Abel Korzeniowski: Domator w Hollywood
Hollywood różni od Polski przede wszystkim słońce i przyroda - mówi Abel Korzeniowski, robiący zawrotną karierę kompozytor muzyki filmowej. Urodzony i wychowany pod Wawelem artysta dodaje, że z radością patrzy na to, jak Kraków się rozwija.
Korzeniowski ukończył Akademię Muzyczną w Krakowie. Jego mistrzem był Krzysztof Penderecki. Od 2006 r. realizuje swoje marzenia w Los Angeles. Jest twórcą muzyki do takich filmów, jak m.in. "W.E. Królewski romans" w reż. Madonny, "Romeo i Julia" Carla Carlei czy "Samotny mężczyzna" w reż. Toma Forda. Również najnowszy film z muzyką Korzeniowskiego - "Zwierzęta nocy" - wyreżyserował Ford. Artysta ma na koncie także muzykę do serialu "Dom grozy", za którą otrzymał nagrodę Brytyjskiej Akademii Filmowej BAFTA. Polak kilkakrotnie był nominowany do Złotych Globów i do nagrody Emmy. Obecnie muzyk przebywa w Krakowie, gdzie jest gościem 10. Festiwalu Muzyki Filmowej.
Już tak długo mieszka pan za granicą. Czy Los Angeles i Kraków różnią się tak bardzo, jak nam się zdaje?
Abel Korzeniowski: - Te dwa miejsca to przede wszystkim różne krajobrazy. Głównie chodzi o słońce - w Los Angeles jest go pod dostatkiem. Inna jest też przyroda - w Los Angeles jest ona nieprawdopodobna. Z Miną (żona Abla) mieszkamy na wzgórzach (Hollywood Hills), pod samym znakiem Hollywood i w związku z tym mamy bezpośredni kontakt z przyrodą. Może porównałbym ten nasz skrawek do jakiegoś zakątka na Skałkach w Krakowie. Mamy nieopodal dzikie zwierzęta - kojoty i jelenie, a ryś nam kiedyś buszował na patio. Trzeba jednak zwrócić uwagę, że Los Angeles jest miastem nietypowym także w samych Stanach Zjednoczonych. Jest to miasto inne niż np. Nowy Jork - który jest typową metropolią, z całą swoją urbanistyką, wieżowcami. W Los Angeles ten element przyrody jest nie do skopiowania.
Zachodnie wybrzeże kojarzy się też z oceanem i pięknymi plażami. Często pan w ten sposób odpoczywa?
- Dojazd nad ocean, w zależności gdzie się mieszka, może zajmować nawet godzinę. My uwielbiamy jeździć nad ocean, ale nie udało się nam to od co najmniej półtora roku. W zasadzie najczęściej jeździmy tam, kiedy ktoś nas odwiedza - pokazujemy naszym gościom krajobrazy Kalifornii. Mimo że mamy łatwy dostęp do oceanu, to nie wykorzystujemy tego często.
Jak najchętniej spędza pan wolny czas?
- Prawda jest taka, że ja tak naprawdę najbardziej lubię przebywać w domu. W domu czuję się najlepiej i w rzeczywistości nie potrzebuję szerzej się kontaktować.
A jak jest z wodą w Los Angeles?
- Brakuje jej. Jest oczywiście ocean, a w samym środku tzw. rzeka Los Angeles, ale ona jest przeważnie pustym korytem. Także w tej chwili koryto jest puste. Dopiero się nam skończyła susza i teraz jest szansa, że będziemy mieć więcej wody.
Czy tęskni pan czasami za Krakowem? Czy wyobraża sobie pan powrót?
- Czuję, że w Los Angeles zbudowaliśmy dom i tam jest nasze miejsce. Na dzień dzisiejszy nie wyobrażamy sobie niebycia tam. Tam jest nasze życie. Powroty do Krakowa są bardzo emocjonalne. Odnajdywanie miejsc z dzieciństwa, z lat studenckich, spotykanie przyjaciół - to są wielkie przeżycia. To wielka radość widzieć, jak Kraków się rozwija, widzieć centrum ICE - uwielbiam nowoczesną architekturę. Cieszę się ogromnie, że w mieście jest mnóstwo imprez kulturalnych, że są robione z rozmachem, że to wszystko idzie mocno do przodu.
Muzyka filmowa w ostatnich latach zdobyła ogromną popularność. Jak w różnych miejscach jest odbierana?
- Trudno mi powiedzieć, dlatego że w tej chwili nie czuję różnicy pomiędzy publicznością w Stanach, a tą w Polsce, Hiszpanii czy Meksyku. Nowe technologie sprawiają, że wszystko się łączy - także fani pochodzący z różnych zakątków świata komunikują się ze sobą, umawiają na wspólne festiwale w różnych miejscach. Myślę, że trzeba cieszyć się z tego, że dzięki technologii kultura staje się tak powszechna.
Rozmawiała Beata Kołodziej (PAP Life).