Reklama

"Wham!": Najlepszy film na święta? Niezwykła historia wielkiej przyjaźni

"Last Christmas" rozbrzmiewa w radiostacjach już od końca listopada, jak co roku, i w cudowny sposób po prostu się nie nudzi. Kochacie George'a Michaela i Andrew Ridgeleya? To zobaczcie "Wham!" Chrisa Smitha. Już! Bez zastanawiania się. To idealny film na święta, hołd złożony niezwykłej przyjaźni i fantastycznej rozrywkowej muzyce. Piękna opowieść, choć niepozbawiona szczypty smutku.

"Last Christmas" rozbrzmiewa w radiostacjach już od końca listopada, jak co roku, i w cudowny sposób po prostu się nie nudzi. Kochacie George'a Michaela i Andrew Ridgeleya? To zobaczcie "Wham!" Chrisa Smitha. Już! Bez zastanawiania się. To idealny film na święta, hołd złożony niezwykłej przyjaźni i fantastycznej rozrywkowej muzyce. Piękna opowieść, choć niepozbawiona szczypty smutku.
Andrew Ridgeley i George Michael na początku wielkiej kariery /Michael Putland /Getty Images

"Ludzie krytykują Wham! Mówią, że to mały, nieistotny zespół, który nie przetrwa. To ci krytycy nie przetrwają. Mam takie doświadczenie, że umiem rozpoznać talent" - mówił Elton John w 1985 roku w krótkiej rozmowie tuż przed galą Ivor Novello Awards, "muzycznych Oscarów". Chwilę potem George Michael odebrał statuetki za najczęściej obecny na antenie radiowej utwór ("Careless Whisper") oraz dla kompozytora i tekściarza roku. Nagranie z archiwów wyciągnęli reżyser Chris Smith i producenci Simon Halfon oraz John Battsek na potrzeby dokumentu "Wham!".

Reklama

To było przeznaczenie

Poznali się w szkole w Północnym Londynie. "Miałem 11 lat, a Andrew 12. Byłem dość nieśmiały" - spoza kadru wspomina George Michael. "Nauczyciel powiedział, że nazywa się Georgios Kyriacos Panayiotou. Kto się zaopiekuje nowym chłopcem?" - dopowiada głos Andrew. "Andrew podniósł rękę. Naprawdę wierzę, że było w tym coś z przeznaczenia. Moja droga mogła wyglądać inaczej, gdybym usiadł tego dnia obok kogoś innego" - uzupełnia George. I tak już przez cały film - można odnieść wrażenie, że panowie po prostu usiedli w studiu i nagrali komentarz audio do przedstawionych im archiwaliów wizualnych. Tak z przyczyn oczywistych nie było (George Michael umarł w roku 2016), chociaż Andrew owszem, bardzo zaangażował się współcześnie w prace, teraz odpowiadał na pytania realizatorów.

Efekt obecności George’a Michaela twórcy uzyskali dzięki sięgnięciu po rozmowy, których przez lata piosenkarz udzielił - z okresu Wham! i potem. Jedna z nich, trzygodzinna, okazała się szczególnie dla dokumentu istotna: obszerny, drobiazgowy wywiad, w którym dziennikarz przepytał artystę z wielu detali jego życia. "Czuliśmy się tak, jakbyśmy sami przedstawili George'owi pytania dzień przed zdjęciami" - kulisy pracy nad filmem zdradza producent i grafik Simon Halfon, który przyjaźnił się z George'em i Andrew, także po rozpadzie Wham! (cyt. za magazynem "Forbes"). "Czuliśmy się tak, jakbyśmy znowu spotkali się na lunchu" - przyznaje.

Może to nie do końca tak, że "Wham!" prezentuje muzyków całkiem nam nieznanych, ale na pewno porządkuje wiedzę, uzupełniając ją o osobisty komentarz artystów i multum anegdot. Fani na pewno wiedzą wiele o przyjaźni George'a i Andrew, ale może nie to, że ojciec George’a uważał, że Andrew to najgorsze towarzystwo dla jego syna (chciał, żeby Georgios został lekarzem lub księgowym). Albo o tym, jak połączyła ich muzyka. Jak razem pisali teksty i skecze, jak założyli swój pierwszy zespół The Executive - ale niekoniecznie słyszeli komentarz George'a co do tamtych lat. "Graliśmy ska i byliśmy okropni" - wspomina w filmie.

"Caless Whisperer" i "Club Tropicana" na śmietnik?

Wielbiciele Wham! wiedzą też jak George i Andrew chodzili od wytwórni do wytwórni z pierwszym demo - ale już niekoniecznie, że zdarzało się, że producenci z tych miejsc rzucali w nich ich kasetą i w niewybrednych słowach odrzucali "Caless Whisperer" i "Club Tropicana". Jak trafili do sąsiada z branży muzycznej, który jako pierwszy w nich uwierzył, ale może już nie, że Mark Dean początkowo wzdrygał się przed przesłuchaniem nagrania. "Tylko nie kolejna kapela z sąsiedztwa" - miał pomyśleć, gdy nastolatkowie do niego dotarli. Nie chciał. Wzbraniał się. Doprowadził do podpisania pierwszego kontraktu z Wham!, choć pewnie nie najlepszego (właściwie fatalnego).

Fani wiedzą też, jak narodziła się nazwa Wham! i pseudonim George'a Michaela, jak chłopacy grali po klubach, w których zaczepiali ich pijani goście, a repertuar naprawdę trudno nazwać ambitnym czy nawet rozrywkowym. Jak myśleli, że nic ich już nie czeka, kiedy w listopadzie 1982 roku odebrali telefon od producentów "Top of the Pops", telewizyjnego programu muzycznego BBC, przez który przewinęli się wszyscy najwięksi wykonawcy, w tym David Bowie, Rolling Stonesi, Spice Girls i wiele, wiele innych. Jak wielkim wydarzeniem był ich ostatni koncert "The Final 28 czerwca 1986 roku. A może nie wiedzą, bo ta muzyka zachwyca kolejne pokolenia, odbiorców, których jeszcze na świecie nie było, gdy duet grał.

Największym skarbem "Wham!" - poza ułożeniem wywiadów z muzykami w spójną i klarowną, szalenie wciągającą całość (montażem zajął się Gregor Lyon), są niesamowite archiwalia wizualne. Te oczywiste - z koncertów, występów w telewizji, ale i - zza kulis tras, ponoć wiele upublicznionych zostało po raz pierwszy. Przykład? Rok 1984. Oto George i Andrew w limuzynie w Pekinie, albo na Wielkim Murze, albo na jakimś placu targowym, otoczeni przez chińskich robotników. Chce się krzyczeć Wham!

Intymne zwierzenia

Na ekranie nie brakuje sfilmowanych wycinków z prasy, które od samego początku gromadziła matka Andrew w specjalnych albumach - "scrapbooks". Stworzyła ich ponad 40. To one poniekąd wyznaczają narrację "Wham!". A z niej wyłania się jeszcze ważniejszy aspekt filmu: szczera, serdeczna przyjaźń dwóch marzycieli, którzy postanowili zdobyć listy przebojów, a potem jeden z nich rozpoczął ku dumie drugiego solową karierę. Naprawdę wierzy się Andrew, że kibicował najlepszemu kumplowi.

Nie brakuje też w filmie wątków najbardziej intymnych, związanych z ukrywaną przez lata seksualnością George'a Michaela, jego własnymi lękami i niepewnością, która bardzo długo mu towarzyszyła. Coming outu chciał dokonać jako 20-latek, ale odradzono mu to (po części ze względu na ojca), a sam stracił zapał i odwagę. Zaczął budować odstający od własnej tożsamości wizerunek sceniczny. "Byłem zbyt młody i niedojrzały, żeby wiedzieć, jak wiele poświęcam" - przyznaje z offu w dokumencie.

"Zostałem sam. Nie wiedziałem, jak bardzo będzie mi brakować wsparcia" - komentuje też koniec Wham! I początek odrębnej drogi. To już inna historia, znacznie bardziej gorzka. Opowiedział ją sam w innym doskonałym dokumencie, który przed śmiercią zdążył wyreżyserować razem z Davidem Austinem: "George Michael: Freedom". Doskonale dzieła te uzupełniają się ze sobą, i prezentują trochę inne światy.

Odpowiedni ludzie na odpowiednim miejscu

Historia Wham! nie mogła doczekać się lepszego filmowego teamu. Chris Smith ma dobre reżyserskie wyczucie do kina dokumentalnego, wcześniej opowiedział m.in. o ojcu Roberta Downeya Jr., czy festiwalu Fyre. Jego "Król tygrysów" był swego czasu jedną z najbardziej dyskutowanych produkcji z platformy Netflix. Za "The Yes Men", który współreżyserował z Danem Ollmanem i Sarah Price, zdobył Nagrodę Publiczności na festiwalu IDFA, a filmy "Amerykański sen" oraz "The Pool" przyniosły mu statuetki na Sundance. Potrafi łączyć fakty z wciągającą gawędą, daje im napięcie i rytm. Z kolei John Battsek swego czasu uwierzył w nikomu nieznanego reżysera Malika Bendjelloula i jego poszukiwania Sugar Mana. Wreszcie wspomniany już Simon Halfon. Widać, że w "Wham!" to trio włożyło nie tylko mnóstwo drobiazgowej pracy, ale przede wszystkim serce. I to ciepło udziela się widzom.

"Nigdy nie sądziłem, że otrzymam możliwość pracy nad filmem o czymś tak prostym, jak przyjaźń i że naprawdę bardzo by mi się ten pomysł spodoba" - mówi Chris Smith w rozmowie dla "Forbes". Idea wyszła od samego Andrew Ridgeleya. Planował właśnie publikację pamiętników "Wham! George & Me" (2019) i stwierdził, że może warto, aby powstał też krótki telewizyjny dokument o Wham!. Skontaktował się w tej sprawie z Simonem Halfonem. On nie tylko podchwycił koncept, ale uznał, że tu potrzeba pełnego rozmachu filmu pełnometrażowego. Machina ruszyła. Tematem zainteresował się Netflix. Na pokładzie pojawił się Smith. Prace zajęły dwa lata.

Zaczęłam opowieść o "Wham!" od "Last Christmas". Leci właśnie w radiu. Obok "Do They Know It's Christmas?". Od początku te piosenki kroczą w duecie. Premierowe dochody z obu przeznaczone zostały na rzecz walki z głodem w Etiopii. Od początku walczą o pierwszeństwo na listach przebojów. "Wham!", oczywiście, zabiera widzów za kulisy największych hitów zespołu, czyli też i "Last Christmas". Filmowcy przybliżają, jak powstał tekst, jak kręcono wideoklip. Ba, pokazują jak George Michael śpiewa urywek a capella. I może tego opisywać nie należy. Lepiej zobaczyć w filmie. I usłyszeć, bo przecież to historia Wham! Do tego dokumentu chce się tańczyć.

7/10

"Wham!", reż. Chris Smith, Netflix 2023.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy