Anna Dereszowska: Cenię autentyczność
Anna Dereszowska rozpoczyna podróż z "Hotelami marzeń" w tle. Od piątku możemy oglądać ją zaś w roli policjantki w filmie "Pitbull. Niebezpieczne kobiety". Aktorka przyznaje, że chciałaby uwolnić się od bohaterki, którą osiem lat temu zagrała w "Lejdis".
Według zapowiedzi, w programie "Hotele marzeń" szuka pani raju na ziemi. Udało się?
Anna Dereszowska: - Takich miejsc z pewnością jest wiele, a dla każdego raj oznacza też coś innego. Przy okazji tej produkcji zakochałam się w Wietnamie. Zatrzymaliśmy się na małej wyspie w bungalowach położonych w pobliżu pięknej, niemal bezludnej plaży. Byliśmy także w Maroku, w wysokich górach Atlas. W hotelu, który trudno nazwać ekskluzywnym, bo gościom nie podaje się wszystkiego pod nos. Ponadto, by się do niego dostać, ostatni odcinek drogi trzeba pokonać na własnych nogach, a bagaże przetransportować na mułach. W związku z tym wśród gości przeważają osoby uprawiające trekking. Tam również chciałabym wrócić.
Czyli na pani mapie znalazły się nie tylko obiekty pięciogwiazdkowe?
- Ekskluzywność wybranych przez nas miejsc polega na tym, że są one wyjątkowe pod różnymi względami. Nie chcieliśmy pokazywać wyłącznie tych luksusowych i drogich. Choć i takie się pojawią. Na przykład hotel w Dubaju - z najlepszymi w rejonie restauracjami, z parkiem wodnym, delfinarium i ścianą w postaci akwarium wypełnionym kilkunastoma tysiącami ryb! Można w nim nurkować. Ponieważ to lubię, skorzystałam z tej możliwości. Moje wewnętrzne dziecko oszalało. Gdybym jednak planowała prywatną podróż, wybrałabym inny kierunek.
Dlaczego?
- Cenię autentyczność, dlatego tak bardzo spodobał mi się wspomniany wcześniej hotel w Maroku. Warto dodać, że jego współwłaściciel stara się wspierać lokalną społeczność. Część dochodu przekazuje więc fundacji działającej na rzecz dzieci, które z różnych przyczyn nie mają dostępu do edukacji. Wraz z kamerami odwiedziliśmy internat dla dziewczynek, wybudowany właśnie dzięki tej organizacji. Jednocześnie poznaliśmy sporo budujących historii.
Kolejny dowód, że nie chodzi o ociekające blichtrem wnętrza?
- To nie jest kryterium wyboru. W Tajlandii nocowaliśmy w hotelu, którego właściciele zadeklarowali, że za każdą rezerwację usuną kilogram śmieci z pobliskiej rzeki. Ich misją jest zatem ekologia. I to jeden z powodów naszej wizyty w tym miejscu.
Czy przy okazji "Hoteli marzeń" wróciła pani do Indii?
- Jeszcze nie, ale są takie plany. Poza tym chcielibyśmy odwiedzić m.in. Bali i Malediwy. Nie ukrywam, że to skomplikowane z przyczyn logistycznych. Sporo gram w teatrze i ciężko jest mi wykroić minimum pięć dni na realizację kolejnego odcinka. To intensywne wyjazdy. Oczywiście nigdy ich nie zapomnę, a niektóre traktuję w kategoriach podróży życia. Niewiele jednak mają wspólnego z wypoczynkiem.
Podejrzewam, że po doświadczeniach związanych z pracą nad dokumentem "Trzy na godzinę" może to być dla pani niełatwe przeżycie?
- Nawet padło pytanie, czy Indie wchodzą w grę. To na pewno nie jest moje miejsce na Ziemi. Nie ukrywam, że pobyt w obiekcie oddzielonym murem i ochroniarzami od społeczeństwa, w którym kobiety często spotyka ogromna krzywda, nie bardzo mi się uśmiecha.
Śledzi pani losy bohaterek filmu?
- Mam kontakt z Chameli, obecnie już studentką. Wygląda więc na to, że jej marzenia mają szansę się spełnić.
A jak znosi pani rozłąkę z rodziną?
- Z trudem. I to kolejny powód, dla którego nie realizujemy "Hoteli marzeń" tak intensywnie. Rodzina to dla mnie priorytet. Jeden z wyjazdów trwał aż dziesięć dni, to długo. Nawet na co dzień mam mało czasu dla najbliższych, m.in. w związku z liczbą spektakli, w których gram. Dlatego każda wspólna chwila jest dla mnie jak świętość.
Ciekawi mnie, skąd się wzięła pani podróżnicza pasja?
- Za sprawą rodziców, z którymi często wyjeżdżaliśmy. W czasach żelaznej kurtyny do Bułgarii, Jugosławii, później do Niemiec, gdzie mieszkała nasza rodzina. Natomiast w drugi dzień świąt zawsze ruszaliśmy na narty. Aktywność mam więc we krwi.
Od piątku na ekranach kin możemy oglądać film "Pitbull. Niebezpieczne kobiety"...
- Jestem wdzięczna Patrykowi Vedze, że pomyślał o mnie przy okazji roli policjantki Jadźki, ponieważ takiej postaci nie miałam jeszcze okazji kreować. Niestety, polscy aktorzy przeważnie obsadzani są z automatu. Ja też mam swoją szufladę - "korbowską", po filmie "Lejdis". Lubię tę bohaterkę, ale chciałabym czasem się od niej uwolnić. I w "Pitbullu..." dostałam taką szansę. Jadźka to charakterna osoba. Podejrzewam, że początkowo widzowie nie zapałają do niej sympatią. Ale mam nadzieję, że z biegiem akcji zrozumieją motywy jej postępowania.
Partneruje pani Artur Żmijewski, którego bohater stosuje wobec Jadźki przemoc.
- Wiem, że to film o kobietach, ale zdecydowanie wolałabym sformułowanie, że to ja partneruję Arturowi Żmijewskiemu. I rzeczywiście postawa jego bohatera wobec Jadźki determinuje zachowanie policjantki.
Na premierę czeka jeszcze komedia romantyczna pt. "Porady na zdrady" z pani udziałem.
- Pojawi się na ekranach w lutym. I dobrze, bo to przecież miesiąc zakochanych. Mimo że znam tę historię, oglądając efekt końcowy, z zapartym tchem śledziłam, czy bohaterów czeka happy end. To było fantastyczne spotkanie z Magdą Lamparską. To dobry i mądry człowiek, a także świetna aktorka. Mam wrażenie, że nadchodzący rok będzie należał do niej, bo zagra także główną rolę w serialu "Niania w wielkim mieście".
A jak potoczą się losy Agnieszki Walczak w "Barwach szczęścia"?
- Moja bohaterka niebawem wyjedzie za granicę, ale liczę, że jeszcze wróci do Polski.
M. Pokrycka