Wspominają Małgorzatę Braunek
Przyjaciele i koledzy po fachu wspominają zmarłą w poniedziałek, 23 czerwca, Małgorzatę Braunek.
"Żegnamy niezwykłą osobę i niezwykłą osobowość aktorską, która przyciągała do siebie najlepszych reżyserów" - powiedział o zmarłej artystce prezes ZASP Olgierd Łukaszewicz.
"W latach siedemdziesiątych królowała w polskim filmie jako najbardziej poszukiwana aktorka. Od roli Teresy w 'Skoku' Kazimierza Kutza po filmy Andrzeja Wajdy przykuwała uwagę swoimi warunkami aktorskimi; tworzyła wizerunek kobiety o nowoczesnej urodzie, inteligentnej, ciepłej i mocnej. Za rolę Izabeli Łęckiej w 'Lalce' i Oleńki Billewiczówny w 'Potopie' pokochał ją naród.
Wielkim zaskoczeniem była więc jej decyzja, gdy w rozkwicie kariery zdecydowała się na jej zakończenie. Wycofała się z filmu i ze sceny. W tej kruchej, delikatnej osobie kryła się tajemnica. Coś, co jej kazało zachować dystans do naszego świata aktorskiego, a skupić się na sprawach najważniejszych, kształtujących nasze ludzkie istnienie" - dodał aktor.
"Można powiedzieć, że Małgorzata Braunek sama zdecydowała o złamaniu własnej kariery, wycofując się z udziału w kinie i tym bardzo artystycznym - jak u Wajdy, i tym popularnym, w którym też odnosiła ogromne sukcesy. Ten okres buntu, okres tajemnicy wykorzystał Krystian Lupa, angażując aktorkę do 'Persony', spektaklu, w którym magnetyzm Małgorzaty Braunek dał o sobie znać w skondensowanym stopniu. Tego magnetyzmu wielkiej aktorki, i przyjaznego sposobu bycia, cichego głosu ujmującego uśmiechu będzie nam bardzo brakowało" - podsumował Łukaszewicz.
"Zagrała główną rolę w 'Polowaniu na muchy' Wajdy według mojego scenariusza. Zagrała dziewczynę modliszkę, niszczącą, piękną, uwodzicielską, ze złowrogim uśmiechem. Tak chcę ją zapamiętać" - stwierdził z kolei pisarz Janusz Głowacki.
"Człowiek żyje po to, żeby umrzeć, ale informacja o śmierci Małgorzaty Braunek mną wstrząsnęła. Mam wrażenie, że odszedł jeden z najpiękniejszych polskich uśmiechów. Po niej nikt tak się nie będzie uśmiechał. Grałem z nią tylko raz, w 'Tulipanach'. To była szczególna osoba. Wydaje mi się, że dużo ciekawiej ją rozpatrywać jako człowieka, niż jako aktorkę. Była bardzo szlachetnym człowiekiem, ciężko walczyła o to, żeby żyć. Nie wiem, czy ja bym potrafił czegoś takiego dokonać" - mówił o zmarłej aktorce Jan Nowicki.
"Miała bardzo głęboki dystans do siebie, najważniejsze dla niej było samo życie, przeżywanie go tu i teraz, celebrowanie go - powiedział PAP Jacek Borcuch, wspominając Małgorzatę Braunek, która zagrała we wspomnianych "Tulipanach" (2004 r.) rolę Marianny.
"Ja tę rolę pisałem specjalnie dla niej. Małgosia nie grała już od 20 lat w filmie, ale pisałem ją wierząc, że jakoś ją namówię. Nie było to proste. Próbowałem więc docierać do niej i wywierać presję poprzez jej syna - Xawerego" - wyznał Borcuch.
Jak mówił, po pierwszym przeczytaniu scenariusza Braunek wahała się, czy w ogóle chce grać. "Pamiętam, że mówiła, że jest jej dobrze i czuje się spełniona. Wtedy zacząłem jej tłumaczyć, że ten film (...) będzie przypominał 'Kobietę i mężczyznę' Claude'a Leloucha, będzie wiele pasaży muzycznych itd. Chyba ją to w pewien sposób ujęło - bo to były czasy jej młodości - i powiedziała, że przeczyta scenariusz jeszcze raz" - powiedział reżyser i przyznał, że napisał rolę dla Braunek w "Tulipanach", bo wychował się na jej rolach. "Jeśli istniała w moim dzieciństwie, w latach 70., 80., jakaś ikona piękna, to była nią Małgorzata Braunek. (...) Tak jest, że oglądając zdjęcia, filmy i obrazy - zostają nam pewne twarze, pewne archetypy męskości, kobiecości. Małgosia utkwiła we mnie, kochałem się w niej jako nastolatek" - opowiadał.
Swoim występem w "Tulipanach" Małgorzata Braunek - jak powiedział Borcuch - spełniła jego marzenia. "To było pisane z serca, z marzenia. Film miał być hołdem złożonym życiu. Pokazaniem, że życie w wieku dojrzałym jest równie piękne, emocjonalne i równie namiętne" - zauważył. "Małgosia była osobą jedyną w swoim rodzaju - z wielkim dystansem do tego co robi, z wielką radością i pełnią życia. Aktorstwo to był dla niej jakiś rodzaj zabawy. Cały czas miała mądry, ludzki, bardzo głęboki dystans do siebie. Najważniejsze dla niej było samo życie i przeżywanie tu i teraz, świętowanie go" - podkreślił.
"Zanim ją spotkałem, pamiętałem jej niezwykłe role w polskim kinie. Była to piękna kobieta, ale to nie o urodę szło. W tej urodzie było coś tajemniczego, jakiś przekaz, pragnienie, marzycielstwo.
Należała do rzadkiego grona marzycieli, którzy swoje aktorstwo traktowali jako narzędzie do przekazania czegoś równie ważnego jak tajemnica religijna, tajemnica człowieka" - opisywał zmarłą gwiazdę reżyser teatralny Krystian Lupa.
"To nie jest przypadek, że losy jej duchowości tak się potoczyły, że w pewnym momencie odeszła od aktorstwa (postanowiła poświęcić się buddyzmowi). Byłem jednym z tych uwodzicieli, którzy ją do aktorstwa z powrotem przyciągnęli. Wielokrotnie była na moich przedstawieniach, mówiła, że ją fascynują, wciągają. Kiedy poczułem, co kryje się w tej postaci, z dużą tremą - bo wiedziałem, że zajmowało ją w tamtej chwili coś innego - zadzwoniłem i zaproponowałem. Powiedziała, że możliwość zepsucia tego, co robiła, zarówno ją fascynowała, jak i przerażała. Już po dwóch dniach prób powiedziała, że eksperyment ją wciągnął i nie przeszkodzi to w jej drodze, a może ją wzbogaci.
Zawsze byłem pod wrażeniem rozmów, które prowadziliśmy. Miałem poczucie, że w rozmowach oddawała się czemuś w całości, umiała się zachwycać, była pozytywna, raczej zajmowała się tym, co ją zachwycało, niż tym, co ją drażniło i bolało, choć o bólu i cierpieniu też potrafiła mówić" - zdradził twórca.
źródło: TVP/x-news
"W trakcie naszej pracy nad sztuką poświęciła się postaci Simone Weil. Grała aktorkę, która miała grać Simone Weil. Powiedziała w pewnym momencie podczas pracy, że człowiek musi być narzędziem czegoś większego, choćby sam był tego twórcą, ponieważ nie może być poświęcony sobie. Była całkowicie inna od tych aktorów z rozdętym ego, które nie wiadomo od czego się tak rozdyma, czy od ról, które grają, czy od wyścigu w karierze. Należała do innego świata" - dodał.
"Nasza współpraca była dla mnie doświadczeniem nie tylko teatralnym, ale też ludzkim. Mieliśmy zagrać Marilyn dla niej, już nie zdążyliśmy, jest mi z tego powodu bardzo smutno. Wydaje mi się, że była w niej wielka wola życia i wielka siła. Chyba jakiś przypadek, a może negatywność dzisiejszej rzeczywistości jest powodem, że tak przedwcześnie od nas odeszła" - podsumował Lupa.
Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!
Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!