Reklama

"Zgoda": Nie stracić nic z treści i emocji

​"Zgoda" - poruszająca historia miłosna, rozgrywająca się w trudnych czasach schyłku II wojny światowej - będzie reprezentować Polskę w Konkursie Debiutów Operatorskich Międzynarodowego Festiwalu Filmowego Camerimage 2017. Film Macieja Sobieszczańskiego jest jedyną krajową produkcją, która ma szansę na zwycięstwo w tej, prestiżowej sekcji imprezy. "Wchodząc na plan, często towarzyszyło nam uczucie, że to co sobie zamierzyliśmy danego dnia jest niewykonalne. Czasami nawet trzysta osób brało zbiorową odpowiedzialność za to, żeby to jedno najważniejsze ujęcie wyszło. Na koniec dnia mieliśmy satysfakcję, że jednak się udało" - mówi reżyser produkcji, Maciej Sobieszczański. Natomiast więcej o warstwie wizualnej "Zgody" opowiada sam autor zdjęć do filmu - operator Walentyn Wasjanowicz.

​"Zgoda" - poruszająca historia miłosna, rozgrywająca się w trudnych czasach schyłku II wojny światowej - będzie reprezentować Polskę w Konkursie Debiutów Operatorskich Międzynarodowego Festiwalu Filmowego Camerimage 2017. Film Macieja Sobieszczańskiego jest jedyną krajową produkcją, która ma szansę na zwycięstwo w tej, prestiżowej sekcji imprezy. "Wchodząc na plan, często towarzyszyło nam uczucie, że to co sobie zamierzyliśmy danego dnia jest niewykonalne. Czasami nawet trzysta osób brało zbiorową odpowiedzialność za to, żeby to jedno najważniejsze ujęcie wyszło. Na koniec dnia mieliśmy satysfakcję, że jednak się udało" - mówi reżyser produkcji, Maciej Sobieszczański. Natomiast więcej o warstwie wizualnej "Zgody" opowiada sam autor zdjęć do filmu - operator Walentyn Wasjanowicz.
Jakub Gierszał w scenie ze "Zgody" /Grzegorz Spała /materiały dystrybutora

Jakie było Twoje pierwsze wrażenie po przeczytaniu scenariusza?

Walentyn Wasjanowicz: - Byłem poruszony historią miłosną, rozgrywającą się na tle obozowego terroru. Długo też się zastanawiałem, czy widz jest dziś gotowy na taką dawkę gorzkiej dla niego historii. Z drugiej strony myślę, że film "Zgoda" może być przykładem, jak w demokratycznym świecie powinno ze sobą rozmawiać dojrzałe społeczeństwo. To z kolei przywołuje mi na myśl moją Ukrainę, która miała podobny "problem". Widzę tutaj wręcz swoistą paralelę.

Reklama

Wiem, że razem z Maciejem Sobieszczańskim pracowaliście nad ostatecznym kształtem scenariusza.

- Praca nad scenariuszem trwała również przez cały okres zdjęć. Na szczęście Maciek jest osobą otwartą. Słucha, co się do niego mówi. Jeśli trzeba było coś zmienić w scenariuszu, reagował na to. Podjęliśmy się tego wspólnie i razem zaczęliśmy podejmować decyzję, co do kształtu tej historii. Mogę jedynie żałować, że nie wszyscy reżyserzy są tacy, jak Maciek. On kumuluje w sobie trzy istotne cechy - jest inteligentny, elastyczny i analityczny. Oczywiście są sytuacje, w których reżyser musi być despotą i wiedzieć czego chce. Co na planie filmowym nie zawsze trzeba odbierać, jako coś złego. Kto jak to, ale to reżyser dowodzi wszystkim. I chociaż, tak po ludzku, nie jest to łatwe to filmowi, z pewnością pomaga. Nam pracowało się razem naprawdę bardzo dobrze.

Jak doświadczenie z planu "Plemienia" wpłynęło na to, co zrobiłeś w "Zgodzie"?

- Nauczyłem się, że scena bez łączonych ujęć bardziej oddaje prawdziwość opowiadanej historii. W ten sposób widz ma okazję niejako w niej uczestniczyć. Odbiorca przeżywa scenę bez kierowania jego emocjami za pomocą montażu. Długie ujęcia angażują niezwykle emocjonalnie. Przybliżają kreowaną rzeczywistość. Zarówno przy "Plemieniu", ale też przy "Zgodzie", było dla mnie niezmiernie intrygujące, jak opowiedzieć daną scenę w jednym długim ujęciu. Tak, żeby nic z niej nie stracić. Zarówno z treści, jak i emocji.

22 dni zdjęciowe - to musiał być jakiś maraton?

- Żeby zrobić film w 22 dni musieliśmy się wcześniej bardzo dobrze przygotować. Zrobiliśmy naprawdę wiele prób. Ale przez to, że kręciliśmy sceny w jednym ujęciu, udało nam się zrealizować cały materiał w tak krótkim czasie. Jedyną osobą, która była tym zaniepokojona był producent. Co jest akurat zrozumiałe. Po prostu nie mieliśmy pola manewru na błąd. Przy każdym ujęciu podejmowaliśmy pewne ryzyko i wszyscy mieliśmy tego świadomość. Ostatecznie wszystko się na szczęście dobrze skończyło.

Jakbyś miał zdradzić tajemnicę mastershotu, to na czym ona polega? Co musi być spełnione, żeby on się udał?

- Trzeba wypróbować różne rozwiązania i wybrać jedno najlepsze. W mastershocie bardzo ważne jest opracowanie choreografii zarówno kamery, jak i postaci. Kamera staje się jeszcze jednym bohaterem filmu. Tym, który biegnie w pobliżu, podpatruje historię, a nawet w niej uczestniczy.

Co poczułeś po ostatnim "stop" na planie?

- Stop w takim przypadku oznacza kilka rzeczy. Po pierwsze jest to zakończenie kolejnego etapu w życiu. Kończy się projekt i niestety trzeba się pożegnać z ludźmi, z którymi się sporo czasu pracowało. Z drugiej strony otwiera się kolejny rozdział. Wchodzi się w nową rzecz, spotyka kolejnych ludzi, poznaje coś nowego. Czyli z jednej strony smutek, ale też gotowość na kolejny krok.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Zgoda
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy