Reklama

"Za tych, co na morzu": Odkrywanie skrajności

24 stycznia na ekrany polskich kin trafi nowy film producentów "Żółtej łodzi podwodnej". "Za tych, co na morzu" w reżyserii debiutanta Paula Wrighta to opowieść o młodym szkockim rybaku, któremu jako jedynemu udaje się przeżyć morski wypadek.

Aaron (George Mackay) jest młodym rybakiem mieszkającym w niewielkiej osadzie na wybrzeżu Szkocji. Udaje mu się uratować z tajemniczego wypadku na morzu, w którym giną wszyscy pozostali członkowie załogi, w tym jego brat. Mieszkańcy wioski pod wpływem miejscowych legend i przesądów zaczynają obarczać go winą za całe zdarzenie. Aaron nie chce pogodzić się ze śmiercią brata i wyrusza na jego poszukiwania.

Skąd Paul Wright, twórca filmów krótkometrażowych i laureat nagrody BAFTA czerpał inspirację, kiedy rozpoczął prace nad fabułą o chłopaku, który jako jedyny uchodzi z życiem z wypadku morskiego kutra? "Wychowałem się w rybackiej osadzie Fife na wschodnim wybrzeżu Szkocji" - odpowiada scenarzysta i reżyser filmu "Za tych, co na morzu", wspominając swoją rodzinną miejscowość Lower Largo. "Nasłuchałem się wielu opowieści o oceanie, ale jako dzieciak nie umiałem rozróżnić, które z nich są prawdziwe, a które nie. Chciałem zrobić film o kimś, kto ma wystarczająco dużo lat, żeby to wiedzieć, a mimo to ulega obsesji na punkcie jednej z takich legend".

Reklama

Tak powstała baśniowa opowieść o Aaronie, młodym outsiderze, którego sama obecność przypomina mieszkańcom o bolesnych wydarzeniach na morzu. On zdołał się uratować, ale pięciu pozostałych rybaków, w tym jego ukochany brat, Michael, zginęli. "Utrata bliskiej osoby prędzej czy później czeka każdego z nas" - mówi Wright, odnosząc się do jednego z głównych wątków filmu. "Dla mnie tym momentem było odejście ojca. Choć wiedziałem, jak wygląda rzeczywistość, nie potrafiłem się z nią pogodzić. Nie chciałem zaakceptować, że to co się stało, ma charakter ostateczny. Wyobrażałem sobie, że znów się spotkamy. Takie myśli prześladowały mnie przez dłuższy czas".

I właśnie to obserwujemy na ekranie w postaci mrocznej iluzji, którą tworzy sobie Aaron, nie chcąc pogodzić się z odejściem brata. "Uczyniłem śmierć głównym wątkiem fabuły, żeby pokazać, jak bardzo człowiek, który musi poradzić sobie ze stratą, zaczyna doceniać wartość życia" - mówi Wright. Znalezienie sposobu, jak wyrazić tę prawdę językiem filmu, było dla reżysera główną motywacją do jego stworzenia. "Bardzo interesuje mnie odkrywanie wszelkich kontrastów. Lubię badać, jak mogą współistnieć ze sobą hałas i cisza, ogromna żywiołowość i wielki spokój, piękno z brzydotą".

Główne role w "Za tych, co na morzu" zagrali Kate Dickie i George Mackay.

Wright pracował już wcześniej z Kate Dickie na planie jego filmu krótkometrażowego "Believe". Zdawał sobie sprawę z talentu, jaki drzemie w znanej z "Red Road" i "Prometeusza" aktorce. Wiedział więc, że zdoła ona całkowicie poświęcić się roli cierpiącej w milczeniu matki Aarona, Cathy. "Kate nadała tej postaci dużo większe znaczenie, niż byłem to w stanie opisać na papierze" - mówi z entuzjazmem Wright.

Rzeczywiście, jej rola jest kluczowa. Nasze współczucie wobec Aarona w dużej mierze bierze się z czułości, z jaką traktuje go matka. "Kate umiała wydobyć też inne cechy swojej bohaterki. Doskonale pokazała stopniową przemianę relacji Cathy i Aarona".

Narodowość Dickie także sprzyjała w jej wyborze do tej roli. Jednak kiedy Wright szukał osób, które zagrają Aarona i Jane (narzeczoną jego brata), musiał sięgnąć po młode talenty z południa kraju - George'a MacKaya i Nicholę Burley. "Gdyby ktoś mi powiedział, że obsadzę dwójkę Anglików w roli Szkotów, pewnie bym nie uwierzył" - żartuje Wright, mówiąc o pochodzących z Londynu i Leeds aktorach. "Jednak kiedy zobaczyłem, jak zdolni są i jak świetnie pasują do tych ról, nie było sensu dłużej się opierać. Oboje wspaniale rozwinęli postacie, opisane na kartach scenariusza".


Szczególnie ważne było obsadzenie roli Aarona, bo to na jego barkach spoczywa cały film. Wright nie szczędzi pochwał wobec talentu MacKaya: "Nie umiem sobie wyobrazić kogoś lepszego na jego miejsce. Przez dwa dni omawialiśmy z George'em scenę po scenie, wymieniając się przemyśleniami. Dzięki temu byliśmy świetnie przygotowani na początek zdjęć".

Ponieważ Aaron pojawia się niemal w każdej scenie, Wright i MacKay musieli dopracować sposób błyskawicznej komunikacji. "Obaj musieliśmy wiedzieć, co robimy i do czego zmierza kolejna scena. Ale George był w tym świetny: potrafi szybko przechodzić z jednej skrajności w drugą i wczuwać się w każdy z etapów, na jakim znajduje się jego bohater od początku filmu do jego końca".

Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama