaju. W tym ostatnim mieście, niestety, wykończyła mnie kuchnia - bardzo lubię jeść, więc troszkę się zaokrągliłam. Nie byłam gruba, ale nie spełniałam wyśrubowanych standardów dla modelek.
Jak to się stało, że trafiłaś do Stanów?
- Przy jednym z projektów, w Indiach, poznałam parę producentów z Los Angeles. Bardzo się polubiliśmy, ja w tym czasie już grałam w "Plebanii" i złapałam bakcyla aktorstwa. Powiedziałam im o tym, a oni zaproponowali, żebym do nich przyjechała i chodziła na kursy aktorskie w USA. Skorzystałam z ich zaproszenia, poleciałam na miesiąc i zostałam 4 lata.
Wygląda na to, że masz dużo szczęścia.
- Tak, i do ludzi, i do sytuacji, naprawdę jestem w czepku urodzona. Jestem też optymistką i lubię działać pod prąd.
Co jeszcze, oprócz nauki aktorstwa, zyskałaś dzięki Los Angeles?
- Przede wszystkim nauczyłam się profesjonalizmu na planie - lubię być przygotowana, wiedzieć, co mam powiedzieć i jak się zachować przed kamerą. Dzięki pobytowi w Stanach mam otwartą głowę, nie myślę wąskotorowo i wyznaję zasadę - nie narzekaj, jak ci się coś nie podoba, to po prostu to zmień!
À propos namawiania do zmian - podobno zajmujesz się coachingiem?
- Tak, ale tylko dla znajomych, bo nie mam żadnych certyfikatów. Ja się taką tematyką interesowałam od dawna - po co tu jesteśmy, jak działa nasz mózg, jak się motywujemy? Dużo ludzi chce coś w życiu zrobić, ale przeszkadza im w tym strach. Mamy nieograniczone możliwości, ale o tym zapominamy. Najważniejsze to chcieć. Dużo o tym opowiadam moim znajomym i poprosili mnie, żebym zrobiła im szkolenie. Chciałabym się tym kiedyś zająć na poważnie.
Taki plan B?
- Można tak powiedzieć. Moi znajomi, którzy mają dzieci, często skarżą się na to, że nie mogą sobie z nimi poradzić. Więc wymyśliłam plan kursów dla takich nastolatków, które mogłyby im pomóc. Mam jakieś doświadczenie w życiu, jestem w zbliżonym do nich wieku, może na własnym przykładzie mogłabym im pokazać, że warto w siebie wierzyć i realizować marzenia. Nie chcę na razie mówić o szczegółach, żeby nie zapeszyć, ale myślę, że mi się to uda. Na razie skupiam się na pracy aktorskiej i dziennikarskiej.
Od kilku miesięcy prowadzisz "Dzień dobry, Polsko!". To program na żywo - czego się najbardziej boisz na wizji?
- Powiedzenia czegoś, co zostanie źle zrozumiane. Cały czas mam też z tyłu głowy myśl, że chciałabym, by wszyscy byli zadowoleni z mojej pracy, ale wiem, że tak niestety się nie da. Staram się jednak zawsze dawać z siebie sto procent.
A jaki masz sposób na wczesne wstawanie?
- Z reguły kładę się późno spać, więc nie jest łatwo. Nastawiam sobie kilka budzików - pierwszy na godz. 3, drugi - 3.15, potem 3.30 i wreszcie 3.45, o której wstaję. Bo kiedy się obudzę o tej trzeciej, to wiem, że jeszcze mam w zapasie 45 minut. To mi pomaga. Ale przeczytałam ostatnio, że podobno trzeba już kłaść się z nastawieniem, że jutro fajnie będzie wstać i wtedy jest łatwiej. Muszę to sprawdzić przed kolejnym programem!
Ewa Gassen-Piekarska