Reklama

"Żyję na granicy niewytrzymałości"

Sylwester Latkowski urodził się w roku 1966 w Elblągu. Pracował kolejno jako konstruktor, wychowawca, nauczyciel fizyki i języka polskiego; kierował kilkoma firmami prywatnymi; wydawał dwa pisma lokalne, zajmował się konsultingiem, reklamą i marketingiem, świadcząc usługi dla firm w kraju i zagranicą. Wiódł życie między Hamburgiem, Berlinem, Kopenhagą, Sztokholmem, Helsinkami, a Wilnem, Grodnem, Mińskiem, Rygą, Petersburgiem i Moskwą.

Potem Latkowski został reżyserem dokumentów, teledysków, reportaży telewizyjnych. Jest twórcą głośnego dokumentu "To my, rugbyści". Obecnie realizuje swój trzeci film dokumentalny, którego bohaterami są twórcy powstającego musicalu do muzyki Leszka Możdżera według komedii Williama Szekspira "Sen nocy letniej".

Reklama

Jego najnowszy film, "Blokersi", opowiada o polskiej kulturze hip hopowej. Z okazji premiery tego filmu, z Sylwestrem Latkowskim, rozmawiała Anna Kempys.

Ludzie boją się blokersów. Myślisz, że dzięki twojemu nowemu filmowi to się zmieni?

Sylwester Latkowski: Po tym filmie ludzie powinni się przestać bać. Powinni zrozumieć, dlaczego oni są tacy, a nie inni.

Twierdzisz, że robisz filmy po to, aby wykrzyczeć to, co wiesz i to, co czujesz. Co to takiego?

SL: Mam w sobie niezgodę na stereotypowe spojrzenie na wszystko, a już w ogóle mam niezgodę na niezauważanie problemów dzisiejszej ulicy, problemów dzisiejszych młodych. Stało się tak, że młodzi ludzie wiele lat temu stworzyli w Polsce kulturę i została ona nazwana przez media subkulturą patologiczną. Zaczęto nazywać ich marginesem społecznym. Na to mam niezgodę.

Jak żyją ludzie, którzy mieszkają w blokowiskach? Przyglądałeś się temu, kręcąc film.

SL: Ktoś, kto żyje w blokowisku, wie, jak się tam żyje. Nie wiedzą o tym ci, którzy odeszli od ulicy i ci powinni właśnie przyjść na film "Blokersi".

Czym jest teraz kultura hiphopowa w Polsce?

SL: Jest to najbardziej szczera kultura w Polsce. Rock czy jakieś inne prądy kulturowe, przez młodych nie zostały zaakceptowane. Jeśli słucha się tekstów hiphopowych, ich rymów, to czuje się, że jedynie one oddają to, jak się żyje w tym kraju, jak jest tutaj źle. Przede wszystkim młodzi ludzie są dzisiaj wkurzeni. Przez wiele lat ludzie nie chcieli uznać pewnej wizji życia w Polsce i teraz doznają szoku, kiedy obejrzą "Blokersow". Dla wielu szokiem jest także na przykład wynik wyborczy. Ludzie zadają sobie pytanie, dlaczego pewne wkurzone grupy weszły do Sejmu. Ten gniew, który jest wszędzie, w jakiś sposób się skumulował. Młodzi ludzie swój gniew i wkurzenie także kumulują - w muzyce, w malowaniu, w graffiti, w breaku. To jest ich reakcja na to, że zostali odrzuceni.

Podobno środowisko hiphopowe jest wewnątrz mocno zantagonizowane? Buntują się przeciwko tym samym rzeczom, a nie umieją się porozumieć - to prawda, że dochodzi do ostrych spięć?

SL: Odróżniajmy wykonawców hiphopowych w sensie elity, tzw. wierchuszki, od publiczności hip hopowej. Trzeba sobie wyraźnie powiedzieć, że prawdą jest, że ta wierchuszka hip hopu jest skłócona. Tam są niemiłosierne antagonizmy, tam jest totalna zawiść i niechęć. Ale nie wolno tego uogólniać. Nie mówmy, że wszyscy są tacy. Myślę, że ktoś, kto obejrzy film "Blokersi", zrozumie, dlaczego tak jest. Jeżeli otoczenie jest patologiczne, jeżeli wokoło jest tak źle, to trudno oczekiwać, że oni będą inni. Byłoby to zadziwiające, gdyby hiphopowcy byli chłopcami w garniturach pod krawatem.

Czy nie jest z kolei również uogólnieniem i uproszczeniem, że skoro otoczenie jest patologiczne, to oni muszą tacy być? Czy nie jest to usprawiedliwienie ich zachowań?

SL: Jeśli ktoś by żył w kamienicy, która jest pokazana w moim filmie, w której nikt nigdy nie powiedział, co to jest zło, a co to jest dobro - ani mama, ani sąsiadka, ani tata - to trudno, by taki człowiek był inny. Gdyby ktoś przyszedł do szkoły i od razu w pierwszej klasie uznano by go za bandziora, dlatego że mieszka na tej czy innej ulicy, to co ma taki człowiek zrobić? Trzeba być bardzo zdolnym, utalentowanym, żeby wyrosnąć na innego człowieka. Chciałbym przypomnieć podstawową prawdę, że nie wszyscy będą magistrami, dziennikarzami, artystami, etc., nie wszyscy przeczytają książkę. I teraz albo coś zaczniemy z nimi robić i stwarzać im jakieś alternatywy, albo nie. Wybrałem sobie jedno miasto i przeszedłem się po osiedlach, aby przyjrzeć się temu, co się tam dzieje. Przeszedłem się po osiedlach Poznania i na jedynym placyku zobaczyłem, że montuje się specjalnie betonowe bloczki specjalnie po to, żeby dzieci nie mogły jeździć na deskorolkach ani na rolkach. Jeszcze stawia się tablicę z zakazem takich zabaw. Znam szkołę, gdzie na okres wakacji zdejmuje się bramkę, żeby dzieci nie mogły grać w piłkę. Coś ci młodzi, którzy nigdy nie będą aktorami, dziennikarzami, artystami muszą coś ze sobą zrobić. Dla niech rozwiązaniem nie jest pan policjant, ani pan strażnik miejski. Chyba, że szykujemy dla nich tylko jedno - miejsca w więzieniach, ale w Polsce nie buduje się więzień. Wtłacza się ich do jednej celi, żeby wyszli stamtąd jeszcze gorsi.

Jak udało ci się zdobyć zaufanie tych ludzi?

SL: Bardzo pomógł mi mój pierwszy film "To my, rugbyści", który stał się wśród tych młodych ludzi, jak to oni określają, kultowym. O tym filmie młodzi ludzie mówią, oglądają go, kopiują na VHS i to w całości, bez cenzury, bo telewizyjna Jedynka pokazała film ocenzurowany. Jest taka strona w Internecie, na której są te wszystkie wycięte sceny. Byłem zaszokowany, gdy dowiedziałem się, że ta strona ma kilka tysięcy pobrań. Młodzi mają swoją alternatywną formę przekazu, jedną z nich jest Internet, który jest dla nich bardzo ważny. Oni wiedzieli wcześniej, że jest ktoś, kto patrzy na nich trochę inaczej. Przed realizacją "Blokersów" rozmawiałem z ludźmi i zdarzało się, że odczuwałem niechęć, ale gdy ktoś mówił, że zrobiłem "Rugbystów", od razu było otwarcie. To było najbardziej widoczne w czasie robienia zdjęć, w czasie koncertu w Stodole. Była duża niechęć ze strony widowni, która nie była przyzwyczajona do tego, żeby kamery były na scenie. Zaczęły się krzyki i wtedy jeden z wykonawców powiedział: Słuchajcie to jest ta ekipa, która zrobiła film "To my, rygbyści". Wtedy cała publiczność, półtora tysiąca ludzi, zaczęła bić brawo. Dostaliśmy owację i już nikomu nie przeszkadzaliśmy. Młodzi patrzą na to, co ktoś robi. Trzeba odróżniać młodych od wierchuszki hiphopowej, od tych kilkudziesięciu osób, którymi na zewnątrz żywią się media, podając ich jako przykładowych przedstawicieli polskiego hip hopu.

Jak będą wyglądać dalsze losy tych, którzy teraz tworzą scenę hiphopową w Polsce?

SL: Mam nadzieję, że zaczną jeździć dobrymi samochodami, będą mieszkać w ładnych domach, uciekną stamtąd, gdzie żyją, bo nikt nic nie robi, by te osiedla stawały się lepsze. Mam nadzieję, że ich życie się zmieni, tak jak życie jednego z zespołów, które znam. Kiedyś nie mieli pieniędzy na bilet i przez całą Warszawę szli do mnie pieszo, a teraz przynoszą mi whiskey, bo stać ich na to. Bardzo cieszę się, że alternatywa, która stworzyli, daje im możliwość wyjścia z blokowisk. Czasami ważne są finansowe sukcesy, ale najważniejsze jest zwykłe dowartościowanie. Kiedy ci ludzie grają, tworzą hip hop, czują się lepszymi, już nie są zerem, stojącym pod sklepem, czy siedzącym na ławce pod blokiem, ktoś ich zauważa, o nich się mówi, o nich ktoś coś napisze. Chłopak, który kręci na głowie, od czasu do czasu gdzieś pojedzie i tam zaistnieje, przez to na przykład, że jako jedyny umie wykonać jakąś figurę. Oni się w takich sytuacjach czują lepsi w tym złym otoczeniu, w którym żyją. To jest dla nich najważniejsze. Ja nie zrobiłem tego filmu dla hip hopowców. To jest film dla przeciętnego człowieka w Polsce, żeby zobaczył, jak ta ulica naprawdę wygląda. Nie oszukujmy się, mieszkam w takim budynku, który ma alarmy, który jest odgrodzony murem od osiedla. Większość nowych budynków jest w ten sposób budowanych. Tak naprawdę to my uciekamy z tych osiedli i zostawiamy tam tych ludzi. Trzeba na nich po prostu inaczej spojrzeć. Film wziął się z buntu. Jeżeli Ludwik Stoma mówi, że rap to gówno, jeżeli Mirosław Pęczak pisze, że jest to kultura patologiczna, to we mnie rodzi się bunt. Zastanawia się, co się tutaj dzieje. Jeżeli piosenkę hiphopową w moim filmie "To my, rugbyści" ocenzurował Andrzej Fidyk, to narodził się we mnie bunt, że tak nie może być. Musiałem to wykrzyczeć i ten film powstał z takiego właśnie wkurzenia.

Jak dużą wolność twórczą miałeś przy realizacji filmu? Czy nie było żadnych nacisków ze strony producentów?

SL: Miałem całkowitą wolność. Nikt mi jej nie ograniczył. Producenci zaingerowali tylko w jeden sposób - ponieważ mój poprzedni film powstawał rok, ten musiał powstać w ciągu pół roku. Narzucono mi tylko limit czasowy, żeby trochę zmniejszyć koszty. Był to niezależny film, ale wyprodukowany profesjonalnie przez Solopan i studio TPS. Jest to nowość, że producenci i dystrybutorzy kinowi zrobili film dokumentalny, gdyż do tej pory zajmowali się inną branżą - filmem kinowym. Film trwa 77 minut, a więc jest to film długometrażowy. Miałem najlepszą postprodukcję, dano mi tyle godzin montażowych, ile chciałem, a zazwyczaj jest limit czasowy. Potem zmontowany film obejrzeli producenci i mogli ze mną rozmawiać tylko na temat koloru czcionki.

Ile wyniósł budżet filmu? Czy ktoś, kto zagrał w "Blokersach", dostał za to pieniądze i czy są tam elementy kreacji? Wiadomo, że czasami tak bywa, nawet w filmie dokumentalnym.

SL: Dostałem na film 100 tysięcy złotych. W Polsce jest tak, że z dokumentu zaczynamy robić dokument kreowany. Kiedy płacę komuś pieniądze, to już wtedy mam artystę, a nie prawdziwego człowieka. Ja za takie rzeczy nie płacę, nikogo nie zmuszam, żeby był na planie. Myślę, że to uwłaczałoby tym osobom. Dokument musi mieć dobrą dokumentację, autor powinien dobrze znać temat i umieć konstrukcyjnie to opowiedzieć. W Polsce powstaje zbyt wiele dokumentów kreowanych, a to są pseudodokumenty. Nieliczni twórcy robią dokumenty, reszta to fikcja. Teraz w Telewizji Polskiej reklamowana jest telenowela dokumentalna o górnikach, firmowana przez Andrzeja Fidyka. Widać po pierwszych ujęciach, że jest to kreowane. Jak może powstać prawdziwy dokument w cztery, pięć dni? Może powstać najwyżej relacja. Ja miałem około 80 godzin materiału. Ja za moimi bohaterami chodzę, a producenci ograniczają czas chodzenia za bohaterem. A ja mam inną wizję dokumentu. Brzydzę się kreacją. Jest pewne minimum konstrukcyjne, ale żeby ingerować merytorycznie poprzez kreację? To niedopuszczalne! Jakiś czas temu był głośny film o kieszonkowcach i ludzie nazywali to dokumentem. Większość wie, że chłopak tylko udawał kieszonkowca, był ze Stowarzyszenia Himilsbacha i mieszkał w Markocie. Nie miał on z tym środowiskiem nic wspólnego. Kolejnego złodzieja grał oświetleniowiec, a jedynymi uczciwymi osobami w filmie byli prokurator i policjant. Czy można to nazwać dokumentem? To kpina, że coś takiego dzieje się w Polsce.

Czy to prawda, że telewizja jest zainteresowana pokazaniem filmu "Blokersi"? Czy film zostanie pokazany bez cięć, bo przecież twój poprzedni film, "To my, rugbyści", został przez Telewizję Polską ocenzurowany?

SL: Ja sobie na coś takiego już nie pozwolę. To zabawne, że Andrzej Fidyk - reżyser, który stał się urzędnikiem i z tej pozycji patrzy na wszystko, - jest obrażony, bo powiedziałem o nim, że cenzuruje filmy. On teraz mówi mi: Nie. Kiedyś chciał u mnie zamówić dwa filmy, złożył taką ofertę przy producentach, wymienił nawet kwoty - 10 i 50 tysięcy złotych. Kiedy opublikowano wywiad, w którym powiedziałem, że mi ocenzurował "Rugbystów", trzasnął słuchawką i zaczął być ambicyjnym urzędasem. Teraz mnie blokuje. To nie dotyczy jednak całej telewizji. Zaznaczam, że program pierwszy Telewizji Polskiej objął patronatem "Blokersów". Nie chodzi o telewizję w ogóle, ale o pojedyncze osoby, którym się przewróciło w głowie. Ostatnio publicznie powiedziałem, że Andrzej Fidyk szkodzi polskiemu dokumentowi, ale nie pseudodokumentowi. On zamienia polski dokument w telenowele dokumentalne, kreowane filmy. Nie chodzi o mnie, bo ja robię filmy bez niego. Teraz pracuję nad trzecim dokumentem o Leszku Możdżerze i grupie osób, które robią musical "Sen nocy letniej". Nie jestem facetem, który musi biadolić. Fidyk to twórca, który stał się urzędnikiem i zapomniał, że jako twórca powinien być w opozycji. Teraz wiele osób ma problemy, muszą walczyć, aby mogli zrobić szczery dokument. Film, który jest robiony o Polsce o ludziach młodych, jest spychany na godzinę 23.00 i jest cenzurowany. Na to mam niezgodę.

Jak przekonałeś producentów, żeby dali ci pieniądze na film?

SL: Po obejrzeniu "Rugbystów" zrozumieli chyba, że to jest alternatywa, tylko trzeba wszystko połączyć - właśnie coś takiego jak VHS i DVD plus kampania promocyjna. Ten film ma media patronat na ponad 300 tysięcy złotych! To wyjątkowe, bo chodzi przecież o dokument. Dzięki temu, że w niezależny film weszły media, być może pojawi się w Polsce alternatywne źródło finansowania dokumentów, mówimy o profesjonalnych produkcjach, a nie offowych. Gdyby nie media patronaty, producenci powiedzieliby nie. A tak mają szansę, że sprzedaż nośników zwróci koszt filmu. Płyta ma kosztować 29 złotych, DVD - 39 złotych, a VHS - 29 złotych. Będą więc dostępne dla każdego.

Czy przed pierwszym publicznym pokazem filmu "Blokersi" pokazałeś go osobom, które w nim wystąpiły?

SL: Nie mam takiego zwyczaju. Moi bohaterowie zobaczą ten film po raz pierwszy na premierze. To kwestia zaufania. To jest tak, że oni dają mi swoją intymność, a ja wiem, jakie granice mogę przekroczyć, a jakich nie.

Jak wybierałeś zespoły, które pojawiły się w filmie "Blokersi"?

SL: Jeżeli mówimy o scenie muzycznej, to odrzuciłem całą wierchuszkę, bo ona jest nudna. Większość z tych osób jest mainstreamowa, ma mało wspólnego z ulicą , z tym co się dzieje.

Czy chcieli wystąpić w twoim filmie?

SL: Chcieli i dlatego teraz mogą pojawić się problemy i narzekania. Chcieli też znaleźć się na ścieżce dźwiękowej, ale zostali odrzuceni. Z różnych względów, na przykład niektórzy z nich byli notorycznie upaleni, a ja nie będę rozmawiał z zaćpanym kolegą. Co on mi powie przed kamerą?

Ile jest teraz zespołów hiphopowych w Polsce?

SL: Nikt tak naprawdę tego nie wie, ale myślę, że są to ogromne ilości. Jak zaczynałem robić film, poprosiłem o przysyłanie kaset demo i to, co się stało, przerosło moje oczekiwania. Przyszło tyle kaset demo, że nie byłem w stanie tego przesłuchać w całości, ale słuchałem z zasady, żeby nie wyrzucić jakiejś perły.

O czym mówią teksty zespołów hiphopowych?

SL: O tym, jak się tutaj żyje i dotyczy to nie tylko ludzi młodych. Na blokowiskach nic się nie zmienia. Ten film jest dla ludzi młodych, inni nie związani z hip hopem po prostu go obejrzą i mam nadzieję - zastanowią się. Ten film powinien przede wszystkim zirytować. Film jest wymierzony przeciwko establishmentowi, przeciwko mediom, którzy wiedzą, jak jest w Polsce, jak jest na ulicy i jak żyją ludzie. Ten film jest wymierzony przeciwko nim.

Czy na planie zdarzały się sytuacje, nad którymi nie mogłeś zapanować, stwarzające jakieś zagrożenie?

SL: W moim filmie widać to, że właśnie otoczenie, w którym żyją moi bohaterowie, jest patologiczne. W filmie widać także, iż były ataki na nas, byliśmy na przykład szczuci psami. Ta scena została zarejestrowana i jest w filmie. Teraz się śmiejemy, kiedy to widzimy, ale ona była bardzo groźna. To nie były żarty. Zdarzały się próby napaści i - co ciekawe - nie ze strony młodych ludzi, ale od starszych osób. Ci młodzi, których ludzie się boją, byli spokojni, oni pozwalali chodzić za sobą z kamerą. Nie czulem z ich strony zagrożenia, czułem zagrożenie ze strony otoczenia, od starszych ludzi. Muszę wyznać, że miałem bunty ekipy, która była już męczona. Po pewnym momencie człowiek wysiada, chodząc po takich miejscach, po slamsach, po tak zwanym marginesie. Każdy z nas ma swój dom, swoje życie i po pół roku może pojawić się zmęczenie, wtedy mówi dosyć. Ja też miałem chwile załamania i zniechęcenia. Pomimo wszystko ekipa to wytrwała. Wiedzieli, że tak trzeba.

Nie ukrywasz tego, że 17 miesięcy swego życia spędziłeś w więzieniu. Na ile wpłynęło to na wybór tematyki, jaką podejmujesz w swoich filmach i na to, że chcesz robić filmy o takich właśnie ludziach?

SL: To zasadniczo wpłynęło na to, co dzisiaj robię. Przede wszystkim zobaczyłem tam ludzi młodych. Na moich oczach młody człowiek popełniał samobójstwo i tego się nie zapomina. Budzisz się, nad tobą leży człowiek, a tobie na twarz spływa krew chłopaka. Budzisz się, bo czujesz coś mokrego, a to jest krew. Nie wychodzi z takiego miejsca normalny. Większość czasu spędziłem w aresztach. W jednym z nich ktoś próbował powiesić się na moich oczach. W człowieku jest tyle bezsilności i bezradności, że się go nie ratuje, a on tylko dlatego się nie powiesił, bo dostał ataku padaczki. Siedzi się i słucha losów tych ludzi. Patrzysz, jacy oni są i widzisz, że oni nie powinni tutaj być, że powinna być jakaś pierwsza forma nauczki dla tych młodych ludzi. W więzieniu nie ma żadnej pracy nad tymi ludźmi. Wielu młodych powinno być objętych opieką, trzeba stworzyć im alternatywę, żeby coś ze sobą mogli zrobić. A nie stwarza się alternatywy, tylko ładuje się 13-latków do celi. W więzieniu była na przykład 40-osobowa cela małolatów. Tam to jest dopiero hard core. Szczury jak się stłoczy, to też gryzą. Ci młodzi jak wychodzą, są jeszcze gorsi. Później stają się patologiczni, zdeprawowani, a wtedy mówi się: To oni, a nie my na to zezwalamy. Wielu ludzi ma prawo do błędu, ale niektóre otoczenia są skazane na błędy, bo nikt im nie mówi, że to, co robią, to coś złego.

Czego ciebie nauczyło więzienie?

SL: Niczego. Stałem się gorszy. Więzienie nigdy nikogo niczego nie nauczy. To jest tylko bełkot socjologów, psychologów, mediów, którzy o tym mówią. Takie więzienia, jakie są w Polsce, nikogo niczego nie nauczą. Albo kogoś złamie, albo uczy bycia gorszym. Ja już przed więzieniem zmieniłem swoje życie, dlatego przetrwałem więzienie i nie stałem się bestią. Nauczyłem się bycia stabilnym, silnym w sensie psychicznym. Więzienie nauczyło mnie bycia skałą - popękaną wewnętrz, ale na zewnątrz potrafię być skałą. Żyję na granicy niewytrzymałości. Przed więzieniem byłem biznesmenem, miałem dużo pieniędzy, ale zabrnąłem w idiotyczne układy polityczne i całkowicie wyalienowałem się z tego, kim naprawdę byłem, a byłem nauczycielem, pisałem kiedyś poezję, miałem nawet pierwsze sukcesy literackie. Polityka to największe bagno. W czasie ostatnich wyborów miałem randkę z dziewczyną. Wróciłem wieczorem do domu i jak włączyłem telewizor, akurat była informacja o tym, że Sebastian Florek został posłem. Tak sobie wówczas pomyślałem: Jest dobrze, jest OK - Sebastian Florek z Big Brothera został posłem. Życzę powodzenia. Potem zacząłem słuchać Leszka Możdżera.

Podobno robisz o nim film?

SL: Nikt nie wierzył, że to jest temat. Tym razem to producenci telewizji publicznej zainteresowali się tym tematem, ale potem powiedziano mi, że nie jest to temat. A ja mówię i udowodnię, że to jest temat. Powiem tylko tyle - ten film będzie bardziej hardcore'owy, niż blokersi. Chciałbym, aby premiera odbyła się już w grudniu. Mam jeszcze dwa inne projekty dokumentalne. Do jednego z nich mam już zrobioną część zdjęć. Jedną z osób, która tam występuje, jest człowiek z Krakowa - Piotr Metz. Wszedłem z nim do radia RMF przed północą, bez niczyjej zgody, już po tym, jak został wyrzucony. Ochrona nie widziała, co zrobić. Weszliśmy tam po coś, co będzie pokazane w filmie.

A nie myślisz o fabule?

SL: Myślę.

I...

SL: Mam konkretny scenariusz, na podstawie którego już kilka znanych osób chciało zrobić film. Historia dotyczy młodych ludzi. Tylko tyle mogę powiedzieć. Ten film uderzy i spowoduje, że ludzie zaczną się zastanawiać.

Dziękuję za rozmowę.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy