Reklama

William Forsythe: Postawił się Seagalowi

Chociaż nie wszyscy widzowie pamiętają jego imię, każdy rozpoznaje go, gdy ten pojawi się tylko na ekranie. W ciągu prawie pięćdziesięciu lat kariery William Forsythe wystąpił w setkach filmów i seriali telewizyjnych. Dzięki swojemu wyglądowi zwykle otrzymywał role przestępców lub stróżów prawa niegrających do końca według reguł. Jedno jest pewne. Tej twarzy nie da się zapomnieć.

Chociaż Forsythe uznawany jest za "aktora charakterystycznego", sam nie jest fanem tego określenia. "Wolę, gdy ludzie mówią do mnie: Jesteś moim ulubionym aktorem. A nie 'aktorem charakterystycznym'. To jak strzał w pysk. Przynajmniej dla mnie". Rzeczywiście, łatwo przypiąć mu łatkę. Kariera Forsythe'a to jednak setki ról. Pojawiał się w klasyce kina, jak "Dawno temu w Ameryce", wysokobudżetowym kinie sensacyjnym, czyli "Twierdzy", ale grywa też w potworkach z dna kosza z tanimi filmami. We wszystkich był równie wspaniały. 

Forsythe urodził się 7 czerwca 1955 roku w Nowym Jorku. Aktorstwem zainteresował się jako dziecko. Chodził do katolickiej szkoły i jeden z wychowawców zauważył, że kilkuletni William ma ogrom energii, którą musi gdzieś ukierunkować. Martwiąc się o chłopca, namówił go do wzięcia udziału w szkolnym przedstawieniu. Ziarno zostało zasiane. Jako nastolatek Forsythe podziwiał Marlona Brando, Jamesa Deana i Montgomery'ego Clifta. Wzorując się na nich, zaczął występować w lokalnym teatrze. 

Reklama

Mając osiemnaście lat, poszedł do kina na "Ulice nędzy". Nie miał pojęcia, kim jest reżyser Martin Scorsese i grający główną rolę Robert De Niro. Z seansu wyszedł zachwycony. Nie było jednak odwrotu. Zaczął chodzić na castingi i wkrótce pojawiał się w popularnych serialach telewizyjnych w epizodach i małych rolach. Obdarzony niskim głosem i groźnym wyglądem szybko stał się etatowym złym dryblasem małych ekranów. 

William Forsythe: Przełom w karierze

Przełomem w aktorskiej karierze Forsythe'a była drugoplanowa rola w "Dawno temu w Ameryce", epickim filmie gangsterskim Sergia Leone. "Największy dar, jaki otrzymałem w całym swoim życiu" - stwierdził w rozmowie z "A.V. Club". Uznał "Dawno temu..." za swój ulubiony film, ponieważ bez niego nie byłoby kolejnych. "[Leone] dał mi szansę, by z epizodów w serialach wejść do wielkiej gry. Tyle mu zawdzięczam. Jemu i Robertowi De Niro, bo on też zaakceptował mój angaż". Stwierdził także, że na planie panowała energia, której brakowało mu przy kolejnych projektach. "Miałem 27 lat i pomyślałem: Może wszystkie moje filmy takie będą? Jeśli masz szczęście jeden na 10 albo 20 będzie właśnie taki". 

Aktor przyznał, że wszyscy byli wstrząśnięci, gdy wytwórnia Warner Bros zdecydowała się przemontować film. "Nienawidziliśmy tego i co najgorsze, to złamało serce Sergia. Dostali europejskiego reżysera, który tworzył piękne filmy o Ameryce i co zrobili? Zatrudnili montażystę 'Akademii policyjnej', żeby wybebeszył jego dzieło, bo się bali. Sklecili wersję na dwie godziny i dwadzieścia minut, która robi wrażenie, jakby trwała pięć godzin, bo nie ma sensu. Jest okropna". 

William Forsythe: Kino klasy B i Steven Seagal

W swojej karierze Forsythe zagrał w niezliczonej liczbie filmów klasy B. Jednym z nich był "Zimny jak głaz" (1991). Realizacja tego filmu była wyjątkowym doświadczeniem, ponieważ scenariusz był tak zły, że aktorzy improwizowali swoje kwestie na planie. "Najgorszy tekst, jaki kiedykolwiek napisano" - śmiał się aktor. "Nie mieliśmy scenariusza, szaleństwo. Widziałem ostatnio Lance'a Henriksena i pękaliśmy ze śmiechu, bo... nie wiem, czy jest jednak linijka ze scenariusza, którą wypowiedzieliśmy przed kamerą. Wszystkie kwestie wymyślaliśmy na poczekaniu i chyba dlatego teraz to film kultowy. Wciąż nie mogę uwierzyć, ile osób podchodzi do mnie w czasie konwentów i o nim gada". 

Równolegle aktor wcielił się w szalonego, wiecznie naćpanego gangstera w "Szukając sprawiedliwości" ze Stevenem Seagalem. "Muszę to powiedzieć, to był wspaniały scenariusz. Prawie jak... Przypominał mi 'Ulice nędzy'. Miał w sobie tę jakość. No, ale zaczęliśmy kręcić, nagle weszły nunczako i wszystko poszło...". Zdradził także nieco ze współpracy z Seagalem, który od początku swojej kariery słynął z trudnego charakteru. "Nie było łatwo z nim kręcić. Jest szorstki. Wydaje mi się, że miał w sobie to coś, czego nie miał nikt od czasu Johna Wayne'a. Utracił to, ale to było interesujące, a widzowie go za to kochali. [...] Jeśli uznać dwa jego filmy za dobre, to jest jeden z nich". 

"Część mnie lubiła Seagala. Niestety, były też gorsze momenty. Czułem, że jest na mnie zły, bo dobrze wykonuję swoją robotę — nie wiem, czy ma to sens. Podszedł do mnie jednego dnia i powiedział 'Musisz popracować nad swoich brooklińskim akcentem'. Odpowiedziałem mu: 'Zaufaj mi, to ty musisz to zrobić'. Chyba mu się to nie spodobało" - wspominał aktor, który wychował się w tej dzielnicy Nowego Jorku, a realizacja odbywała się w miejscach, które doskonale znał. "Zastrzeliłem jednego typa przed knajpą, do której zabrałem dziewczynę na pizzę, gdy miałem szesnaście lat". 

W "Rzeczach, które robisz w Denver, będąc martwym" Forsythe wcielił się w członka bandy pechowych złodziei, która po nieudanym napadzie staje się celem egzekutora mafii. "Cudowny film" - mówił w wywiadzie dla "A.V. Club". Jak zdradził, jedną z postaci stworzono z myślą o nim. Po lekturze scenariusza stwierdził jednak, że chce zagrać inną. "Gość miał cudowny monolog, o dzieciach, o życiu... Był po prostu wspaniały. Zagrałem go. Później do mojego agenta zadzwonili Weinsteinowie i powiedzieli, że na pokazach testowych ludzie płakali na tej scenie. A następnego dnia ją wycieli. Główny powód, dla którego wystąpiłem w tym filmie, poszedł do kosza". 

William Forsythe o roli w "Boardwalk Empire"

Forsythe regularnie pojawia się także w telewizji. Gdy opowiadał o Mannym z produkcji HBO "Boardwalk Empire", nie ukrywał, że to jedna z ulubionych postach w jego karierze. "Kocham tego gościa, ten ciężko pracujący niebieski kołnierzyk, który, jak wiele osób w czasie prohibicji, znalazł się w biznesie. [...] Ludzie mówią, że jest taki i owaki. Według mnie, dopóki nie zabił [jednej z głównych postaci], nie był złym gościem w tej historii. Chcieli go wydymać. On próbował tylko odzyskać swoją forsę i nie ma co dyskutować. [...]. Kochałem 'Boardwalk Empire'. Kochałem w nim grać, kocham to, co w nim osiągnąłem i chylę czoła przed twórcami. Marzę, by każdy serial skupiał się tak bardzo na szczegółach" - mówił dla portalu "A.V. Club". 

Aktor liczył, że uda mu się zagrać Manny'ego nieco dłużej. "[Producenci] zachowywali się trochę na zasadzie 'Może dołączysz do obsady', coś takiego. Niestety, skończyło się na 'Sorry, młody, wyskakujesz z wagonika'. To przyszło w ostatniej chwili, ale zaakceptowałem to". Forsythe nie ukrywał jednak, że jest zadowolony z ostatnich scen swojej postaci. "Napisali mi wspaniały, piękny materiał do zagrania. Kochem te sceny. Gdy Manny rozmawia z żoną w jidysz... Okazuje się, że ma dobre życie, pełne miłości i bardzo lubię, jak to ujawniamy. We współczesnych filmach wkurza mnie, że wszystko jest podane na tacy. [...] Gość jest twardy i zły, i to wszystko, co o nim wiemy. Prawdziwym wyzwanie przychodzi w paczce, która ma kilka warstw. Manny był cudowną postacią i cieszę się, że zaprosili mnie do zagrania jej". 

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Steven Seagal | Dawno temu w Ameryce
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy