Anna Karczmarczyk: Inaczej myślę, czuję i oddycham
Bohaterka programów "Dance, Dance, Dance" i "Taniec z Gwiazdami". Aktorka znana z ról w serialach: "Na dobre i na złe", "Za marzenia" oraz "Ludzie i bogowie" - produkcji, który zadebiutowała w jesiennej ramówce w TVP. Anna Karczmarczyk jest fanką koreańskiego kina, dlatego postanowiła nauczyć się tego trudnego języka. Aktorka w wolnym czasie ćwiczy również grę na ukulele.
Na antenie TVP zadebiutowała produkcja "Ludzie i bogowie" w reżyserii Bodo Koxa. Lubisz grać w produkcjach kostiumowych?
Anna Karczmarczyk: - Miałam ogromną przyjemność zagrać w filmie "Sprawiedliwy" w reżyserii Michała Szczerbica, którego akcja również miała miejsce w czasach II wojny światowej. Serial "Ludzie i bogowie" był dla mnie okazją do przeniesienia się w przeszłość za sprawą wyjątkowych kostiumów i charakteryzacji. Stojąc przed lustrem ubrana w strój epokowy pomyślałam, że wyglądam jak babcia Gienia! Miałam poczucie, że się zmieniam, inaczej myślę, chodzę, oddycham i czuję to, z jakimi emocjami musiały mierzyć się kobiety z tamtych czasów. Mam wrażenie, że ludzie mieli w sobie niesamowitą dostojność. Wszyscy byli świetnie ubrani, zadbani i nie wiem, skąd czerpali siłę, żeby w tych trudnych czasach walki o Polskę i życie tak wyglądać. A może dzięki temu właśnie mieli siłę? Patrząc na fotosy z planu mam wrażenie, że 90 procent sukcesu zawdzięczamy scenografom, charakteryzatorkom, reżyserowi i oświetleniowcom.
W serialu "Ludzie i bogowie" grasz Bronisławę Lenart. Jak będą układały się jej losy?
- Uwielbiam smutek na ekranie, dlatego bardzo cieszyłam się, gdy reżyser powierzył mi rolę Bronki, której życie jest spowite mgłą i rozpaczą. Zagrałam w kontrze do tego, jak na ogół jestem obsadzana, co dało mi dużo satysfakcji. Przy mojej aparycji wcześniej nie miałam okazji grać tak dramatycznych kobiet, co było nie lada wyzwaniem dla mnie, ale i przyjemnością. Przeżywałam aktorską rozkosz grając Bronkę, która podejmowała szalenie trudne decyzje, których ja nie byłabym w stanie podjąć. Bronka straciła męża. Już w pierwszym odcinku Lenart zostaje w lesie zastrzelony przez Niemców. Obok Dagera i Onyksa był on jednym z trzech muszkieterów. Bronisława jest kobietą, której wojna zabrała wszystko - nie tylko męża, ale też majątek oraz kobiecość i umiejętność odczuwania świata. Ona zamknęła się w swoim świecie. Dopiero przypadkowe spotkanie pod kościołem przyjaciela swojego męża, Onyksa, nadaje nowe tempo życiu jej i jej syna, dla którego jest w stanie zrobić wszystko. Widz zobaczy jak ta bohaterka radzi sobie z żałobą. Przykład Bronki pokazuje, że nawet jak myślimy, że nic dobrego nas już w życiu nie spotka, to zawsze może wydarzyć się coś niespodziewanego, co obróci nas o 180 stopni.
W tym samym czasie zagrałaś w filmie "Dziewczyny z Dubaju" - mocnej, kontrowersyjnej historii ujawnionej kilka lat temu za sprawą książki.
- "Galerianki" były pierwszą taką mocną historią i mam wrażenie, że rozmawiamy o tym samym, zmieniając tylko wiek bohaterek i scenografię. Trzymamy kciuki za Dorotę (Dorota Rabczewska) i Emila (Emil Stępień) za to, żeby spełnili swoje marzenia. Cieszę się, że mogłam być częścią tego projektu i współpracować z reżyserką Marysią Sadowską, Kasią Sawczuk, Olgą Kalicką i Pauliną Gałązką.
Pandemia pokrzyżowała plany filmowe, serialowe i teatralne. Jak spędziłaś przymusowy urlop?
- Na plan weszłam dopiero w sierpniu. Przez pandemię miałam kilka miesięcy wolnego, bo projekty, w których brałam udział zostały przełożone. Bardzo się cieszę z tej przerwy, ponieważ dzięki niej ułożyłam swoje życie, poukładałam w głowie kilka spraw, mogłam poświęcić więcej uwagi rodzinie, a nie tylko gonić za zajączkiem. Znalazłam też czas, żeby nadrobić filmy i spektakle, które zostały wcześniej zarejestrowane. Przeczytałam masę książek, które stały na półce, wróciłam do nauki gry na ukulele i rozpoczęłam naukę języka koreańskiego, co było moim marzeniem. Miałam czas dla siebie, żeby popracować nad swoim ciałem, zrobić porządną praktykę jogi. Ten przymusowy urlop był dla mnie dobry.
Dlaczego akurat wybrałaś naukę gry na ukulele i języka koreańskiego?
- Kiedyś, jak byłam młodsza, chciałam grać na gitarze i nawet miałam ten instrument w domu. Niestety mam małe dłonie i ciężko było mi złapać niektóre dźwięki. Trzy lata temu od rodziny mojego męża dostałam w prezencie ukulele, ale dopiero podczas pandemii mogłam regularnie ćwiczyć. Koreańskiego zaczęłam uczyć się, ponieważ jestem fanką koreańskich filmów. W marcu miałam nawet jechać na kurs językowy. Nie udało się, więc wzięłam sprawy w swoje ręce i zaczęłam sama od podstaw zgłębiać ten język. Koreański jest dziwaczny i trudny. Wystarczy, że pomylisz kreseczkę by zdanie brzmiało zupełnie inaczej niż powinno. Ci, którzy mnie znają wiedzą, że uwielbiam uczyć się rzeczy totalnie niepotrzebnych. Ćwiczę też włoski.
Ostatnio z mężem pojechałaś też do Grecji. Dużo zwiedziłaś?
- Wyjazd do Grecji był szaleństwem! Kupiliśmy bilety na dzień przed lotem, bo cały czas nie było wiadomo, jaka jest sytuacja i czy po powrocie będziemy musieli odbyć kwarantannę. Na to nie mogliśmy sobie pozwolić, ponieważ oboje pracujemy. Postawiliśmy wszystko na jedną kartę, byliśmy na Santorini. Chodziliśmy swoimi ścieżkami unikaliśmy tłumów, wybieraliśmy miejsca, gdzie nie było ludzi.
Rozmawiała Barbara Skrodzka/AKPA