Reklama

Upadek giganta? Jak mogli coś takiego wypuścić?

Film "Marvels" Nii DaCosty stracił setki milionów dolarów i wyznaczył moment, w którym publiczność miała jednoznacznie dosyć Kinowego Uniwersum Marvela. Seria, która kiedyś zarabiała miliardy, dziś znajduje się w dołku. Wynika to między innymi z pospiesznego modelu produkcji oraz spadającego poziomu kolejnych odsłon serii. Kiedyś trudno było wskazać naprawdę nieudane odsłony cyklu. Po dwóch latach jest to o wiele za proste. Oto najgorsze produkcje wchodzące w skład Kinowego Uniwersum Marvela.

"Thor: Miłość i grom"

Ależ wstrętny film. Rzadko zdarza się rzecz tak brzydka i leniwa. Bazująca na świetnych historiach napisanych przez Jasona Aarona fabuła czerpie z nich bardzo powierzchownie, nie dając w zamian zupełnie nic. Chris Hemsworth zdaje się grać na autopilocie, Natalie Portman nie udaje nawet, że zagrała tutaj z innego powodu niż pokaźny czek. 

Reklama

Taika Waititi starał się powtórzyć sukces "Thora: Ragnarok". Nie wiem, czy to reżyser chciał jak najszybciej pozbyć się gorącego kartofla, czy też skapitulował z racji ekspresowego procesu produkcji. Dodatkowo jest to niesamowity bajzel w kwestii tonacji. Głupkowaty humor staje obok poważnych problemów, a reżyser nie potrafi tego pogodzić. Tylko Russell Crowe jako hedonistyczny Zeus przeżywa tu czas najlepszy swojego życia. 

"Ant-Man i Osa: Kwantomania"

Tutaj jest już bardzo źle. Poprzednia część przygód Ant-Mana i Osy była filmem, delikatnie to ujmując, zbędnym. "Kwantomiania" miała za cel przedstawienie Kanga Zdobywcy, nowego antagonisty uniwersum. Plany te pokrzyżowały niezadowalające wyniki finansowe kolejnych filmów, strajki aktorów i scenarzystów oraz skazanie Jonathana Majorsa w sprawie o przemoc domową i zwolnienie go w związku z tym przez Marvela.

Rzecz w tym, że Kang nie został przedstawiony jak zagrożenie na poziomie Thanosa. Aktorska maniera Majorsa była niezwykle irytująca. Naprzemienne stosowane teatralny szept szept i nagłe wybuchy gniewu oraz nadmierna ekspresja sprawiły, że trudno było traktować go poważnie. Poza tym sam film się nie bronił. Przedstawiony w nim mikroświat był po prostu brzydki - szary, smutny i pełen nieciekawych stworów. Natomiast Osa, teoretycznie tytułowa bohatera, nie miała tu absolutnie nic do roboty. Nie pomogła charyzma Paula Rudda i epizod Billa Murraya. Bezwzględnie jest to najgorszy spośród wszystkich filmów Kinowego Uniwersum Marvela. Dlaczego nie znalazł się na dnie listy. Niestety dla nas, są jeszcze seriale...

"Tajna inwazja"

Seriale Marvela szybko zaczęły tracić na jakości. Ciążył im za długi metraż, fabularna wata, narracyjny chaos. "Tajna inwazja" była produkcją po prostu nudną. Wpisanie infiltracji najważniejszych światowych instytucji przez zmiennokształtną rasę Skrulli to temat na bardzo dobry thriller. Niestety, dostaliśmy miałką intrygę, najgorszego złoczyńcę w historii, niegodne pożegnanie z kilkoma bohaterami oraz naprawdę wstrętną czołówkę. Polecam osobom zmagającym się z bezsennością. JA podczas jednego odcinka zasypiałem przynajmniej dwa razy.

"Mecenas She-Hulk"

Zwiastuny "Mecenas She-Hulk" przerażały efektami specjalnymi. Nie mógł nas jednak przygotować na scenariuszowy nieład, niemoc poprawnego prowadzenia dwuwątkowej fabuły oraz denny humor. Nic nie pomogła Tatiana Maslany w roli głównej oraz epizody Charlie'ego Coxa i Tima Rotha. "Mecenas She-Hulk" to półprodukt, który w takiej formie nie powinien trafić na ekrany. Wisienką na torcie beznadziei jest ostatni odcinek, wskazujący, że twórcy zdają sobie sprawę z bolączek trawiących Kinowe Uniwersum — i do tej pory nie zrobili nic, by je naprawić.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Marvel | Thor: Miłość i grom | Ant-Man i Osa: Kwantomania
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy