Tomasz Schimscheiner: Pierwsza randka z przyszłą żoną
Gdy poznał swoją przyszłą żonę, ona była zakochana w innym. Wcale się tym nie zraził...
Uchodzi za mistrza niespodzianek. Wiezie żonę samochodem, ale nie chce powiedzieć, dokąd jadą i w jakim celu. Potem okazuje się, że Tomasz Schimscheiner zaplanował romantyczny weekend we dwoje w czeskiej Pradze. Załatwił opiekunkę dla młodszej córki, Adeli, zarezerwował hotel. Wszystko po to, by w małżeńskie życie nie wdarła się rutyna.
Sam pochodzi z rodziny, w której nigdy nie było nudno, choć niekoniecznie spokojnie. - Rodzice potrafili się ostro sprzeczać, a za chwilę jeszcze bardziej kochać. Taka chwiejna sytuacja w domu sprawiała, że miałem poczucie śliskiego gruntu. Nie wiadomo było, co się wydarzy za pięć minut... - opowiada pan Tomasz.
Obiecał sobie, że jeśli sam założy rodzinę, będzie bardziej "normalnie", przewidywalnie. Bez większych burz. Próbą dla ich małżeństwa była decyzja aktora o zagraniu w serialu "Na Wspólnej". To oznaczało przemeblowanie życia - wyjazd do Warszawy, rozstanie z rodziną, która została w Krakowie. Zaryzykował. Czas pokazał, że to tylko wzmocniło ich uczucie.
- Rozłąka sprawiła, że dziś znów potrafimy sobie urządzić prawdziwą uroczystość ze wspólnego śniadania. I z każdej innej prostej rzeczy. Kiedy przez kilka dni nie ma mnie w domu, zaczynamy do siebie tęsknić - zwierza się aktor.
Beatę Schimscheiner, również aktorkę, nazywa kobietą swojego życia. Ich droga do siebie nie była jednak prosta. - To historia niemal mistyczna - twierdzi aktor. Studiowali w tej samej szkole teatralnej. Kiedy był na III roku, zakochał się w niej bez pamięci...
- Weszła do bufetu, miała lekko kręcone włosy, na sobie jakiś długi do kolan sweter z czarnymi guzikami. Usiadła przy stoliku, rozmawiała z kolegami, a ja po prostu zaniemówiłem. Poczułem, że jest kobietą, na jaką czekałem całe życie. Beata serce miała już zajęte i trzeba się było trochę natrudzić, żeby dopiąć swego. Umówiłem się z nią i od razu na pierwszej randce powiedziałem jej, że będzie moją żoną. Popukała się w głowę... A po dwóch latach zostaliśmy małżeństwem - chętnie powraca do tamtych szalonych chwil.
Owocem ich miłości jest córka Lenka. Przyszła na świat w 1991 r., w trudnym momencie, gdy zmagali się z prozą życia. Bo nie zawsze było różowo. Na początku lat 90., kiedy skończyli krakowską szkołę, niełatwo było o pracę w wyuczonym zawodzie. Czując na sobie obowiązek utrzymania rodziny, pan Tomasz zatrudnił się na budowie, potem był chyba pierwszym w Krakowie akwizytorem, sprzedawał m.in. żelowe długopisy. - Cieszyłem się, że w lodówce będzie coś więcej niż tylko słoik z kiszonymi ogórkami i że przy odrobinie
szczęścia kupię sobie nawet nowe buty... - wspomina.
Dziś z żoną oboje są cenionymi w Krakowie aktorami. Mieszkają w pięknym apartamencie, prowadzą dom otwarty, niczego im nie brakuje. Pan Tomasz mówi o sobie: jestem człowiekiem szczęśliwym. Żałuje tylko jednego: starsza córka weszła już w dorosłość. Jak rodzice, została aktorką. Ukończyła krakowską szkołę teatralną.
- Najgorsze z córkami jest to, że pielęgnujesz je, chuchasz na nie z każdej strony, a potem inny facet zabiera ją w swój świat, wyrywając ci przy okazji kawałek serca... a ja kocham moje dziewczyny nad życie! - wzdycha pan Tomasz.
IM