"Zły Mikołaj": Podły, obrzydliwy, świąteczny
Zbliżają się Święta, czas więc odkurzyć filmy bożonarodzeniowe. Te niezapomniane produkcje jak "Cud na 34. ulicy" lub "To wspaniałe życie", które podkreślają wartość celebrowania grudniowych dni w gronie najbliższych. Te filmy mają jednak złego brata, którego nikt nie zaprasza na rodzinne imprezy, bo ten jest ciągle pod wpływem, pali jak smok i ciągle klnie. I tak przyjeżdża, i może trochę nas oburza, ale w sumie to go kochamy. "Zły Mikołaj", bo o tym filmie mowa, kończy 20 lat 18 listopada 2023 roku.
Tytułowym "Złym Mikołajem" jest Willie Soke (Billy Bob Thornton), wiecznie wstawiony złodziej, który wraz z partnerem Marcusem (Tony Cox) każdego sezonu świątecznego zatrudnia się w galeriach handlowych jako Mikołaj i jego elf. Obaj obrabiają sklepy w noc przed Wigilią i żyją z łupu przez cały następny rok. Tym razem ma być podobnie. Jednak na drodze Williego staje Thurman (Brett Kelly), naiwny dziesięciolatek, który szczerze wierzy, że kryminalista jest prawdziwym Świętym Mikołajem. Willie nie potrafi znieść namolnego i nieco oderwanego od rzeczywistości dzieciaka. Z czasem jednak przestępca zaczyna zastanawiać się nad swoim życiem.
Pomysł na film wyszedł od braci Coen. Ci zatrudnili Glenna Ficarrę i Johna Requę, by rozpisali go do pełnego scenariusza. Jak wspominał ten drugi w rozmowie z "The New York Times", twórcy "Fargo" zasugerowali, że film ma przypominać "Straszne misie" Michaela Ritchiego z 1976 roku. Film opowiadał o skompromitowanym trenerze baseballowym (w tej roli Walter Matthau), który nie stroni od wszelakich trunków. W akcie desperacji zgadza się trenować dziecięcą drużynę, do której należy także jego córka. Ze zdziwieniem odkrywa, że zaczyna mu zależeć na swoich podopiecznych.
Coenowie zaznaczyli także, że chociaż film ma odpowiadać o odkupieniu, należałoby je zostawić na sam koniec. Początek i środek miały stronić od wzruszeń i sentymentów. Gdy scenariusz był gotowy, bracia zredagowali go — dodali kilka dowcipów i usunęli te, które według nich mogłyby kogoś obrazić. "Dziękuję im za to" - przyznał Ficarra lata później przy okazji promocji sequela filmu.
Scenariusz trafił do wytwórni Universal, która spasowała. Wtedy tekstem zainteresował się Bob Weinstein z Miramaxu. Po lekturze zaraz nabył do niego prawa. Zaciekawiony skontaktował się z przedstawicielami Universalu i spytał, dlaczego odrzucili ten projekt. "To była najpodlejsza, najobrzydliwsza, najbardziej mizoginistyczna, antychrześcijańska, antydziecięca rzecz, jaką widziałem" - usłyszał w odpowiedzi. "Wiem, właśnie dlatego ją kupiłem" - przyznał Weinstein.
Na reżysera wybrano Terry'ego Zwigoffa, twórcę "Crumba" i "Ghost World". Wtedy rozpoczęły się poszukiwania odtwórcy głównej roli. Coenowie zasugerowali Jamesa Gandolfiniego. Akurat nakręcili z nim "Człowieka, którego nie było". Chociaż scenariusz powstawał z myślą o nim, szybko okazało się, że Willie nie jest postacią dla niego. Kolejnym typem do roli głównej był Bill Murray, ale ten po pewnym czasie przestał odpowiadać na próby kontaktu. Rozważano także Jacka Nicholsona i Roberta De Niro.
Scenariusz trafił w końcu w ręce Billy'ego Boba Thorntona, laureata Oscara za "Blizny przeszłości". "Mój menadżer [dał mi tekst] i powiedział: 'Po prostu to przeczytaj. Nie powiem ci, co o nim myślę. Chcę wiedzieć, czy tobie się spodoba'. Przeczytałem jakoś jedną trzecią całości i oddzwoniłem do niego. 'Po pierwsze — musimy to nakręcić. Po drugie — albo jest to najgorszy pomysł na świecie i to koniec mojej kariery, albo to czysty geniusz'. No i film okazał się kultowy" - wspominał aktor w "Dan Patrick Show".
Problemem okazało się znalezienie niskorosłego aktora do roli Marcusa, pomagiera Williego. Jak wspominał Ficarra, Zwigoff skontaktował się nawet z 82-letnim wówczas Mickeyem Rooneyem. W końcu trafił na Tony'ego Coxa. Podczas castingu aktor wypadł tak dobrze, że reżyser popłakał się ze śmiechu. Po wszystkim usłyszał, że jest dobra i zła wiadomość. Dobra: wypadł świetnie. Zła: rola nie została napisana dla Afroamerykanina. "To po cholerę mnie zaprosiliście?" - dopytywał się Cox. Zwigoff zapewnił go, że będzie o niego walczył.
Cox pojawił się jeszcze na kilku przesłuchaniach. Na każdym z nich wypadł fenomenalnie. Jednak Coenowie byli przeciwni zaangażowaniu go. Jak wspominał Weinstein, bracia go po prostu nienawidzili. W końcu Zwigoff stwierdził, że albo Cox zagra Marcusa, albo on rezygnuje. Dopiął swego.
Równie problematyczne okazały się poszukiwania odtwórcy roli Thurmana. Według Zwigoffa producenci chcieli dzieciaka rodem z filmów Disneya. Z kolei Weinstein zarzekał się, że Coenowie byli za Angusem T. Jonesem z serialu "Dwóch i pół". Zwigoff był jednak za Brettem Kellym. Według reżysera chłopiec "był po prostu zabawny". Na szczęście wsparł go Thornton.
Obsadę uzupełniła Lauren Graham. Gwiazda serialu "Kochane kłopoty" wcieliła się w Sue, barmankę, która ma słabość do mężczyzn w stroju Świętego Mikołaja. Dla aktorki był to pierwszy film fabularny, od kiedy zaczęła wcielać się w Lorelai Gilmore. Zależało jej, by zagrać postać jak najbardziej różną od pełnej ciepła i mądrości bohaterki "Kochanych kłopotów". W wywiadzie dla "The Daily Texan" zaznaczyła jednak, że nie szukała roli dramatycznej. "Nie chcę powtarzać [tej samej postaci]. [...] Bycie zabawną jest częścią moich aktorskich środków, więc skupiam się na znalezieniu dobrej roli. Zawsze staram się pracować z materiałem, z którym czuję się pewnie" - mówiła.
W innym występie u Dana Patricka Thornton przyznał, że czasem — w ramach wejścia w postać — pojawiał się na planie pod wpływem. Zwykle nie dochodziło do ekscesów, ale raz przesadził. Był wczesny ranek, ekipa przygotowywała się do realizacji sceny, w której półprzytomny Willie zjeżdża schodami ruchomymi. Aktor dał znać asystentce planu, że zaraz zemdleje. Zaproponował, że on się położy, a ona da mu znać, gdy zaczną kręcić. Gdy padło hasło "akcja!", kobieta nie mogła go dobudzić.
Po zakończeniu zdjęć studio wymogło dogranie kilku scen, by film mógł trafić do szerszego grona odbiorców. Zwigoff się nie zgodził. Na czas dogrywek zastąpił go Todd Phillips, który lata później otrzyma Złotego Lwa w Wenecji i nominację do Oscara za "Jokera". Thornton był bardziej wyrozumiały dla decyzji wytwórni. "Jeśli studio wykłada 15 milionów dolarów na film i mówi, że chce komercyjną komedię, to jesteś im to winien. Rozumiem ich decyzję" - stwierdził w wywiadzie dla "The New York Times".
"Zły Mikołaj" okazał się niespodziewanym hitem. Zarobił ponad 76,5 miliona dolarów. Recenzje były w przeważającej większości dobre. Krytycy chwalili rolę Thorntona, a także wulgarny humor, będący odtrutką na cukierkowość sezonu świątecznego. Odtwórca roli Williego otrzymał także nominację do Złotego Globu. W 2016 roku ukazał się sequel w reżyserii Marka Watersa. Thornton, Cox i Kelly powtórzyli swoje role. Film nie odniósł jednak sukcesu. Thornton uważał, że film nie jest zły, ale publiczność nie chciała znów otrzymać tego samego.
Nie wszyscy byli jednak zadowoleni. Niektórzy zarzucali twórcom "Złego Mikołaja" zamach na Święta i ich ikonę. "Jedna pani na Q&A wstała [...] i spytała: 'Jak się czujesz z tym, że zrujnowałeś reputację Mikołaja i Jezusa, i Biblii', i tak dalej..." - wspominał Thornton w rozmowie w "Dan Patrick Show". "Odpowiedziałem jej: 'Pani pozwoli, że wyjaśnię kilka kwestii. Czytałem Biblię i nie ma w niej Świętego Mikołaja. [...] Nie odnieśliśmy się [w filmie] do żadnej postaci biblijnej. I najważniejsze: nie gram Mikołaja, gram kryminalistę w stroju Mikołaja. Trochę jak film, w którym facet w masce Ronalda Reagana rabuje bank. Identyczna rzecz". Thornton dodał, że na planie nigdy nie czuł, żeby twórcy przekraczali jakąś granicę.
Wiele osób zastanawiało się, jak udział w filmie przesiąkniętym wszystkim, co najgorsze, wpłynie na kilkuletniego Kelly'ego. Aktor opowiedział o tym podczas promocji drugiej części filmu. "Wtedy nie rozumiałem tego filmu. [...] Ale już w momencie, gdy oglądałem 'Złego Mikołaja' w wieku 15-16 lat, zacząłem rozumieć o wiele więcej. Wtedy myślałem, że skoro ludzie śmieją się, to musi być zabawne. Taka była moja reakcja po pierwszym seansie. Dopiero potem uświadomiłem sobie, na czym polega cały humor, rozumieć wiele dowcipów" - wspomina.
"Kręciłem ten film w wieku 8 lat i dla mnie najzabawniejsze było coś innego. Zupełnie nie ruszały mnie bluzgi, byłem już do nich przyzwyczajony. Największym wyzwaniem były przygotowania do castingu, w trakcie których czytałem scenariusz wraz z rodzicami. Mój tato czytał rolę Willie'ego! Darł się na mnie... To było pierwsze wyzwanie, ale prawda jest taka, że gdy tato zaczął czytać, wpadłem od razu w śmiech. Wiedziałem, że to absurd. Ludzie bardzo często martwią się o mnie i pytają, czy film 'Zły Mikołaj' zniszczył moje dzieciństwo, zastanawiają się, w jaki sposób odebrał to niewinny ośmiolatek. A ja na to, że o wiele gorsze było, gdy ojciec darł się na mnie kilka nocy, żeby mnie przygotować na udział w castingu" - dodał odtwórca roli Thurmana.