Reklama

Zbawienny "Intrygant"

Matt Damon był zaskoczony, kiedy otrzymał propozycję zagrania w dramacie Stevena Soderbergha "Intrygant". Aktor obawiał się końca kariery po występach w serii kiepskich filmów.

Na początku tego dziesięciolecia popularność aktora w Hollywood drastycznie spadła. Damon był przekonany, że "Tożsamość Bourne'a" z 2002 roku będzie kolejną klapą, spowodowaną serią problemów na planie.

"Miałem za sobą dwa filmy, które pociągnąłem na dno i Tożsamość Bourne'a miała wszystkie oznaki katastrofy. Film był wciąż poprawiany, prace na planie opóźniły się o ponad rok" - mówił magazynowi "Brtitain's Total Film".

"Telefon zupełnie przestał dzwonić i można to było poczuć. W Hollywood, według wszelkich szacowań, byłem zimny - zimny jak lód".

Reklama

Właśnie dlatego 39-latek wpadł w euforię, gdy reżyser Steven Soderbergh skontaktował się z nim w 2001 roku, proponując rolę podwójnego donosiciela, Marka Whitacre, w planowanym wówczas thrillerze - choć produkcja nie ruszyła aż do 2008 roku.

Aktor przyznaje: "Steven właśnie dostał Oscara za Traffic i dwa inne jego filmy były nominowane do nagrody dla najlepszego filmu w tym samym roku. Według miar Hollywood, był tak gorący, jak tylko można".

"Nikt do mnie dzwonił z propozycją roli od dziewięciu miesięcy. Byłem oniemiały. Poszedłem do domu, przeczytałem scenariusz i pomyślałem: To jedna z tych wielkich ról, które pojawiają się raz na kilka lat" - wyznał Damon.

Film "Intrygant" zadebiutuje na ekranach polskich kin w maju 2010 roku.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Matt Damon | aktor | film | Hollywood
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy