Reklama

Zdradza, która rola nauczyła ją najwięcej. "Dojrzałam wraz ze swoją bohaterką"

W 2025 roku zobaczymy Karolinę Bruchnicką w drugim sezonie "Minuty ciszy". W rozmowie z Interią aktorka wspomina "Córkę trenera", swój debiut fabularny. Mówi także o atmosferze w szkole aktorskiej, także w kontekście kontrowersji, które jakiś czas temu wstrząsnęły polską kinematografią. Jednocześnie wskazuje twórców, którzy zadbali na planie o swobodę i pewność siebie aktorów. Zdradza także swoje plany na przyszłość i tytuł filmu, który w 2024 roku zrobił na niej największe wrażenie.

Urodzona w 1994 roku Karolina Bruchnicka debiutował w kinie fabularnym w 2018 roku w "Monumencie" Jagody Szelc i "Córce trenera" Łukasza Grzegorzka. W kolejnych latach wystapiła między innymi w nagrodzonych Złotymi Lwami "Wszystkich naszych strachach" Łukasza Rondudy i Łukasza Gutta, "Delegacji" Asafa Sabana, "Supersiostrach" Macieja Barczewskiego oraz serialu "Minuta ciszy". "Córka trenera" przyniosła jej nagrodę Rising Star podczas Międzynarodowego Festiwalu Kina Niezależnego Off Camera za najlepszy debiut. 

Karolina Bruchnicka o fizycznym przygotowaniu do ról i grze na green screenie

Jakub Izdebski, Interia.pl: Debiutowałaś na dużym ekranie w 2018 roku, w momencie, gdy nasze kino zaczęło się bardzo zmieniać. Po pierwsze pojawiło się kino gatunkowe, którego nigdy nie spodzielibyśmy się zobaczyć w ramach rodzimych produkcji. Sama wystąpiłaś w superbohaterskich "Supersiostrach". Jak odbierasz to otwarcie się na nowe gatunki i nurty?

Reklama

Karolina Bruchnicka: Jest to dla mnie bardzo dobre jako aktorki. W tym zawodzie zależy mi przede wszystkim na tym, żeby się rozwijać i próbować nowych rzeczy. Patrzyłabym na to trochę inaczej, będąc tylko i wyłącznie widzką, bo najbardziej cenię sobie kino festiwalowe i dramaty psychologiczne. Wiem, że z tej drugiej strony warto też próbować nowych rzeczy. Wiadomo, czasem wychodzi lepiej, czasem gorzej, ale dla mnie ważny jest rozwój i możliwość zmierzenia się z nowymi wyzwaniami i przede wszystkim to, by nie dać się zamknąć w szufladkach. 

Twoje role, poczynając od "Córki trenera", a kończąc na "Supersistrach", wydają się bardzo fizyczne, wymagające wielu godzin treningu.

- To jest dla mnie bardzo ważny aspekt i nie zwracam na niego uwagi tylko w kontekście ról fizycznych jak wspomniane "Córka trenera" czy "Supersiostry". Szukam swych bohaterek poprzez ciało, bo każda wygląda inaczej, porusza się inaczej i z racji swego sposobu bycia ma inną fizyczność. Takie przygotowanie bardzo przekłada się na to, co wcześniej wypracowałam w warstwie psychologicznej. To, jaka ta bohaterka jest w ciele, jest dla mnie bardzo ważne. Uważam, że ruch bardzo łączy się z psychologią i nie powinno się tego pomijać.

Kiedy rozpoczynasz ćwiczenia? W pierwszej kolejności budujesz postać i omawiasz ją z reżyserem, czy może są to działania równoległe?

- Od samego początku. Dla mnie te procesy są bardzo spójne, ponieważ każda forma aktywności fizycznej, czy to trening na siłowni, czy inne ćwiczenia, wpływa pozytywnie na moją głowę. Wiadomo, w tym zawodzie bywa różnie. Czasami bodźców jest za dużo, a pracy jest za dużo albo za mało. Nie ma w tym harmonii i to jest największa trudność. Ruch pomaga mi utrzymać równowagę, wspiera mnie zarówno fizycznie, jak i psychicznie, a jednocześnie jest istotnym elementem w budowaniu postaci.

Zastanawia mnie, jak w takim razie odnalazłaś się na planie "Supersióstr", w których po raz pierwszy pracowałaś na green screenie. Musiałaś sobie wyobrazić wiele elementów sceny, które mogłaś zobaczyć dopiero w gotowym filmie.

- To było dla mnie wyjątkowe wyzwanie, ponieważ kluczowy jest dla mnie realizm. Nie to, co sobie wcześniej wymyślę, czy jakich emocji nie nabuduję, tylko najważniejszy jest partner, sytuacja, to co się dzieje tu i teraz, w danym momencie. Bardzo lubię improwizację na planie i zawsze bardzo trzymam się tego realizmu w obrębie historii, którą tworzymy. W „Supersiostrach” po raz pierwszy musiałam „udawać”, co było niezwykle trudne. Należało bardzo pilnować tej granicy pomiędzy wykreowanym realizmem a byciem śmiesznym. W ramach przygotowań oglądałam dużo kina superbohaterskiego oraz materiałów zza kulis, wywiadów z aktorami, jak się do tego przygotowują, jak w ogóle o tym myślą. Zauważyłam, że wchodzą w to bardzo na serio. A ja lubię czasami przymrużyć oko.

"Córka trenera". Karolina Bruchnicka o pracy z Łukaszem Grzegorzkiem i atmosferze na planie

Wracając do początków twojej kariery, zastanawia mnie, jak jako studentka aktorstwa odnalazłaś się na planie "Córki trenera". Nie tylko był to twój debiut pełnometrażowy, ale też od razu zagrałaś jedną z głównych ról. Jak pracował z tobą Łukasz Grzegorzek, reżyser filmu?

- Łukasz zaprzeczył większości tez, które usłyszałam w szkole i temu, na co mnie szykowała. Zawsze wyobrażałam sobie i marzyłam, by pracować w gronie zajawkowiczów, którzy odchodzą trochę od zasad pracy, norm, według których powinno się robić filmy, tylko idą za głosem serca. Równocześnie bardzo cenią ludzi, z którymi pracują. Mam na myśli, że każda osoba w każdym pionie ma coś do powiedzenia, każda jest równie istotna. Nie ma czegoś takiego, że jest reżyser, który przychodzi ze swoją wizją, a pozostali wykonują tylko jego polecenia. Przy "Córce trenera" każdy był twórcą. Ta praca nie była tylko na próbach, czy na planie. Każdy był w tej historii od samego początku. To zawsze było moje marzenie. Chciałam, by ten zawód tak wyglądał i w tego typu projektach chciałabym brać udział. Często przestrzegano mnie, że nie wszystko, szczególnie na początku, będzie artystyczne. Nie będzie wynikało z chęci, tylko z potrzeby zaistnienia w tym świecie lub po prostu utrzymania się. Tutaj te aspekty zeszły na dalszy plan. Myślę, że to był dla mnie najlepszy start. Taki, jaki sobie wymarzyłam.

W "Córce trenera" wystąpiłaś obok Jacka Braciaka i Agaty Buzek.

- Czułam się przez nich bardzo zaopiekowana. Jestem im szczególnie wdzięczna za to, że traktowali mnie jako partnerkę, a nie studentkę bez doświadczenia. Nie objaśniali mi tego świata tak na siłę. Mogłam się uczyć, zadając pytania, obserwując. Nie w taki sposób, że ktoś przychodzi, traktuje mnie z góry, czy mówi, co mam robić. Było to dla mnie ważne, bo mnie otwierało i nie bałam się próbować, popełniać błędów. Myślę, że miałam ogromne szczęście, że reżyser mi zaufał i dał mi przestrzeń do rozwoju.

Karolina Bruchnicka o doświadczeniach z planu i szkoły aktorskiej. Trzyma się dobrych wspomnień

Dobrze to słyszeć, szczególnie w kontekście wciąż wypływających informacji o przemocowych zachowaniach, zarówno na planie, jak i w szkołach aktorskich.

- Przede wszystkim bardzo się cieszę, że mówi się o tym otwarcie. Że te tematy są poruszane i przez to nie ma już przyzwolenia na zachowania, które istniały, ale były przemilczane. Nie jest tak, że z dnia na dzień wszystko się zmieniło i jest idealnie. Niestety, spotykam się z różnymi ludźmi, ale na pewno jestem już na to bardziej odporna psychicznie i nie wszystko biorę do siebie. Staram się trzymać swojej siły, ufać swojej intuicji. Jeżeli granica jest przekraczana, to otwarcie o tym mówić, a nie trzymać to w sobie.

Zastanawia mnie, z jakimi reakcjami spotkałaś się po realizacji "Córki trenera" w szkole aktorskiej. Czy coś się zmieniło?

- I na lepsze, i na gorsze. To była indywidualna reakcja profesorów i kolegów z roku. Jedni bardzo mnie wspierali i nie było afery, jeżeli nie dotarłam na którąś próbę, ponieważ byłam na treningu w Warszawie czy spóźnił mi się pociąg. A bywały też takie momenty, że spotykałam się trochę z ostracyzmem. Łukasz polecił mi w pewnym momencie, żebym wzięła dziekankę. Jednak ja zawzięłam się i uznałam, że bardzo chcę tę szkołę ukończyć w normalnym trybie. Było też dużo zajęć, na których mi bardzo zależało. Także cieszę się, że udało mi się to jakoś pogodzić, ale nie było to łatwe. Dużym powiewem świeżości i kolejną wspaniałą osobą, z którą się spotkałam, był reżyser teatralny Kuba Kowalski, z którym robiłam dyplom. Odwrócił moje myślenie o reżyserach teatralnych, które wcześniej mi wpajano. Często słyszałam, że muszą być surowi, a ich metody pracy bywają przemocowe. Kuba pokazał mi zupełnie inne podejście – pełne szacunku i zrozumienia. Udowodnił, że można działać zupełnie inaczej, być na kontrze do tych stereotypów.

Temat tych praktyk powrócił za sprawą filmu "Utrata równowagi" Korka Bojanowskiego, który był gorąco komentowany podczas festiwalu w Gdyni.

- Widziałam ten film. Strasznie chwycił mnie za serce, ponieważ były w nim sytuacje, w których brałam udział. Oczywiście nie jeden do jednego, ale są to praktyki, z którymi się spotkałam, albo będąc z boku, albo będąc niechlubną bohaterką takiego zdarzenia. Dziś mówimy o tym trochę bardziej otwarcie. 

Najbardziej przeraziła mnie scena, w której profesor przywołuje traumę jednego z młodych aktorów, by ten w rozemocjonowaniu lepiej wypadł w swojej roli. Przede wszystkim dlatego, że wcześniej słyszałem ją parę razy, zawsze z inną osobą w roli agresora.

- Niestety, to się działo. Ta manipulacja dotyczyła różnych aspektów. Jeżeli ktoś wiedział o twojej traumie, prywatnej czy rodzinnej, to potrafił ją wykorzystać. Z drugiej strony, jeżeli o czymś takim nie słyszał, nie wiedział, to uważał, że jestem w czepku urodzona, z niesamowicie dobrego domu, a przez całe życie było mi pięknie i kolorowo. Więc to miało dwie strony. Marzyłabym sobie, żeby aktor lub aktorka byli oceniani czy komentowani na temat roli, którą zagrali, a nie tego, co działo się u nich w życiu prywatnym. Nie chciałabym też generalizować, to jest kwestia indywidualna, a ja mówię tutaj o kilku nazwiskach. Spotkałam również wspaniałych profesorów, którzy wiele mnie nauczyli. To nie jest tak, że w jednej szkole aktorskiej jest super, a w drugiej dzieją się same złe rzeczy. "Utrata równowagi" przywołała mi te czasy i sytuacje, które wypieram. I może dlatego teraz mówię znowu o Łukaszu Grzegorzku lub Kubie Kowalskim, bo to są dobre wspomnienia. Potem było ich jeszcze więcej, chociażby spotkanie i praca z Jackiem Lusińskim oraz całą ekipą "Minuty ciszy". Chciałabym, żeby na planie filmowym i w teatrze zawsze panowała atmosfera wzajemnego szacunku. To, jakimi jesteśmy ludźmi, jest przecież najważniejsze. W dodatku często idzie za tym udany efekt artystyczny. Tych wspomnień chciałabym się trzymać. A resztę zostawić za sobą.

Karolina Bruchnicka o powrocie do "Minuty ciszy". "Ten projekt nauczył mnie najwięcej"

Wracając więc do tych dobrych rzeczy. Wiem, co wyniosłaś ze swojego pierwszego filmu. A zostało z tobą po "Supersiostrach"?

- Żeby się nie bać. I próbować, i dawać z siebie sto procent. Nieważne, czy coś wyjdzie, czy tym razem zostanie gorzej odebrane, czy w dublu, czy w końcowym efekcie. Celebrować sam fakt, że zostałam obdarzona zaufaniem. Że mogłam pokombinować i sprawdzić się w innym gatunku, co było dla mnie cennym doświadczeniem. Cieszyć się z przygotowania do roli, które zajęły prawie pół roku. Ta praca była bardzo intensywna, co lubię, a przy okazji bardzo pomagało mi w tworzeniu tej roli. A także odnalezienie się w tym świcie, ponieważ przed "Supersiostrami" nie oglądałam kina superbohaterskiego. Więc to, że w ogóle zostałam do tego wpuszczona, zaczęłam to odkrywać i się tego uczyć, było dla mnie ciekawe. Dużo bardziej cenię sobie projekty, które wymagają dużo więcej czasu, energii i pracy niż takie, w których tylko przychodzisz na plan i odgrywasz sceny.

W 2025 roku zobaczymy drugi sezon "Minuty ciszy", w którym wcielisz się ponownie w rolę Synka. Jak się czułaś, wracając do tej postaci?

- Uważam, że "Minuta ciszy" i rola Synka to jest projekt, który nauczył mnie chyba najwięcej. Przede wszystkim mam wrażenie, że dojrzałam wraz ze swoją bohaterką. Nigdy nie da się w pełni, ale w jakimś tam stopniu oswoiłam w sobie trudne tematy, od których na co dzień uciekam i mogłam się z nimi zmierzyć. Drugi sezon rozpoczyna się od razu po scenie, z którą zostawił nas sezon pierwszy. Sam fakt, że wracamy tam po prawie dwóch latach, że mogłam dosłownie wejść w buty bohaterki, której dużo zmieniło się w głowie, a z drugiej strony nie aż tak wiele, bo fabularnie minęło niewiele czasu, sprawiło, że ja spojrzałam na tę rolę inaczej. U mnie wiele się zmieniło i miałam to bardziej w sobie przemyślane. Synek bardzo dojrzała. Jej bycie chłopczycą, jej postawa "wszystko jest okej, ja jestem nie wiadomo jak silna" - to była nieprawda. Wiedziałam o tym od samego początku. Ona sobie tak radziła z rzeczywistością. A teraz cieszę się, że poświęciliśmy trochę uwagi jej wrażliwości i emocjonalności, która w niej była. Tylko Synek jej się wstydziła. 

Poza "Minutą ciszy" na pewno masz też inne projekty, które są w trakcie lub już po zdjęciach. Czy możesz coś o nich zdradzić?

- Przygotowuję się do jednego projektu. Nie mogę jeszcze zdradzić szczegółów, ale będzie to historia w moim stylu. Z tych, które najbardziej lubię oglądać. Mam też za sobą zdjęcia do filmu dyplomowego w Gdyńskiej Szkole Filmowej, premierę spektaklu "Stramerowie" w reżyserii Tomka Cyza, który planujemy wznowić. I dwa słuchowiska. To ostatnie rzeczy, którym się poświęciłam. Bardzo się cieszę, że mogę sprawdzać się w rzeczach okołofilmowych i pracować z młodymi twórcami, którzy są bardzo interesujący i mają wiele do zaoferowania. 

A jest jakiś rola, w którą chciałabyś się wcielić? Lub gatunek filmowy, w którym chciałabyś spróbować swoich sił?

- Zdecydowanie komedia. Uważam, że role komediowe są dużo trudniejsze od tych dramatycznych. Dlatego zrobienie naprawdę dobrej komedii, to wielka sztuka. Marzy mi się również rola w musicalu, ponieważ bardzo lubię śpiewać. Chętnie przyjęłabym kolejną rolę fizyczną, która wymagałaby wielu godzin przygotowań i ogromnego wysiłku. Tylko żeby to było coś nowego. Żeby nie powtarzać tego, co zrobiłam wcześniej.

Rola fizyczna, musical, wcześniej wspominałaś o realizmie psychologicznym... Widziałaś "Emilię Pérez" Jacques'a Audiarda?

- Uwielbiam ją. Najlepszy film, który widziałam w tym roku. Mieszanka wybuchowa, która mówi o wolności. W dodatku język hiszpański, który jest moim ulubionym. Sam fakt reżysera, którego bardzo cenię, aktorek, języka hiszpańskiego, tych kolorów, historii, wszystko tam mi się podobało. Cały czas zapętlam sobie te pięć piosenek z filmu na Spotify. W tym filmie jest wszystko.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Supersiostry | Utrata równowagi
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy