Andżelika Piechowiak: Nie zaproszę fotoreporterów na swój ślub
Przestała przejmować się błahostkami i dzielić włos na czworo. Uparcie wierzy, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło!
Jest odważna i nie boi się zmian. Nie oznacza to jednak, że Andżelika Piechowiak (33 l.) jest typem ryzykantki. Wprost przeciwnie - jest świadomą kobietą, która ma odważne plany i odważnie je realizuje. Wierzy, że nie ma rzeczy niemożliwych, i że każdy problem można jakoś rozwiązać.
Szczęście to ani dobrobyt, ani przyjemność, ani żądza, ani zadowolenie, ani radość, ale trochę tego wszystkiego naraz. To definicja szczęścia według Coco Chanel. A jeżeli miałabym zapytać o pani definicję?
Andżelika Piechowiak: - Tak naprawdę Coco zawarła w tej definicji całą kwintesencję szczęścia. Nie jest ono przecież pojedynczym stanem czy też emocją. A tak naprawdę to człowiek powinien podjąć decyzję o byciu szczęśliwym. To tylko kwestia właściwego ukierunkowania swojego myślenia.
Trochę utopijna to wersja...
- Nie do końca tak jest. Oczywiście, zdarzają się w naszym życiu momenty straszne. Trzeba jednak przez nie przejść. Jeżeli jest źle, to tylko znak, że za chwilę będzie lepiej.
Urodzona optymistka?
- Wprost przeciwnie. Nigdy nie miałam wrodzonego optymizmu. Zawsze zazdrościłam ludziom, którzy rodzili się z taką umiejętnością. Ale walczę sama ze sobą. Chcę pozbyć się tego pesymistycznego usposobienia. Wkurza mnie, że jeżeli czegoś się podejmuję, to od razu wyświetla się w mojej głowie scenariusz najgorszy z możliwych. Na szczęście widzę, że to przechodzi z wiekiem.
Przestała się pani przejmować błahostkami?
- Tak. Można przecież codziennie przejmować się pierdołami, tylko czy naprawdę warto to robić? Zdarzają się złe momenty, ale takie już jest życie. Marnowanie dni i bezustanne umartwianie się powoduje, że czas przelatuje nam przez palce. A tak naprawdę każdy nasz dzień możemy wypełnić dziesiątkami przyjemnych rzeczy. To one przecież sprawiają, że nasze życie staje się pełniejsze.
Każdy problem jest do rozwiązania?
- W zasadzie każdy, może z wyjątkiem chorób śmiertelnych. Nie ma sytuacji bez wyjścia. Chwilowe tragedie, takie jak strata pracy czy rozstanie z partnerem, nie są niczym strasznym. Zazwyczaj bardzo szybko okazuje się, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Jeżeli rozpada się nam związek, to tylko po to, aby za chwilę można było stworzyć jeszcze fajniejszą relację.
Boi się pani zmian?
- W żadnym wypadku. Życie dzięki nim idzie do przodu.
Niektóre pani przyjaciółki zostały już matkami. Nie odczuwa pani presji otoczenia, że może pani też powinna?
- Nie powinniśmy w naszym życiu kierować się strachem ani żyć pod jakąkolwiek presją. To zbrodnia przeciwko sobie. Strach nigdy nie będzie dobrym doradcą. On nas wręcz hamuje na wielu płaszczyznach. Jeżeli człowiek pokona lęk, to zrobi to też po raz kolejny.
Jest pani typem ryzykantki?
- Nic z tych rzeczy. Nie potrafiłabym zmienić swojego życia w trzy minuty. Ale jeżeli obawiam się jakiegoś projektu, to strach raczej napędza mnie do działania. Wtedy właśnie czuję, że tym bardziej powinnam podjąć się tego zadania.
Pani Andżeliko, podobno bierze pani ślub już w te wakacje? Suknia wybrana? Goście zaproszeni?
- W mediach pojawiają się przeróżne informacje. Powiem tak: suknia nie jest wybrana, ale prezenty przyjmę z przyjemnością. Nawet bez okazji.
Chyba trochę miga się pani od odpowiedzi...
- Po prostu nie mam potrzeby mówienia o swoim życiu prywatnym. Właśnie z tego powodu nie robię sobie romantycznej sesji na Karaibach.
To źle, że niektórzy tak robią?
- Nie jestem od oceniania innych. To nie moja sprawa. Ja po prostu źle bym się czuła robiąc tak. Oczywiście, pewnym faktom nie zaprzeczam. Wtedy byłabym hipokrytką. Dlatego nie ukrywam, że spotykam się z Rafałem [Rafał Olejniczak - redaktor naczelny Radia Zet - przyp. red.], a także faktu, że jesteśmy zaręczeni. Ale przecież nie muszę opowiadać o szczegółach mojego intymnego życia. Z moich obserwacji wynika, że to zawsze kończy się źle.
O pani ślubie dowiemy się po fakcie?
- Z pewnością nie będę się tym chwalić i na pewno nie zaproszę fotoreporterów na ceremonię.
Szkoda, podobno nieźle można na tym zarobić!
- Zawsze jak sobie myślę o pieniądzach, to przypomina mi się cytat z filmu "Pieniądze to nie wszystko": "Pieniądze to nie wszystko, ale wszystko bez pieniędzy to nic". Trzeba mieć umiar we wszystkim. I tego się trzymam.
Proszę powiedzieć, lubi pani męskie towarzystwo?
- Tak samo jak damskie, jednak pod warunkiem, że jest ono ciekawe. Cenię ludzi z dobrą energią, takich, od których wyczuwa się coś pozytywnego. Coś, co zarazem sprawia, że kiedy tylko spotykamy ich na swojej drodze, to od razu mamy lepszy dzień. Pozytywny i życzliwy stosunek do innych jest niezwykle istotny. Niestety, odnoszę wrażenie, że jesteśmy narodem, który wzajemnie się nie lubi. Ubolewam nad tym. Mamy w sobie wzajemną niechęć, pewien rodzaj zawiści, a już szczególnie, gdy komuś się coś udaje.
Nie czyta pani zatem negatywnych komentarzy na swój temat?
- Niektórzy internauci przechodzą w nich samych siebie. Świetnie nadawaliby się do wypaczonej wersji show-biznesu. Anonimowość im na to pozwala. Wylewanie takiej żółci jest po prostu obrzydliwe. I, wbrew pozorom, takie zachowanie najbardziej zatruwa życie tym piszącym. Może nawet nie zdają sobie sprawy z tego, ile życiowej energii im to odbiera. Ale to też jest przecież jakiś sposób na życie. Na szczęście ja przeżywam swoje w całkowicie inny sposób. Każdy ma wolną wolę.
Zapytałam o męskie towarzystwo nie bez powodu. W najnowszym spektaklu pt. "Tamta Pani" wystawianym w Teatrze Capitol występuje pani na scenie z samymi mężczyznami!
- To wymagało ode mnie sporej odwagi. Ale dałam sobie radę z tymi siedmioma facetami! Miałam o tyle trudniejsze zadanie, że sztuka prezentuje dosyć śmiałe poczucie humoru. Tak więc panowie odważnie poczynali sobie na próbach. Ktoś, kto szybko potrafi się zawstydzić, długo by w tym gronie nie wytrzymał. Na szczęście mnie to wyłącznie bawiło.
Rozmawiała: Alicja Dopierała
Nie przegap swoich ulubionych filmów i seriali! Kliknij i sprawdź nasz nowy program telewizyjny!