"Z kina wyszedłem wściekły"
"Z kina wyszedłem wściekły - dawno nie widziałem czegoś tak dokładnie schrzanionego" - pisze w recenzji filmu "Hancock" Paweł Mossakowski. Oto recenzencki przegląd premier tygodnia.
"HANCOCK"
"Hancock zapowiada się na zabawny i inteligentny film odwracający utarte schematy gatunku: Superman jest gburowatym pijakiem; nie ma drugiego życia, swojej spokojnej drugiej połowy, tylko wycięty jest z jednego kawałka; społeczeństwo nie traktuje go jak bohatera (choć na to zasługuje), ale jak wroga publicznego. (...) Niestety, w dwóch trzecich [filmu] następuje absurdalny, katastrofalny w skutkach zwrot akcji (doprawdy, przeciera się oczy ze zdumienia), po którym "Hancock" traci wszystko - kierunek, nastrój, wdzięk i sens. Z kina wyszedłem wściekły - dawno nie widziałem czegoś tak dokładnie schrzanionego".
Piotr Mossakowski, "Gazeta Wyborcza"
"Will Smith nie pomoże, jeśli scenarzystom brakuje dobrych pomysłów. Dopóki wiecznie pijany superbohater rozrabia w Los Angeles, dopóty zabawa jest znakomita. Gdy jednak wchodzi na dobrą drogę, z ekranu zaczyna wiać nudą. (...) Być może reżyser Peter Berg obawiał się, że ekranowy heros, który nie jest krystalicznie czysty, nie zyska uznania widzów. Albo że "Hancock" zostanie zaklasyfikowany jako podrzędna parodia komiksowego kina o superbohaterach. Tymczasem obraz, który mógł być inteligentna kpiną z gatunkowych schematów, sam stał się ich kolejnym zestawieniem".
Jakub Demiańczuk, Dziennik"
"MŁODOŚĆ STULATKA"
"Trudno zarzucić Coppoli brak odwagi - po wielu latach milczenia sięgnął po powieść Mircei Eliadego, znanego na uniwersytetach wszystkich krajów kulturoznawcy i filozofa, w której jest wszystko: gra z czasem i zjawiska nadprzyrodzone, szukanie korzeni języka i istoty twórczości jako takiej, miłość i śmierć. (...) Ale w natłoku zbędnych słów, już to realistycznych, już to onirycznych obrazów, wprowadzanych co chwila nowych wątków i postaci sens [powieści] mocno umyka. Zamiast - choćby z wizjonerskim rozmachem - odczytać na swój sposób Eliadego, Coppola jego książkę opowiada, w dodatku z pretensjonalnym zbyt często zacięciem. Tajemnice, których bohater tak uporczywie szuka, pozostają nieuchwytne".
Paweł T.Felis, "Gazeta Wyborcza"
"Przeciążony ambicjami powrót Francisa Forda Coppoli to przegadany filozoficzny melodramat, którego nawet formalna maestria nie jest w stanie obronić. (...) Niekończący się ciąg dialogów i monologów niesie taki nadmiar sensów i znaczeń, że w końcu wszelkie próby spójnej ich interpretacji gubią się w kakofonicznym chaosie ścierających się ze sobą myśli i koncepcji. (...) Coppola poległ zarówno na przeroście ambicji, jak i nadmiernej wierności powieściowemu oryginałowi, który okazał się wyjątkowo odporny na próbę przekładu na język kina".
Wojtek Kałużyński", "Dziennik"
"W GÓRĘ JANGCY"
"W świetnym dokumencie Yung Changa, który wygrał tegoroczną edycję festiwalu Planete Doc Review, patrzymy na Chiny jako kraj porażających dysonansów - rozświetlone neony wielkich metropolii i proste lepianki rolników, gospodarczy cud i skrajne ubóstwo. Ale w filmie Changa te Chiny mają twarz - mężczyzny, który z płaczem mówi o tym, jak ciężko jest żyć zwykłym ludziom, rolnika, który niesie na plecach wielką szafę, czy młodej dziewczyny, dla której praca na statku dla turystów oznacza wejście w nowy świat".
Paweł T.Felis, "Gazeta Wyborcza"
"smutny to obraz dzikiego kapitalizmu z komunistyczną ideologiczną gębą. Ale też pozbawiony populistycznych uproszczeń, skupiony na ludzkich losach. Nie ma tu prostych uogólnień, nie ma łatwych odpowiedzi na trudne pytania, ani gotowych recept. (...) Sugestywne zdjęcia wydobywające poezję z prozy życia mówią więcej niż słowa".
Wojtek Kałużyński", 'Dziennik"
"ASTROPIA"
"Fantazyjne wstawki (krajobraz Islandii dostarcza tu dobrego tła), w których Hildur i jej towarzysze zmagają się z orkami i ziejącymi ogniem smokami, są technicznie raczej surowe (film nie miał budżetu "Władcy pierścieni"), ale mają swój wdzięk i, w zestawieniu ze zwyczajnością i przeciętnością ich bohaterów, są całkiem zabawne. (..) Sama historia wydaje mi się napisana pospiesznie, miejscami głupkowata i o raczej przaśnym dowcipie. Zapowiadało się jednak gorzej, niż się ostatecznie potoczyło".
Piotr Mossakowski, "Gazeta Wyborcza"
"Islandzki patent na rehabilitację Prawdziwej blondynki. Krzepiący, ale utopiony w landrynkowym pastiszu. (...) Pastiszowa antywidowiskowość scen fantasy wygląda na ekranie dość rozbrajająco. Problem w tym, e sekwencje te zostały obciążone misja ratowania pozornego komediodramatu toczonego na jałowym biegu, a przy tym rozmieniającego wątłe zalążki konfliktów na atrakcje rodem z taniego komiksu. (...) poza tym nic specjalnego się nie dzieje".
Wojtek Kałużyński", "Dziennik"