Adriana Kalska: Jak zgubić urodę
Adrianę Kalską znamy głównie z roli Izy w "M jak miłość". Teraz przekonamy się, jakie zaskakujące wcielenia piękna aktorka może nam pokazać w 10. edycji show "Twoja Twarz Brzmi Znajomo".
Czy pani ubiegała się o rolę w tym show, czy to o panią zabiegano?
Adriana Kalska: - Byłam na castingu 3 lata temu, już nie pamiętam, skąd miałam o nim informacje, ale to ja się zgłosiłam. Teraz ktoś sobie o mnie przypomniał i zaproszono mnie do tej edycji. Miałam dylemat, czy wziąć udział, bo zaczęło mi się wydawać, że może tu nie pasuję... Ale postanowiłam przyjść i czegoś się nauczyć.
Skończyła pani Studium Wokalno-Aktorskie w Gdyni.
- Nie, nie skończyłam, uczyłam się w nim 2 lata. Jednak ono jest czteroletnie, a ja po połowie tego czasu dostałam się do szkoły teatralnej w Krakowie.
Miała pani okazję wykorzystywać już w pracy umiejętności wokalne?
- Oczywiście, choćby w przedstawieniu dyplomowym, którym były "Śluby panieńskie" zrobione w formie musicalu. Brałam też udział w castingach do musicali, w konkursie piosenki aktorskiej we Wrocławiu i Koszalinie, więc rzeczywiście u mnie śpiewanie i aktorstwo się połączyły.
Praca w tym show okazała się tak ciężka, jak opowiadają, czy jeszcze cięższa?
- Jeszcze cięższa (śmiech).
Na czym polega największy kłopot?
- Na tym, że doba trwa tylko 24 godziny.
Co sprawia pani najwięcej trudności - śpiew, taniec, naśladowanie czy jeszcze coś innego?
- Dla mnie największym wyzwaniem jest połączenie śpiewu z tańcem, znalezienie nie mojej barwy głosu, no i odnalezienie się w postaci. Jestem oczywiście z zawodu aktorką, więc to, że staram się wcielać w kogoś innego, jest mi znajome, natomiast to, żeby być tym kimś totalnie - w ruchu, tańcu, głosie, znaleźć z bohaterem zupełną symbiozę - tak, to jest trudniejsze.
A czy jest ktoś, z czyją twórczością, postacią najbardziej chciałaby pani się zmierzyć?
- Chciałam, żeby to była Tina Turner, ale już Mateusz Ziółko zdążył to zrobić, zresztą z ogromnym sukcesem, więc nie mam konkretnych życzeń. Na pewno wolę charakterystycznych wokalistów z charyzmą aniżeli głosy, które nie mają żadnej szczególnej maniery, bo wtedy jest po prostu trudniej. Przynajmniej ja tak to widzę (uśmiech), dlatego powtórzę, że przyszłam do tego programu się uczyć.
W kogo się pani wcieliła w tych odcinkach, które już zostały nagrane?
- W lidera zespołu Inner Circle, śpiewałam piosenkę "Sweat (a la la la long)", byłam też Kim Wilde.
I jak pani sobie poradziła z rolą męską? Obawiała się pani tego?
- Tak. Może nie da się tu doszukać jakiejś maniery, za którą można by się było ukryć, ale to oryginalny głos, więc było to dla mnie wyzwanie. Myślę, że kobiety mają trudniej z męskimi głosami niż odwrotnie.
Jak wylosuje pani duet z przyjacielem...
- Jest kilka takich osób, ale nie będę wymieniać. Przecież nie muszę trafić na taką opcję.
Nie zapeszając, zaplanowany cel charytatywny w razie wygranej?
- Pierwszy odcinek już mi się udało wygrać (śmiech), więc mam tę przyjemność "odhaczoną", że przynajmniej nie przyszłam tu na darmo. Skorzystałam z możliwości i przekazałam 10 tys. zł dla seniorów, bo uważam, że o starszych ludziach się zapomina.
Co będzie dalej?
- Chciałabym mieć jeszcze taką szansę, bo to jest supersprawa móc załatwić komuś pieniądze. Na tę największą wygraną tutaj nie liczę, mamy tak silny skład, że to jest raczej niemożliwe. Zresztą tak daleko myślami nie wybiegam. Ale mam wybranych kilka fundacji i miejsc, które chciałabym wspomóc, jeśli miałabym taką możliwość.
Praca w show i w serialu plus życie prywatne... Jak to się daje pogodzić?
- Nie daje się. Obrałam na ten czas strategię, że staram się wykonać maksimum, ile jestem w stanie, poświęcając trochę czasu prywatnego. Skupiam się na programie i czekam, aż się zakończy (śmiech), wtedy odetchnę, a może nawet gdzieś wyjadę albo się schowam.
Jak taka piękna młoda dziewczyna jak pani dba o urodę?
- Ojej, zanim nas tu do państwa wypuszczono, pracował nade mną sztab ludzi! Jestem normalną dziewczyną, jak każda.
Co dzień rano nie czeka na panią sztab ludzi...
- No nie. Dlatego wtedy wyglądam trochę gorzej (wybuch śmiechu), więc się ukrywam. Chodzę po ziemniaki. A tak poważnie, to oczywiście nikt nade mną nie pracuje, stosuję normalne codzienne rytuały jak każda kobieta - maseczki, makijaż. Poza tym lubię dać skórze odpocząć. Przyzwyczaiłam się już do tego, że na wyjścia trzeba dużo zrobić, by człowiek jakoś wyglądał, a tak normalnie to najchętniej w ogóle się nie maluję.
Pani rodzice są bursztynnikami. Nie korciło pani spróbować tego zajęcia?
- Dla mnie to było normalne, często przebywałam u taty w zakładzie, szlifowałam bursztyny, ale to były takie dziecinne zabawy. To przecież jest zawód - by go wykonywać, trzeba mieć poważne wykształcenie. Oczywiście mam jakiś zmysł artystyczny, podobnie moje rodzeństwo. Siostra jest architektem, brat studiuje wzornictwo na ASP. Ale często się zdarza, że dzieci nie chcą iść ścieżką, którą obrali rodzice. Poza tym trzeba było przecież swoją drogę przemyśleć ekonomicznie, a zajmowanie się bursztynem nie jest dziś rentowne.
Jaką biżuterię pani lubi?
- Z tym bywa różnie. Teraz mam taki czas, że bardzo lubię minimalistyczne ozdoby. W każdym razie nie jestem miłośniczką bursztynów, chyba mam ich przesyt, choć wiem, że mają dobry wpływ na organizm.
Jak pani sobie radzi ze współzawodnictwem, które jednak w tym show musi występować?
- Staram się skupiać na zadaniu. I pamiętam, że za chwilę już czeka następny odcinek, nie ma więc czasu, by rozliczać się z punktów. Zawsze jest ktoś lepszy, ktoś gorszy - trzeba być w zgodzie ze sobą i czuć się dobrze z tym, co się zaprezentowało, niezależnie od ocen.
Rozmawiała Katarzyna Sobkowicz