Reklama

"Każdy może myśleć, co chce"

Liv Ullmann to bez wątpienia jedna z najwybitniejszych aktorek XX wieku. Dla kina odkrył ją w latach pięćdziesiątych wybitny szwedzki reżyser Ingmar Bergman, który wkrótce został także życiowym partnerem aktorki. Ich wieloletnia współpraca zaowocowała takimi filmami, jak m.in. "Persona", "Szepty i krzyki", "Sceny z życia małżeńskiego", "Godzina wilka", czy "Jesienna sonata". Mając za sobą 30-letnią karierę aktorską, Liv Ullmann postanowiła zająć się reżyserowaniem filmów. Jej debiutem reżyserskim był zrealizowany w 1992 roku dramat "Sofie".W 1995 roku zrealizowała filmową ekranizację powieści "Krystyna, córka Lavransa". Jej najsłynniejsza produkcja to dramat z 2000 roku, zatytułowany "Wiarołomni". Obecnie aktorka przygotowuje się do realizacji filmu, opowiadającego historię Ole Bulla, słynnego norweskiego skrzypka i kompozytora zmarłego w 1880 roku.

Reklama

W 2001 roku Liv Ullmann przewodniczyła pracom jury Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Cannes. W tym wywiadzie opowiada o Ingmarze Bergmanie, spotkaniu z Woodym Allenem, swoim ostatnim filmie "Wiarołomni" i o tym, czym jest dla niej kino.

Czy zgadzasz się z określeniem, że filmy Ingmara Bergmana przypominają twórczość Woody'ego Allena, z tą różnicą, że nie są komediami?

Liv Ullmann: W związku z tym, że oni uwielbiają się nawzajem, nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby komuś przyszło to do głowy. Kiedyś byłam z nimi na kolacji, to było ich pierwsze spotkanie. Ingmar przyjechał do Nowego Jorku, żeby coś zobaczyć i został na dwa dni. Obaj spotkali się w pokoju hotelowym. Byli tak podekscytowani, że podczas całej kolacji nie odezwali się ani słowem - tylko na siebie patrzyli. Były tam również dwie kobiety. Nie miałyśmy sobie za wiele do powiedzenia, więc rozmawiałyśmy o sznyclach. A oni po prostu na siebie patrzyli. Kiedy jechaliśmy do domu, Woody Allen popatrzył na mnie i powiedział: O Boże, dziękuję ci - co za geniusz!. Za chwilę zadzwonił Ingmar i powiedział: Dziękuję ci Liv - co za geniusz!. Tak właśnie wyglądało ich spotkanie.

Niektórzy twierdzą, że wszystko, co osiągnęłaś w kinie, zawdzięczasz Bergmanowi. Jak reagujesz na takie zarzuty?

LU: Każdy może myśleć, co chce. W moim wieku jestem już usatysfakcjonowana swoją pracą i tym, co osiągnęłam. Grałam w filmach i w teatrze długo przed tym, zanim spotkałam Ingmara. Robiłam to, gdy byliśmy razem i robię to do dziś, bez niego. Ale jestem bardzo dumna, że przez tak długi czas - 37 lat - blisko współpracowałam z takim geniuszem. Czasami czułam się zmęczona, ale jakie to uczucie i jaki to zaszczyt być zmęczoną pracą z Ingmarem Bergmanem!

Jakiego rodzaju filmy lubisz najbardziej?

LU: Uwielbiam oglądać filmy, pod warunkiem, że opowiadają jakąś historię wziętą z życia. Jeżeli są połączeniem doświadczeń reżysera, scenarzysty i biorących w nich udział aktorów. Życie każdego z nas jest inne, dlatego nasze filmy też powinny się od siebie różnić. Nie musimy robić filmów odwołujących się tylko do intelektu, zmuszających do intelektualnego wysiłku. Wielu twórców zapomina, jak ważne w kinie są emocje.

Swój ostatni film zatytułowałaś ?Wiarołomni". Wielu krytyków dopatrywało się w nim czegoś więcej niż tylko historii klasycznego trójkąta małżeńskiego...

LU: Niewierność to coś znacznie więcej, niż spanie z kimś innym. Przejawia się w dokonywanych wyborach - gdzie i komu jesteś wierny: innym ludziom, Bogu, całej tajemnicy życia. Czy żyjesz zgodnie z tym, w co wierzysz, czy wręcz przeciwnie. To dużo więcej, niż uprawianie miłości fizycznej. Ingmar, który napisał scenariusz do "Wiarołomnych", nosił w sobie tę historię od wielu lat i moim zdaniem czekał na znalezienie odpowiednich twarzy, odpowiednich aktorów, zanim powiedział: Teraz mogę to zrobić.

Jak wyglądała wasza współpraca?

LU: Ingmar napisał dialogi i monologi, a ja, jako reżyser, stworzyłam wizję - razem z aktorami, którzy również mieli wyobrażenie tego, jak powinna być opowiedziana ta historia. Na początku wszystko toczy się powoli, tak jak czasem toczy się nasze życie. Nie zdajesz sobie sprawy z tego, co może cię spotkać i nagle wszystko zaczyna przyspieszać, wciąga cię i raptem znajdujesz się w sytuacji bez wyjścia. Czasami musimy bardzo uważać, kiedy wydaje się nam, że jakaś drobna pomyłka nam nie zaszkodzi... Mała rzecz może doprowadzić do nieodwracalnych sytuacji.

Czy jest dla Ciebie robienie filmów?

LU: Robienie filmów to opowiadanie historii, które musisz zrozumieć w samotności. Każdy musi sam użyć swojej fantazji i zdecydować, o co chodzi w danym filmie. Ja zawsze wolę, żeby to mój widz użył swojej fantazji, a nie oczekiwał ode mnie wyjaśnień. Każda historia jest subiektywna: twoja, moja, Ingmara Bergmana. Cała zabawa polega na tym, żeby sobie niczego nawzajem nie opowiadać, nie tłumaczyć. Film musi obronić się sam.

Dziękuję za rozmowę.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy