"Wielka Warszawska": Polski film przez lata czekał na realizację. Kiedyś zablokowały go władze

Szymon Kukla, Agnieszka Żulewska i Marcin Bosak na planie "Wielkiej Warszawskiej" /Grzegorz Press /materiały prasowe

Na przełomie lat 80. i 90. podczas wyścigów konnych na Służewcu byli podobno tacy, co w jednej chwili wygrywali pieniądze na nowego Poloneza i tacy, którzy bezpowrotnie tracili zastawione mieszkania. O świecie hazardu, warszawskim półświatku i czasach transformacji opowiadać będzie kręcony tego lata film Bartłomieja Ignaciuka "Wielka Warszawska". Mieliśmy okazję podpatrywać ekipę podczas jednego z dni zdjęciowych na torze.

Tytułowa Wielka Warszawska to jedna z najważniejszych gonitw sezonu. Pierwotnie wzorowana była na Grand Prix de Paris, a jej historia sięga 1895 roku. Początkowo rozgrywaną ją na Polach Mokotowskich, a na Służewiec przeniosła się w roku 1939, wraz z oddaniem toru, na którym odbywa się do dziś. Znajdujący się przy ul. Puławskiej kompleks, na który oprócz toru i trybun składają się także stajnie, część treningowa, administracyjna i mieszkalna, w 1989 roku wpisany został do rejestru zabytków. A teraz, po raz pierwszy w swej historii, stał się miejscem realizacji filmu, którego akcja w większości rozgrywa się właśnie na tym obiekcie.

Reklama

"Wielka Warszawska": W pogoni za marzeniami

Głównym bohaterem "Wielkiej Warszawskiej" jest Krzysztof - młody dżokej marzący o sportowej sławie. Wychowany w Sopocie, pierwsze szlify zdobywał na tamtejszym Hipodromie. Przyjazd do Warszawy ma być dla niego kolejnym krokiem w karierze. W świat Służewca wkracza z naiwnością nowicjusza i entuzjasty. Dopiero po pewnym czasie orientuje się, że gonitwy to siatka zależności, potężnych interesów i manipulowania wynikami. Wierzy, że może to zmienić, szczególnie że Polska właśnie zrzuciła kajdany socjalizmu i stoi na krawędzi wielkich przemian. 

- Jego wyobrażenie na temat wyścigów odbija się od twardej ściany rzeczywistości - mówi grający główną rolę Tomasz Ziętek, który zanim otrzymał propozycję zagrania w "Wielkiej Warszawskiej" nigdy nie siedział w siodle, a na dodatek panicznie bał się koni. - Stwierdziłem, że to jest dobry imperatyw, żeby stanąć naprzeciwko tego lęku. I myślę, że nie tylko wyszedłem z twarzą, ale dziś znajduję olbrzymią przyjemność z jazdy konnej. Choć mówią, że dopóki nie spadniesz z konia, to się nie nauczysz jeździć. Więc chyba jeszcze nie umiem - dodaje z uśmiechem. 

Proces oswajania z rolą zaczął w lutym, trenując najpierw w stajni w Słupnie pod okiem pana Andrzeja Kostrzewy, a następnie na torze służewieckim z dżokejem Kamilem Grzybowskim, który odkrywał przed nim tajniki jeździectwa wyścigowego. - Moja jazda w stajni to była taka nauka jazdy, kiedy L-ką "zasuwasz sobie" 30-40 km/h. A jazda na torze to jakbyś się przesiadł w samochód wyścigowy - mówi. I choć w najbardziej dynamicznych scenach gonitw zastępuje go dubler, to rola dżokeja wymagała od niego nie tylko opanowania jeździeckich tajników, ale także stanowiła niemałe wyzwanie fizyczne i kondycyjne. - Prawdziwy wyścig trwa 2-3 minuty, co jest dla dżokeja sporym obciążeniem stawów i mięśni. Na planie te sceny musimy czasem powtarzać kilku czy kilkunastokrotnie szlifując jakiś element. Wymaga to więc cierpliwości i tężyzny fizycznej - podsumowuje.

Będącego u progu wielkiej kariery Krzyśka wspiera Ewa, która sama również marzy o udziale w gonitwach. Zdaje sobie jednak sprawę, że wyścigi to hermetyczny, męski świat rządzony wg twardych reguł. - Jazda konna to był nieodłączny element mojego dzieciństwa. Z końmi jest trochę tak, jak z jazdą na rowerze. Pomimo tego, że przez kilka lat nie jeździłam, to bardzo szybko przyszło mi przypomnienie sobie wszystkiego  - mówi wcielająca się w Ewę Mary Pawłowski. Dla niespełna 22-letniej studentki Akademii Teatralnej w Warszawie to ekranowy debiut w roli głównej.

Na planie "Wielkiej Warszawskiej" nie odczuwa jednak tremy, ale przede wszystkim ogromną ekscytację. - Większość scen gram z Tomkiem Ziętkiem, ale dziś akurat mam zdjęcia z Tomaszem Kotem i strasznie się cieszę, że mogę debiutować przy osobach, które są dla mnie autorytetami - podkreśla. Filmowe wyścigi na służewieckim torze ogląda z poziomu trybun, dopingując głównego bohatera. W drugiej połowie sierpnia czekają ją jednak zdjęcia nad Bałtykiem, gdzie będzie mogła usiąść w siodle. - Będziemy realizować galop bohaterów po plaży czyli jak dla mnie scenę marzeń - cieszy się na samą myśl.

Zwieńczenie szulerskiej trylogii

Tomek Ziętek i Mary Pawłowska być może nigdy nie mieliby okazji wystąpić w "Wielkiej Warszawskiej", gdyby nie władze PRL-u, które w połowie lat 80. zastopowały pomysł realizacji filmu na Służewcu. Napisany w 1984 roku przez Jana Purzyckiego scenariusz przenieść chciał na ekran Sylwester Chęciński. Film stanowić miał część trylogii o wielkich pieniądzach, hazardzie i przekrętach, razem z kultowymi dziś tytułami "Wielki Szu" i "Piłkarski poker". Opowiadający o machlojkach scenariusz oburzył ówczesne partyjne władze, które odczytały go jako metaforę ustroju. 

- Scenarzysta Janek Purzycki był osobistym przyjacielem założyciela MTL Maxfilm Tadeusza Lampki, takim na śmierć i życie. Tuż przed śmiercią przekazał wszystkie swoje projekty i prawa do nich Tadeuszowi mówiąc, że jest on jedyną osobą, która może je zrealizować - mówi producentka Alicja Grawon-Jaksik, która dwa lata temu zachwyciła się scenariuszem i nie bacząc na skalę trudności, postanowiła doprowadzić szulerską trylogię do finału. - To taki tekst, który producentowi trafia się raz na pięćdziesiąt lat - podkreśla. Poszukując reżysera do tego projektu, trafiła na Bartłomieja Ignaciuka, który akurat był po realizacji wraz z Janem Holoubkiem serialu "Wielka Woda". - Okazało się, że Bartek w latach 90. był związany z wyścigami w Sopocie i że zna ten świat od podszewki - mówi.

- W czasie studiów miałem okazję bywać na Służewcu z moją dziewczyną, która miała konia wyścigowego. Woziliśmy go z Sopotu. Mogłem, bardzo naskórkowo, przyglądać się tej rzeczywistości, poznać koloryt tego miejsca i tej bardzo charakterystycznej widowni, którą łączyła pasja do koni - dopowiada Bartłomiej Ignaciuk, który zanim zasiadł na reżyserskim fotelu, wziął na siebie ciężar "uwspółcześnienia" scenariusza. - Scenariusz Jana Purzyckiego wymagał pewnej adaptacji, żeby dzisiejszy widz mógł tę historię zrozumieć. Oryginał opowiada o wyścigach w roku 1984. Myśmy przenieśli go na rok 1991, żeby tej historii nadać pewien kontekst zmian w Polsce. One dają interesujące tło - nową nadzieję, która towarzyszyła nam wszystkim na przełomie 1989 i 1990 roku - tłumaczy.

Polska czasów tranformacji

- Lata dziewięćdziesiąte to jest zupełnie inna epoka i opowiadanie o niej to realizacja filmu historycznego. Odtwarzanie wszystkiego w scenografii, w kostiumie nie jest prostą sprawą - podkreśla Ignaciuk. - Tor na Służewcu to obiekt, który na szczęście zachował się praktycznie w całości, bo czuwa nad nim konserwator zabytków, ale dookoła wszystko się zmieniło. Zmienia się technika, doszła nowoczesna technologia. Kasy funkcjonują zupełnie inaczej. My opowiadamy o czasie analogowym, kiedy wyścigi i zakłady funkcjonowały w systemie jeszcze przedkomputerowym. Ta historia nie mogłaby wydarzyć się dziś, w erze telefonów komórkowych, które przekazują nam pełną informację w czasie rzeczywistym - dodaje.

Realizacja zdjęć na torze służewieckim okazała się także ogromnym wyzwaniem produkcyjnym. - To jest pierwszy plan filmowy realizowany na Służewcu. Było tu sporo planów reklamowych czy kilkudniowe zdjęcia do seriali, ale nigdy nie było tu filmu. Nikt nie kręcił tu nic na taką skalę - mówi Alicja Grawon-Jaksik. - Realizujemy film epokowy. 41 dni zdjęciowych w cztery miesiące, z czego 24 na samym torze, który jest obiektem wciąż działającym. My wchodzimy na przykład na dwa dni, budujemy scenografię, realizujemy zdjęcia i przez kolejne dwa ją demontujemy. Czekamy pięć dni, bo jest jakaś impreza i wchodzimy w to samo miejsce ponownie - opisuje producenckie wyzwania.

- Dla wpuszczenia trochę powietrza do tej opowieści zależało nam, żeby pokazać również samą Warszawę z lat 90. W związku z tym kręcimy wszędzie tam, gdzie możemy znaleźć jeszcze zachowaną tkankę architektoniczną. W różnych lokalach, w których stołują się nasi bohaterowie i w klubach nocnych, żeby trochę pokazać ten świat z tamtej epoki - dodaje producentka.

By oddać klimat tamtych czasów w zdjęciach bierze też udział aż 300 zabytkowych samochodów wypożyczonych z muzeów motoryzacji i od prywatnych kolekcjonerów. W realizacji zdjęć uczestniczy kilka tysięcy statystów, którzy tłumnie zapełniają widownię Służewca, a także setki koni i kaskaderzy. Część kostiumów sprowadzono z zagranicy, m.in. ze słynnej czeskiej wytwórni filmowej w Barrandovie. Większość nakręconego materiału będzie wymagała obróbki cyfrowej - po to, by z ekranu zniknęły współczesne budynki oraz reklamy, a warszawskie ulice wyglądały jak 40 lat temu. Nic więc dziwnego, że realizacja "Wielkiej Warszawskiej" kosztować ma aż 18 milionów złotych.

Czytaj również:
Na planie filmu "Wielka Warszawska": Marcin Bosak i Agnieszka Żulewska o gangsterach i latach 90.

Z kamerą wśród koni

Sporo czasu zajęło producentom "Wielkiej Warszawskiej" znalezienie ludzi, którzy nie tylko udostępniliby konie na potrzeby realizacji filmu, ale wprowadzili blisko stuosobową ekipę w ten świat i przeszkolili, jak należy zachowywać się w obecności zwierząt. - Mamy na planie oswojone konie kaskaderskie, ale są także konie wyścigowe, które są w zasadzie dzikie. Kiedy wchodzą na tor, to mają jeden cel. Biec do mety. Każdy sprzęt, zwiększona ilość osób wokół nich, powodują, że się rozpraszają. I nie wiadomo, jak się zachowają - mówi producentka, podkreślając, że trzeba zadbać zarówno o bezpieczeństwo zwierząt, jak i ekipy. 

W pracy z końmi wyścigowymi niezwykle pomocni są trenerzy i dżokeje ze Służewca, którzy wspierają ekipę "Wielkiej Warszawskiej" w realizacji zdjęć. - Jest w tym mnóstwo logistyki, ponieważ scena składa się z ujęć w różnych planach I każde z nich jest realizowane przy użyciu innej techniki. Czasami korzystamy również ze specjalnego konia mechanicznego, na którym realizujemy zbliżenie aktorów, jadąc w towarzystwie żywych koni obok samochodu, na którym znajduje się kamera - odkrywa kulisy Bartłomiej Ignaciuk.

- Jak tylko zakończymy zdjęcia, będę trzymał kciuki za tych, którzy siedzą w studiu i pracują nad postprodukcją. Żebyśmy dopięli tę trylogię I żeby to był film równie warty wspomnienia, jak "Wielki Szu" i "Piłkarski poker" - mówi Tomasz Kot, który w "Wielkiej Warszawskiej" gra Marka Lewandowskiego - właściciela kilku koni, który stara się zbić majątek w realiach nowej, kapitalistycznej Polski.

Obok niego na ekranie zobaczymy także m.in. Marcina Bosaka, Agnieszkę Żulewską, Tomasza Sapryka, Ireneusza Czopa, Andrzeja Konopkę i Piotra Trojana. O tym, czy "Wielka Warszawska" okaże się czarnym koniem kinowego box office'u przekonamy się jesienią 2025 roku.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy