Reklama

Zbigniew Cybulski: "Jeszcze za mną zatęsknisz..."

Legenda za życia, artysta niepokorny i bezkompromisowy. Polski James Dean - mówiono o nim. Zbigniew Cybulski aktorstwo miał we krwi. Po prostu był na ekranie, to wystarczyło. Kreowane przez niego postaci mają nadal hipnotyczną moc.

Legenda za życia, artysta niepokorny i bezkompromisowy. Polski James Dean - mówiono o nim. Zbigniew Cybulski aktorstwo miał we krwi. Po prostu był na ekranie, to wystarczyło. Kreowane przez niego postaci mają nadal hipnotyczną moc.
Zbigniew Cybulski w filmie Aleksandra Ścibora-Rylskiego "Jutro Meksyk" (1965) /materiały prasowe

- Aktorzy dzielą się na tych, którzy swoją osobowość przemieniają, i na tych, którzy ją utrwalają. Mnie interesuje aktorstwo z zachowaniem pewnych cech indywidualnych. Zdaję sobie sprawę, że to i trudne, i niebezpieczne - mówił Zbigniew Cybulski.

Przyznam, że nie wiem, od czego zacząć. Ze Zbyszkiem Cybulskim - spoufalam się, bo choć z połową Polaków był "na ty", to jakoś my, w ciągu kilkuletniej znajomości i - teraz się ośmielam - wzajemnej sympatii, mówiliśmy sobie "per pan". Dlaczego? Będę bezczelny - nie piliśmy ze sobą zimnej wódeczki, nie spędzaliśmy godzin na równie inteligentnych, co karkołomnych pogawędkach, ale... I tu leży rzeczy sedno!

Reklama

Zawsze, kiedy spotykaliśmy się, rozmawialiśmy ze sobą poważnie (co wcale nie znaczy, że nudnie). Na jakiej zasadzie? Prawie klęczałem przed nim, wiedząc (na tyle spostrzegawczy i inteligentny byłem), że to nie tylko wielki, niepowtarzalny - choć niektórzy próbowali go naśladować - aktor, ale wrażliwy oraz mądry człowiek. On wyczuł, że naprawdę nim, jego  aktorstwem, poglądami na sztukę, stosunkiem do życia się interesuję. I próbuję go wydobyć z trywialnej magmy, już wtedy, w czasach zgrzebnego PRL-u istniejącej, która była zapowiedzią czasów, w których przyszło nam teraz żyć. Nigdy nie pytałem go o ulubiony kolor, stosunek do kobiet, najlepsze aktorki czy aktorów...

Pierwsze spotkanie

Cofnę się trochę w czasie. Na początku lat 60., kiedy mieliśmy już za sobą takie filmy, jak "Piątka z ulicy Barskiej" Aleksandra Forda, "Celulozę" Jerzego Kawalerowicza, ale przede wszystkim "Popiół i diament" Andrzeja Wajdy czy "Eroikę" Andrzeja Munka - nie mówiąc o innych polskich twórcach - wpadłem na pomysł, żeby z tymi "Nowymi", którzy zaczęli tworzyć wartościowe, oryginalne dzieła - prawdziwą sztukę, porozmawiać. Prowadziłem rozmowy z najważniejszymi twórcami: scenarzystami, reżyserami, operatorami, aktorami, a nawet z kompozytorami muzyki filmowej.

W tym gronie nie mogło oczywiście zabraknąć Zbyszka Cybulskiego. Nasza pierwsza rozmowa (rejestrowana na taśmie na prymitywnym, ale skutecznym magnetofonie radzieckim) trwała w sumie osiem godzin. Opublikowana została w 1962 roku w mojej książce "Polscy twórcy filmowi o sobie". Nieskromnie powiem, że takich publikacji w tamtym okresie nie było. Nie tylko w Polsce... Ponieważ jest to dziś "biały kruk", chciałbym przytoczyć kilka fragmentów z tego, o czym i jak mówił wówczas Zbyszek Cybulski.

Zbuntowany bohater

Oto pierwszy: - Od "Pokolenia", "Końca nocy" do "Popiołu i diamentu", a także do "Do widzenia, do jutra" grałem postacie, które miały jeden wspólny mianownik - przyznawał aktor. - Byli to młodzi chłopcy z kompleksami, "garbami", szalenie unerwieni. Tacy, którym brak odwagi, którzy powtarzają "ja się nie nadaję". Tacy jak Maciek Chełmicki z "Popiołu...", którzy zatrzymali się i nie umieją znaleźć właściwego stosunku do nowych czasów... Tym wspólnym mianownikiem był bunt przeciwko istniejącym formom życia i niespełnieniu marzeń - wyjaśniał Cybulski.

- W moim przekonaniu Maciek nie jest bandytą, a człowiekiem obarczonym charakterystycznie polskim, często bezsensownym romantyzmem. Jest w nim jakiś głód, pragnienie zamiany romantyzmu walki w romantyzm dnia codziennego. W tym widzę jedną z przyczyn, dla których ten bohater stał się tak bliski widowni - dodawał i jednocześnie przestrzegał: - Popularność nie wynika z umiejętności i doświadczenia... Wydaje mi się, że popularność wynika ze świadomego lub nieświadomego, jak mawiał mistrz Xawery Dunikowski, a nieco seplenił -"wąchania czasu". To po prostu trafienie na masowe zamówienie publiczności, na określony typ lub bohatera. Ale istniejąca popularność zobowiązuje do umiejętności. Gdy się o tym zapomina, znika - przyznawał aktor.

Cytowana powyżej wypowiedź to już fragment mojej ostatniej rozmowy ze Zbyszkiem Cybulskim z 1966 roku.

Jeszcze zatęsknisz...

Spotkaliśmy się wówczas w Bielsku-Białej podczas realizacji filmu "Jutro Meksyk", w którym grał główną rolę. Ale to już był zupełnie inny Zbyszek - nadal wspaniały aktor, lecz już człowiek obezwładniony przez alkohol. Żeby dotarł na plan zdjęciowy, trzeba było czekać czasami kilka godzin...

O jego tragicznej śmierci 8 stycznia 1967 roku dowiedziałem się nazajutrz. Chciał zdążyć na dworcu wrocławskim na pociąg do Warszawy i wpadł pod jego koła... Miał żal do Andrzeja Wajdy, który po "Popiele i diamencie" nie zaangażował go już do żadnego swego filmu, a cenił go niezmiernie. Kiedy obaj spotkali się przypadkowo na lotnisku w Rzymie, Zbyszek powiedział reżyserowi: - Jeszcze za mną zatęsknisz... Wajda poświęcił mu swój, zrealizowany dwa lata po śmierci Cybulskiego, film "Wszystko na sprzedaż".

Autor: Stanisław Janicki

 - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
Zbigniew Cybulski -
urodził się 3 listopada 1927 r. w Kniażach. Zagrał w 10 sztukach teatralnych, 9 spektaklach TV i 35 filmach. Na planie ostatniego - "Morderca zostawia ślad" (1967) dowiedział się, że Amerykanie wybrali go do roli Kowalskiego w adaptacji sztuki "Tramwaj zwany pożądaniem". 8 stycznia 1967 r. wpadł pod koła pociągu jadącego do Warszawy.

Tele Tydzień
Dowiedz się więcej na temat: Zbigniew Cybulski
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy