Reklama

Zbigniew Waleryś: Jak trzech Żydów

W aktorskiej karierze od 20 lat pomaga mu broda!

Zbigniew Waleryś (57 l.) usłyszał kiedyś od dyrektora jednego z teatrów, że nie wygląda jak Żyd, tylko jak trzech Żydów. Jego znakiem firmowym jest od wielu lat broda. - Najwidoczniej muszę pasować do jakiegoś stereotypu - mówi aktor, odkryty dla szerokiej publiczności dzięki Joannie i Krzysztofowi Krauze i ich filmowi "Papusza".

Zbigniew Waleryś jest przykładem na to, że dla dobrego aktora na świetną rolę nigdy nie jest za późno. Ta przyszła, kiedy miał ponad 50 lat. Jako Dionizy Wajs w "Papuszy" zachwycił, choć rola była bardzo wymagająca nie tylko aktorsko, ale i językowo, fizycznie, nawet muzycznie... - Musiałem uczyć się podstaw gry na harfie i języka romskiego - opowiada. - Na tyle przynajmniej, by dobrze akcentować, by wiedzieć, co mówię. A to język bardzo trudny - przyznaje Waleryś.

Reklama

Każda jego kwestia oceniana była przez partnerujących mu Romów. Pomagali, krytykowali, podpowiadali...

Zbigniew Waleryś miał zostać żołnierzem zawodowym w Ludowym Wojsku Polskim. Kiedy o jego planach dowiedziała się polonistka Janina Wlaźlak z liceum w Górze, usłyszał: "Pajacu, co ty robisz? Jeśli nie będziesz zdawał do szkoły teatralnej, będziesz miał ze mną do czynienia!".

Zdawał do krakowskiej PWST, ale odpadł. Zapisał się do szkoły telekomunikacyjnej w Legnicy, ale aktorstwo nie dawało mu spokoju. Jako jeden z 21 szczęśliwców dostał się po kilku tygodniach do 3-letniego studium aktorskiego przy Teatrze Polskim we Wrocławiu. Po szkole trafił do swojego pierwszego teatru Lubuskiego w Zielonej Górze.

Potem przyszedł stan wojenny. Aktora powołano do wojska. - Maszerowałem z bronią po ulicach, to nie było miłe uczucie - wspomina. Zaraz po wojsku, w 1982 r., przyjął go na etat do Teatru Polskiego we Wrocławiu Igor Przegrodzki. Ale aktor uznał wkrótce, że nic go nie łączy z systemem, w którym przyszło mu żyć. Uciekł do Monachium. Tam po jakimś czasie uzyskał wizę emigracyjną do Kanady.

Zarabiałem na życie m.in. w chłodni, gdzie mrożono i paczkowano owoce. Ale chciałem grać... - wspomina Waleryś.

Zostawił Kanadę, wsiadł do autobusu i wyjechał do Nowego Jorku. Pracował m.in. jako kelner w hotelowym bistro na Manhattanie. - Poznałem kilku artystów, malarzy, aktorów, muzyków, np. Andrzeja Zielińskiego ze Skaldów. "Przemazałem" się na planach filmowych w USA, zobaczyłem, jak się tam pracuje - opowiada.

Na jednym z wernisaży zapytał osobę z show-biznesu o swoje szanse. Po rozmowie w języku angielskim dowiedział się, wbrew swoim oczekiwaniom, że... z tym akcentem może grać jedynie rosyjskich szpiegów. W 1990 wrócił do Polski, oswajał się ze zmianami w kraju. Poznał swoją przyszłą żonę, wzięli ślub, pojawiły się dzieci. Mieszkali w Olsztynie, Legnicy, Wrocławiu, Jeleniej Górze, potem wrócili do rodzinnej Góry.

Nagle stanął w obliczu braku pracy. Utrzymywał rodzinę z recitali w szkołach, bibliotekach, domach kultury. Potem na dwa lata został dyrektorem Domu Kultury w Wąsoszu. Śmieje się, że to była dobra szkoła, również zarządzania finansami.

Po teatrach w Kaliszu, ponownie w Zielonej Górze i Legnicy, otrzymał propozycję etatu w poznańskim Teatrze Polskim. Nie zastanawiał się i przeniósł się do Poznania. W 2000 r. znalazł się na planie wielkiej produkcji, w "Quo vadis" Kawalerowicza. Zagrał tam św. Pawła, potem znowu wrócił do swojego "sztandarowego" wizerunku, czyli do postaci Żyda w "Pianiście". Przyszły role w takich serialach, jak: "Świat według Kiepskich", "Pierwsza miłość", "Na dobre i na złe". A potem znów zagrał Żyda z getta w "Czasie honoru".

Spotkanie z Romami na planie "Papuszy" odmieniło go. Przyznaje, że przestał się tak przejmować emeryturą, stanem posiadania. Zdjęcia do "Papuszy" kolidowały z jego rolą w poznańskim Teatrze Polskim. Wybrał film.


- Odetchnąłem z ulgą po odejściu z teatru, sam sobie organizuję życie, pracę, na ile o możliwe, spotykam się z ludźmi, rozmawiamy. Wystarczy, że idę sobie po parku, między drzewami, a dzieciaki grają w piłkę, to wspaniałe! Byłem dzięki filmowi w wielu miejscach, m.in. w Lubece, Hanowerze, Kijowie, Łagowie czy Sopocie, we Francji, Hiszpanii, Brazylii.

Broda, która wydawała się ograniczeniem dla innych zawodowych propozycji, bo musiał ją cały czas pielęgnować przez długi okres pracy nad filmem, pomogła mu w dalszej karierze. - Otrzymałem rolę kloszarda w "M jak miłość". Potem postać pozostała, bo mogłem już po "Papuszy" o brodę zadbać, z kloszarda zamieniłem się w odnalezionego dziadka jednej z bohaterek, w nauczyciela muzyki. Na razie jestem przypisany brodzie, noszę ją od około 20 lat, ale przyjdzie czas, że ją zgolę - uśmiecha się aktor.

Prowadzi dziś, jak sam mówi, cygańskie życie. Jeździ z monodramem "Jestem Żyd z Wesela", z poezją Mickiewicza, gra. - Cieszę się moimi dziećmi, wkrótce zostanę dziadkiem, córka Weronika spodziewa się dziecka. Damian, syn, niedawno zrobił prawo jazdy - opowiada.

Wraca chętnie do rodzinnej Góry, gdzie mieszkają już jego dzieci i mama, która ma 88 lat. Tam są też jego siostra i szwagier. To dobre miejsce do życia, wszyscy się znają. Lubi wracać do domu pod lasem, do mamy. Dużo spaceruje dla zdrowia, odpoczywa przy muzyce flamenco, gitarze klasycznej. I nie ma w domu telewizora, również dlatego, że nie lubi się oglądać na ekranie.

- Dziękuję Najwyższemu za to, co mam. Życie wygarbowało mi skórę, wyprostowało mnie. Po pracy przy filmie "Papusza" świat się zmienił, jakby to, co wcześniej przeżyłem, co było szare, odeszło, a świat nabrał kolorów. Przeżywam życie głębiej - pogodnie mówi Zbigniew Waleryś.

BJ

Chcesz poznać lepiej swoich ulubionych artystów? Poczytaj nasze wywiady, a dowiesz się wielu interesujących rzeczy!

Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

Życie na gorąco
Dowiedz się więcej na temat: Zbigniew Waleryś
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy