Anita Sokołowska: Nie zagrałam jeszcze w żadnym filmie

Anita Sokołowska w serialu "Prawo Agaty" /Agnieszka K. Jurek /TVN

Sześć lat na planie „Przyjaciółek” i czternaście w roli doktor Leny z Leśnej Góry wcale jej nie zmęczyło. Ale liczy, że w końcu zauważą ją twórcy filmów.

Mówi, że w dzieciństwie była chłopczycą, i choć lubi wyglądać kobieco, wciąż bliżej jej do tamtego wizerunku. Nie chce, żeby widzowie widzieli w niej tylko postacie, które gra, dlatego pojawia się w programach, w których może pokazać prawdziwą siebie.

Niedawno skończył się 11. sezon "Przyjaciółek". Będzie następny?

Anita Sokołowska: - Przygotowujemy się do niego, zaraz mają ruszyć zdjęcia.

Co będzie się działo z Zuzą, którą pani gra?

- Jeszcze nie wiem. Jakiś czas temu przestałam się dopytywać, co czeka Zuzę. Ufam scenarzystom, bardzo mi się podoba, jak konstruują tę postać: w każdym sezonie jestem zaskakiwana nowymi zdarzeniami. Zuza została skonstruowana jako samotna, skupiona tylko na pracy, twarda feministka. Teraz w tym pancerzu pojawia się coraz więcej szczelin, przez sześć lat Zuza przeszła totalną zmianę. Ciągle jest stawiana w trudnych sytuacjach.

Na przykład?

Reklama

- W sezonie, który się skończył, w jednym odcinku stwierdzono u niej menopauzę. Reżyser zapytał, czy nie mam problemu z graniem menopauzy. Początkowo się dziwiłam: jak to - menopauza w tym wieku? Potem pomyślałam, że sytuacja jest nietypowa i można ja fajnie poprowadzić dla postaci. A potem okazało się, że Zuza nie ma menopauzy, tylko jest w ciąży.

To nie wyjątek na planie "Przyjaciółek". W pewnym momencie, podczas zdjęć do drugiego sezonu, trzy z aktorek grających główne role były w ciąży.

- To był trudny sezon. Na początku ekipa miała przekonanie, że z jedną ciążą sobie bez problemu poradzimy - a była to ciąża Małgosi Sochy. Kiedy okazało się, że ja jestem w ciąży, to wszyscy wpadli w lekką panikę. A kiedy jeszcze Joasia Liszowska też zaszła w ciążę, na planie zaczął krążyć żart, że każda aktorka, która zaczyna pracę w "Przyjaciółkach", wkrótce może spodziewać się dziecka. Potem zresztą w ciążę zaszła też Agnieszka Sienkiewicz.

Zmienia się pani razem z Zuzą?

- Dzięki niej ja również przeszłam metamorfozę. Na co dzień jestem typem chłopczycy: chodzę w spodniach, wygodnych ubraniach i na płaskim obcasie. Zuza w serialu ma kompletnie inny wizerunek, a ja, nosząc jej kostiumy, musiałam go zaakceptować. Przekonałam się, że ja też mogę tak wyglądać, być bardziej kobieca, elegancka, nosić szpilki i obcisłe sukienki.

Jeszcze dłużej niż Zuzę gra pani Lenę w "Na dobre i na złe" - to już 14 lat, od kiedy stała się pani doktor Starską.

- W tym serialu postaci są rozpisywane przez scenarzystów intensywnie, potem na jakiś czas znikają, dając miejsce innym, później znowu się pojawiają. Dla mnie to świetne rozwiązanie, bo mogę też pracować w teatrze i prosić o więcej wolnego czasu, kiedy przygotowuję się do premiery. Praca w "na dobre i na złe" nie kolidowała także nigdy z graniem w "Przyjaciółkach". Poza tym po tylu latach serialu widzowie chcą oglądać nowe twarze...

Chyba niekoniecznie. Badania prowadzone przez twórców serialu wskazują, że widzowie nie wyobrażają sobie Leśnej Góry bez Leny.

- Tak, nie wyobrażają sobie nawet, żeby Starska była w innym związku niż z dr. Latoszkiem... Scenarzyści mieli pomysł na rozdzielenie tych dwojga - i to nawet kilka razy nastąpiło - ale okazało się, że widzowie tego w ogóle nie zaakceptowali. Nie do pomyślenia jest dla nich, że Witek będzie miał inną partnerkę niż Lena. Rozstanie jeszcze wchodzi w grę, ale nowy związek - w żadnym wypadku.

A skąd pani obecność w programach "Top Chef. Gwiazdy od kuchni" i "The Brain. Genialny umysł"?

- Od dawna dostawałam propozycje udziału w tego typu przedsięwzięciach, ale dopiero ostatnio odważyłam się wyjść z roli aktorki. Większość ludzi ocenia mnie przez pryzmat postaci, które gram. Dla widzów "Na dobre i na złe" jestem szczerą, delikatną Leną. Kiedy pojawiły się "Przyjaciółki", uznali, że jak Zuza jestem pewna siebie, bezwzględna. Tymczasem jestem zupełnie inna - potrafię się śmiać i wzruszać, mam prywatną energię i pasje. To właśnie chciałam pokazać.

Inaczej zaczęli panią też postrzegać twórcy seriali i filmów?

- Z filmem dotąd nie nawiązałam romansu. Pracuję od 1999 roku, a jeszcze nie zagrałam w żadnym filmie. Liczę na to, że los się odwróci. Ale na brak pracy nie narzekam - dwa seriale i teatr bardzo wypełniają mi czas. Każdą wolną chwilę poświęcam rodzinie i dziecku.

Wykorzystuje pani umiejętności kulinarne z "Top Chefa", żeby gotować synowi?

- Nie będę kokietowała, że codziennie przygotowuję obiad z pięciu dań i tworzę fantazyjne potrawy, bo nie mam na to czasu. Ale to, czego się nauczyłam w tym show, jest dla mnie bardzo cenne. Teraz nie trzymam się kurczowo przepisów, tylko lubię w kuchni poeksperymentować.

Ma pani jeszcze jakieś ukryte talenty, jak uczestnicy "The Brain..."?

- Niee... Ale na planie tego programu przekonałam się z kolei, że pracę nad sobą można rozpocząć w każdym wieku. Mózg ludzki nie ma ograniczeń, liczy się tylko to, co postawimy sobie za cel i z jaką konsekwencją będziemy do niego dążyć. Tego się trzymam, bardzo mi to pomaga w życiu i pracy.

Musi się pani przecież ciągle czegoś uczyć...

- Tak, ale zwykle sprawia mi to dużą frajdę. W poprzednim sezonie "Przyjaciółek" kawał czasu spędziłam w piance na basenie, bo serialowy Jaś uczył mnie nurkować. Tamten sezon zaczynałam od lotu helikopterem. Czekam na więcej takich wyzwań.

Czyta pani recenzje ze swoich spektakli, komentarze na temat seriali?

- Czasem czytam, często też odpisuję fanom na portalach społecznościowych. Nie mam fioła na tym punkcie i nie szukam w "googlach", w jakim kontekście pojawiło się ostatnio moje nazwisko. Ale zwykle spotykam się z miłymi komentarzami.

Na Instagramie obserwuje panią około 180 tys. osób. Co pani im przekazuje?


- Traktuję Instagram jako platformę komunikacji z ludźmi - dostaję tam tysiące wiadomości. Wrzucając zdjęcie i informację o tym, co właśnie robię, mogę nawiązać kontakt z dużą liczbą osób jednocześnie. Piszę więc, gdzie jestem, nad czym pracuję, jaką ciekawą książkę przeczytałam. Chciałabym, żeby ludzie wiedzieli, że jestem normalnym człowiekiem.

Na jednym z ostatnich zdjęć pokazała się pani z dwoma niemowlakami, które grają pani serialowego syna Grzesia. Dlaczego do tej roli potrzebnych jest dwoje dzieci?

- Bo - jak każdy aktor - maluszek może mieć gorszy dzień, ba, gorszą godzinę. Praca z dziećmi jest trudna: szybko się nudzą i męczą, boją się kamery, ostrego światła, obcych ludzi. Przed kamerą pojawia się więc ten chłopczyk, który ma odpowiedni nastrój, ale głównie gram z plastikową lalką "udającą" dziecko.

Pani też podobno, jak pisała kolorowa prasa, korzysta z dublerek - w scenach erotycznych. Julia Roberts zawsze je miała, gdy scenariusz wymagał od niej nagości...

- Chciałabym mieć takie możliwości. Zresztą nigdy nie grałam w scenie, w której musiałabym się tak mocno obnażyć, żeby mnie to krępowało.

A w jakiej sytuacji przydałaby się pani dublerka?

- Wtedy, gdy po wielu godzinach pracy stoję na planie w szpilkach, a ekipa ustawia na mnie światło. Takie próby kosztują aktorów bardzo dużo energii - stoimy na baczność i czekamy. W Hollywood jest funkcja takiego "stacza", nazywa się stand-in. Marzyłby mi się taki dubler...

Anna Bugajska

To i Owo
Dowiedz się więcej na temat: Anita Sokołowska
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy