Choć teatr był jego wielką miłością, doskonale czuł się także w kabarecie.
Tak przekonująco zaśpiewał serenadę na cześć pomidorów, że można by pomyśleć, iż to jego ulubione warzywa. On jednak nie jest ich wielkim amatorem. "Owszem, lubię je, ale nie przepadam. Kiedy ktoś mnie pyta o tę piosenkę, to autentycznie dostaję wysypki" - wyznał Wiesław Michnikowski. Całe wieki zajęło mu znalezienie patentu na ten utwór. "Zupełnie mi się nie podobał. Przecież żaden normalny człowiek nie wygłasza takich tekstów!" - tłumaczył.
Podobnie jak z początku nie był przekonany do "Addio pomidory", nie widział siebie jako aktora. Owszem, fascynował go film, ale raczej z drugiej strony kamery. A na początku właściwie aparatu Kodak BB, który dostał na 10. urodziny. Zachwycony możliwością utrwalania obrazów, z części od maszyny do szycia i tych wyszperanych na Kercelaku (warszawskim bazarze) sklecił pierwszy projektor. Ze skrawków taśmy tworzył historyjki, które wyświetlał rodzinie, nie zważając, że uruchomienie urządzenia powodowało drżenie szyb w całej kamienicy. Ta pasja towarzyszyła mu zresztą przez całe życie. Gdy tylko mógł sobie na to pozwolić, kupił projektor i kamerę z prawdziwego zdarzenia. "Mam pół szafy filmów własnej roboty, trochę przedwojennych, projektory, kamery i dwa stoły montażowe. I co mam teraz z tym wszystkim zrobić?" - zastanawiał się w jednym z wywiadów.
Innym hobby, którym "zaraził się" jeszcze w młodości, podczas wojny, są samochody. "Praktykowałem i jednocześnie kończyłem technikum samochodowe na Hożej, bo licea były przez okupanta zamknięte. Otrzymałem dyplom Techniker für Kraftwagenbau zu führen, czyli technik samochodowy" - wspomina pan Wiesław. Lata później miał okazję wcielić się w postać dyrektora fabryki samochodów w filmie "Niebieskie jak Morze Czarne", a w "Gangsterach i filantropach" grał za kółkiem nawet sceny kaskaderskie.
"Co ja się wtedy nasłuchałem wiązanek od przechodniów: 'Idiota nie kierowca!... O, kapelusz założył!... Jak jeździsz, baranie!'. I tak przez kilkanaście dubli. Jeden z ustawionych na trasie milicjantów powiedział mi później, że gdybym spowodował wypadek, odpowiedzialność spadłaby na mnie. Nie pomogłoby mi żadne filmowe ubezpieczenie" - opowiada ze śmiechem. W wywiadzie-rzece wspominał: "Pozostali kierowcy biorący udział w tym fragmencie filmu nie byli statystami, to wszystko działo się w normalnym ruchu ulicznym. Milicja ustawiła wszędzie znaki ograniczenia prędkości do 30 km/h. Tylko ja mogłem jechać szybciej łamiąc przepisy".
Ale żeby nie było, w dzieciństwie zdarzały mu się także epizody sceniczne. Jeden z nich miał miejsce w kościele, gdy ku zaskoczeniu wiernych nagle zaintonował arię z operetki "Bajadera". "To się zdarzyło w naszej parafii, w kościele Wszystkich Świętych. Biedna mama była tym nieco przerażona i szczerze mnie za ten wybryk zrugała. W ogóle miała ze mną sporo kłopotu, bo chciała, żebym został księdzem - miała dwóch stryjów prałatów - a ja zszedłem na taką złą drogę, wręcz się stoczyłem" - opisywał Michnikowski swój aktorski debiut. Co prawda nie ciągnęło go do stanu duchownego, ale nie zamierzał też sprawiać mamie zawodu i zostawać aktorem. Chciał zdobyć szanowany zawód i po wojnie studiować na politechnice.
Za zmianę planów pana Wiesława odpowiedzialny był znany przedwojenny reżyser i aktor Karol Borowski. To on w 1945 r. wypatrzył Michnikowskiego podczas przedstawienia w Domu Żołnierza i zachęcił, by dołączył do Studia Dramatycznego w Lublinie. Rok później pan Wiesław zdał egzamin eksternistyczny w miejscowej Szkole Dramatycznej. Grywał w wielu teatrach. Najdłużej, bo aż na 33 sezony, zakotwiczył w stołecznym Teatrze Współczesnym.
Erwin Axer, który nim kierował, tak mówił o młodym Wiesiu: "Niewysoki, pełen słodyczy, chowa się przed wzrokiem innych, ciemne oczy spoglądają z wyrzutem, a przy tym to chłopiec czysty i niewinny". Z biegiem lat reżyser doszedł do wniosku, że widzi go w roli... starej kobiety. Dwa razy mu taką rolę proponował, ale aktor zmienił płeć dopiero u Juliusza Machulskiego w "Seksmisji". Tę rolę zadedykował właśnie Axerowi.
Teatr pozostał wielką miłością Michnikowskiego, ale równie mocno zauroczył go kabaret. W Kabarecie Starszych Panów odnalazł artystyczne bratnie dusze. "Praca ze Starszymi Panami była cudowna - wszyscy świetnie rozumieliśmy się w tej poetyce, mieliśmy podobne poczucie humoru. Ci dwaj wspaniali dżentelmeni swoją kulturą, taktem i inteligencją tworzyli fantastyczną atmosferę pracy" - zdradzał. Efektem ich współpracy były niezapomniane skecze oraz takie piosenki, jak: "Wesołe jest życie staruszka", "Addio pomidory", "Jeżeli kochać".
Świetne teksty to jedno, ale - jak mówił Edward Dziewoński - to pan Wiesław był tą przyprawą, która sprawiała, że nawet po wielu latach są wciąż żywe. "To jest facet, który wszystko umie, bo ma w sobie syntezę prawdy. Bez względu na to, czy jest to Szekspir, czy Dudek, ta prawda z niego emanuje. Poza tym to wspaniały kolega, a do tego autentyczny przedwojenny warszawski inteligent" - opisywał przyjaciela.
Często zdarza się, że komicy w życiu prywatnym są ponurakami, ale ta reguła na pewno nie dotyczy Wiesława Michnikowskiego. Wielu znajomych, m.in. Jerzy Derfel, często padało ofiarą jego dowcipów. "Potrafił do mnie zadzwonić, przedstawiając się na przykład jako dyrektor albo jakiś urzędnik. I ja, mimo że jestem muzykiem i słyszę trochę, dawałem się zawsze na to nabrać. I denerwowałem się: 'O Boże, o co chodzi? Nie znam tego faceta'" - wspominał kompozytor. I dodawał, że podczas pobytu w USA pan Wiesław usiłował go przekonać, że na filtrach papierosów "Melody" można faktycznie zagrać melodię.
Jego żarty zawsze były jednak w dobrym guście. Michnikowski nie cierpi wulgaryzmów (w jego opinii przekreślały one każdą, nawet najlepiej napisaną rolę). Nie lubi też płaskiego poczucia humoru, a wręcz nie znosi podkładania śmiechu w sitcomach.
Bawił na scenie i poza nią, ale jedną dziedzinę życia zawsze traktował poważnie: rodzinę. Swoją żonę, Marię Sobieszek, absolwentkę historii sztuki, poznał na wystawie obrazów Canaletta. Pobrali się w 1956 r. Mają dwóch synów: Marcina, który pracuje w Instytucie Biocybernetyki i Inżynierii Biomedycznej PAN w Warszawie (to on właśnie przeprowadził z ojcem wywiad-rzekę) i Piotra, rzeźbiarza. Doczekali się też trzech wnuków: Rocha, Jakuba i Mateusza. "Za to, że moja żona ze mną wytrzymała, powinna zostać beatyfikowana. Zrezygnowała ze swoich aspiracji i kariery" - mówi z uczuciem aktor.
Pani Maria jednak zawsze była dumna z męża. Doceniała jego talent, podobnie jak jego fani, współpracownicy, krytycy i znajomi. Jedyną osobą, która nigdy nie wydawała się być pod wrażeniem jego osiągnięć, jest... Wiesław Michnikowski. Jeremi Przybora twierdził, że aktor jest wzorem skromności, co przy jego talencie wydaje się dość śmieszne. Sam pan Wiesław wyznał, że nigdy nie spodziewał się, że dzisiaj ktoś jeszcze będzie pamiętał jego stare przeboje. "Gdyby ktoś mi wtedy powiedział, że piosenki z Kabaretu Starszych Panów będą bawiły ludzi jeszcze w XXI wieku, to pewnie wyśmiałbym go".
Joanna Lenart
***Zobacz inne materiały związane z tematyką filmową***