Agnieszka Żulewska: Bardzo dużo płaczę
W granych na ekranach polskich kin jesienią filmach "Chemia" i "Demon", główną rolę kobiecą gra Agnieszka Żulewska. "W moim życiu zapanował wielki zamęt. Trochę sobie z nim nie radzę" - przyznaje aktorka.
Niedawno wróciłaś z Bali w Indonezji, gdzie w ramach festiwalu filmowego Balinale pokazano "Chemię". Zdobyła pierwszą nagrodę jako najlepszy międzynarodowy film fabularny. Gratuluję! Jak wspominasz tę egzotyczną przygodę?
Agnieszka Żulewska: - Wspaniale! To był jeden z moich najlepszych wyjazdów w życiu. Nigdy nie byłam tak intensywnie, tak krótko, w tak egzotycznym miejscu. Bali to najdalsze miejsce, w jakim do tej pory byłam. Tak się składa, że "Chemia" była filmem zamknięcia, dlatego festiwal trwał dla mnie w zasadzie dwie godziny. Na Bali bardzo szybko poznałam wspaniałych Polaków. Zaprosili mnie do swojego domu, przygarnęli na pięć dni. Pokazali mi wyspę. To był wspaniały czas. Jestem pewna, że jeszcze wrócę do Indonezji.
Jak indonezyjska publiczność zachowywała się na pokazie "Chemii"?
- Podobno jeśli Azjatom film się nie podoba albo się nudzą, to wychodzą z sali, rozmawiają przez telefon. Tymczasem na pokazie "Chemii" publiczność była bardzo skupiona, nikt nie opuszczał swoich miejsc.
Reakcje zagranicznej publiczności bywają zaskakujące. Słyszałem, że Czesi śmiali się, gdy zobaczyli "wisielczy" pokój Benka.
- Czesi przeżywali "Chemię" w zupełnie niesamowity sposób. Śmiali się do połowy filmu. Powiedziałam Bartkowi w trakcie projekcji: "Stary, nie wiedziałam, że zrobiłeś komedię".
Jak czujesz się z sytuacją, gdy dwa głośne filmy z twoim udziałem -"Chemia" i "Demon", wchodzą do kin jeden po drugim?
- W moim życiu zapanował wielki zamęt. Trochę sobie z nim nie radzę, bo zupełnie nie jestem do tego przyzwyczajona. To moje pierwsze doświadczenie tego typu. Z drugiej strony, jestem bardzo szczęśliwa, że mogłam zagrać w tak dobrych filmach.
Czy ludzie co chwilę rozpoznają cię na ulicy?
- Bardziej mnie poznawali, kiedy grałam w "Na Wspólnej". Jeśli grasz w serialu, wtedy doświadczasz rozpoznawalności w najgorszym wymiarze. Na szczęście, kino, tak mi się wydaje, nie obciąża aktora taką popularnością.
Jak blisko siebie było okresy zdjęciowe "Chemii" i "Demona"?
- Zdjęcia do "Chemii" były podzielone na dwa etapy. Pracowaliśmy najpierw latem, a później zimą. Gdy mieliśmy przerwę, kręciliśmy "Demona". Na plan tego filmu weszliśmy razem z Tomkiem Schuchardtem tydzień po końcu pierwszej transzy zdjęć do "Chemii". To był dla nasz bardzo intensywny czas.
Pracowałaś z dwoma wyrazistymi filmowcami - Bartoszem Prokopowiczem i Marcinem Wroną. Co ich łączy, a co różni?
- Oczywiście są bardzo różni. Natomiast mają jeden wspólny mianownik - czyli wielką czułość i wrażliwość wobec aktora.
A co powiesz o młodych aktorach, z którymi współpracowałaś - Tomaszu Schuchardzie oraz Itayu Tiranie? Czy wróżysz im wielką karierę?
- Zdecydowanie. Właściwie, oni już są na topie. Tomek to prawdziwe zwierzę filmowe. Jest nieprawdopodobnie utalentowany. Dlatego przyjemnością jest praca z nim. Natomiast Itay Tiran jest jednym z ważniejszych aktorów izraelskich, gra w filmach europejskich.
Która scena z "Chemii" była dla ciebie najtrudniejsza do zagrania?
- Największą trudność sprawiła mi scena, w której kłócę się z Benkiem w rowie. Mnie i Tomka bardzo dużo to kosztowało - zarówno emocjonalnie, jak i fizycznie. Na skutek diety byłam wtedy strasznie osłabiona, bardzo wychudzona - ważyłam około 50 kg (przy wzroście 173 cm). Byłam takim piórkiem.
A z jakim trudnościami musiałaś się zmierzyć na planie "Demona"?
- Przede wszystkim przez cały czas było zimno i mokro.
Jak radziłaś sobie z graniem płaczu?
- Nie było to dla mnie wielkim problemem, bo w prawdziwym życiu bardzo dużo płaczę.
Co robisz, by po trudnych scenach odzyskać wewnętrzny spokój?
- Myślę, że robię to samo, co każda osoba po intensywnym dniu pracy. Potrzebuję pójść na dłuższy spacer. Wrócić do domu inną drogą. Położyć się spać.
Jakie są twoje najbliższe plany zawodowe?
- Od listopada będę mieć w Teatrze Polonia próby do spektaklu "Kto się boi Virginii Woolf" w reżyserii Jacka Poniedziałka. Premiera pod koniec stycznia.
Czy uważasz, że przyszedł dobry czas dla kobiet w polskim kinie?
- Mam wrażenie, że tak. Cieszy mnie zwłaszcza to, że do branży wchodzi gwardia wspaniałych, młodych reżyserek - Jagoda Szelc, Agnieszka Smoczyńska, Kalina Alabrudzińska, Ola Terpińska, Agnieszka Woszczyńska. To są znakomite dziewczyny. Ze świetną głową, wspaniałą wyobraźnią, ogromną mądrością. Są do tego bardzo konkretne. Naprawdę kobiety przejęły stery, stały się bardzo silne, bardziej męskie od mężczyzn.
Jak wspominasz koleżanki z roku na łódzkiej filmówce?
- Miałam rok pełen przepięknych, zjawiskowych dziewczyn. Wybierał nas Janusz Gajos. Wydaje mi się, że jeszcze o nich usłyszymy.
Jak potoczyłoby się twoje życie, gdybyś nie została aktorką?
- Pewnie poszłabym na ASP. Miałam składać teczkę do Wrocławia. Skończyłam "plastyczniak" w Opolu. Byłam na profilu scenograficznym. Zajmowałam się robieniem dużych form przestrzennych.
Nie widać cię na pokazach mody czy innych imprezach show-biznesowych.
- Nie interesuje mnie to kompletnie.
Rozmawiał Andrzej Grabarczuk (PAP Life).