Reklama

Terminator: Co musimy o nim wiedzieć?

Ostatnie premiery kinowe każą zastanowić się widzowi, czy nadal żyjemy w roku 2015. Z ekranów nie zniknął jeszcze "Jurassic World", jesteśmy krótko po premierze kolejnej części "Mad Maxa", a wielkimi krokami zbliża się powrót sagi "Gwiezdne wojny". Jednak 1 lipca był dniem szczególnym, ponieważ na ekrany kinowe powróciła legenda. Arnold Schwarzenegger po 12 latach ponownie wcielił się w rolę Terminatora.

Ostatnie premiery kinowe każą zastanowić się widzowi, czy nadal żyjemy w roku 2015. Z ekranów nie zniknął jeszcze "Jurassic World", jesteśmy krótko po premierze kolejnej części "Mad Maxa", a wielkimi krokami zbliża się powrót sagi "Gwiezdne wojny". Jednak 1 lipca był dniem szczególnym, ponieważ na ekrany kinowe powróciła legenda. Arnold Schwarzenegger po 12 latach ponownie wcielił się w rolę Terminatora.
Arnold Schwarzenegger czwarty razy wcielił się w Terminatora. Z tego wszystkiego zdążył osiwieć /materiały prasowe

Trudno uwierzyć, że od premiery pierwszej części serii minęło już 31 lat. Nie da się ukryć, że przez ten czas wiele się zmieniło. James Cameron z mało znanego reżysera stał się hollywoodzkim królem box office'u, którego dwa najbardziej kasowe filmy - "Avatar" i "Titanic" łącznie zarobiły prawie 5 miliardów dolarów. Arnold Schwarzenegger, który na początku lat 80. kojarzony był raczej z salą na siłowni i charakterystycznym akcentem, dzięki swojej błyskotliwej karierze aktorskiej i typowo amerykańskiemu luzowi, wspiął się na szczyty polityki i zasiadł w gabinecie gubernatora jednego z największych stanów w kraju. I co najważniejsze, ponad 4 lata temu, 21 kwietnia 2011 roku superkomputer Skynet miał rozpocząć apokaliptyczną wojnę przeciw ludzkości...

Reklama

Gdy w 1984 roku pierwsza część "Terminatora" oczekiwała na swoją premierę, chyba nikt nie wróżył temu filmowi kariery. I były to prognozy uzasadnione. Reżyserem miał być James Cameron, który przez większą część swojej ówczesnej kariery zajmował się pracą nad efektami specjalnymi. Jedynym pełnometrażowy filmem Camerona był nakręcony w 1981 roku - "Pirania II: Latający mordercy". To właśnie przy pracy nad tą produkcją w głowie Camerona narodziła się pierwsza koncepcja stworzenia opowieści o morderczym cyborgu. Młody reżyser wiedział jednak, że głównymi realizacyjnymi problemami będą finanse i jego skromne CV. Wielu producentów mówiło, że jest to projekt zbyt wizjonerski, który "przygniecie" go swoim ciężarem. Cameron nie poddawał się i dalej objeżdżał Los Angeles, promując swoje dzieło.

Determinacja i odwaga ostatecznie opłaciły się Cameronowi. Młody reżyser zwolnił swojego bezproduktywnego agenta i po wielu tygodniach poszukiwań w końcu znalazł producenta gotowego sfinansować projekt. Była to późniejsza żona Camerona, Gale Anne Hurd. Producentka otrzymała tylko jeden warunek. To Cameron miał zostać reżyserem. I tak też się stało.

Pracę rozpoczęto od poszukiwania obsady. Fabuła filmu skupiała się wokół trzech postaci. Tytułowego Terminatora, Sary Connor, matki przywódcy ruchu oporu przeciwko maszynom i przybyłego z przyszłości żołnierza Kyle'a Reese'a. Mało kto wie, że pierwszym wyborem do roli Reese’a był właśnie Schwarzenegger. Cameron długo nie był przekonany co do kandydatury Austriaka. Decyzja została jednak podjęta po spotkaniu z aktorem. W trakcie konwersacji reżyser doznał olśnienia. Poprosił Schwarzeneggera, aby przestał mówić i spojrzał przed siebie. Jego aparycja i lodowata twarz przekonały Camerona, że Arnold nie powinien grać Reese’a. Ma zagrać Terminatora.

Wielu aktorów brano pod uwagę również do dwóch pozostałych ról. Na giełdzie nazwisk pojawił się nawet Sting, ale ostatecznie rolę przyjął Michael Biehn. Nie jest tajemnicą, że aktor z początku sceptycznie podchodził do tej propozycji. Scenariusz wydawał mu się mało ciekawy oraz "płaski". I w tym przypadku zadecydowała rozmowa z reżyserem. Po spotkaniu Biehn zmienił podejście i został oficjalnie zatrudniony. Najwięcej potencjalnych kandydatek znalazła rola Sary Connor. Wśród długiej listy nazwisk znajdziemy m.in. Madonnę, Susan Sarandon czy Glenn Close. Ostatecznie rola przypadła Lindzie Hamilton. Jej udział w filmie stanął pod znakiem zapytania po tym, jak krótko przed rozpoczęciem zdjęć aktorka zwichnęła kostkę. Zdecydowano się jednak tak zmienić harmonogram, aby sceny akcji, które wymagały od Hamilton aktywności fizycznej, znalazły się na samym końcu.

Premiera "Terminatora" odbyła się 26 października 1984 roku. Ku zaskoczeniu producentów i ekspertów film okazał się spektakularnym sukcesem. Miliony widzów odwiedziły kina, zostawiając w kasach prawie 80 milionów dolarów. Cameron, który po sprzedaży praw do filmu przez jakiś czas mieszkał w samochodzie, mógł odetchnąć ulgą.

Lata 90. przyniosły postęp technologii, co oznaczało, że wiele niezrealizowanych koncepcji z pierwszej części "Terminatora" może już być technicznie możliwe. Chęć nakręcenia sequela wyrazili wszyscy aktorzy, którzy wystąpili w pierwszej odsłonie. Sam Schwarzenegger mówił: "Zawsze czułem, że powinniśmy kontynuować tę historię. Przekonywałem o tym Jima zaraz po zakończeniu zdjęć do pierwszej części".

Do pracy nad sequelem przystąpiono latem 1990 roku. Mimo znacznie większych środków finansowych praca nad filmem była dla Camerona ogromnym wyzwaniem. Przede wszystkim akcja kontynuacji toczyła się na dużo większym obszarze, co było poważnym wyzwaniem logistycznym. Zdjęcia kręcone były miedzy innymi na pustyni Mojave i w kalifornijskiej dolinie San Fernando. Film zrobiono także z dużo większym rozmachem pod względem efektów specjalnych. Przede wszystkim udało się zrealizować wizję cyborga, który potrafi zmieniać kształty. Ten efekt udało się osiągnąć dzięki nowatorskiej jak na tamte czasy technologii komputerowej CGI, której pionierem był pracujący nad "Terminatorem 2" czterokrotny laureat Oscara za najlepsze efekty specjalne Stan Winston.

Po uroczystej premierze latem 1991 roku film trafił do szerokiej dystrybucji i spotkał się z bardzo entuzjastycznym przyjęciem przez widownię i niezwykle pochlebnymi recenzjami. Krytycy pisali o "niesamowitych efektach specjalnych", "solidnej akcji" i o "jednej z najlepiej wykutych intryg w historii Hollywood". Zachwyty krytyków przełożyły się na uznanie widzów. Amerykanie tłumnie ruszyli do kin, co zapewniło "Terminatorowi 2" świetny wynik finansowy. Licznik zatrzymał się na 519 milionach dolarów.

Genialne dwie pierwsze części przyniosły Cameronowi uznanie, a postać Terminatora na stałe przeniosła się do popkultury. Szybko zaczęto snuć plany nakręcenia trzeciej odsłony - premiera miała mieć miejsce pod koniec lat 90. Jednak bankructwo wytwórni Carolco Pictures, która zrealizowała "Terminatora 2: Dzień Sądu" i przedłużająca się praca nad filmem "Titanic" spowodowały, że Cameron wycofał się ze swoich zamiarów.

Koncepcji nie porzucili jednak założyciele wytwórni Corolco, Mario Kassar i Andrew Vajna, którzy postanowili kontynuować prace bez Camerona. W 2001 roku jako reżysera zatrudniono Jonathana Mostowa i rozpoczęto rozmowy ze Schwarzeneggerem. Początkowo aktor wahał się. Rok 2001 był już czasem, kiedy zaczynał zastanawiać się nad startem w wyborach. Poza tym wolał, aby nad filmem pracował Cameron - namawiał go nawet, aby został producentem trzeciej części.

Cameron odmówił, ale Austriak i tak zdecydował się wziąć udział w zdjęciach. Wykorzystał szansę, aby przy okazji premiery filmu zyskać nieco w sondażach przed wyborczą kampanią. Przy okazji premiery Schwarzenegger zaangażował się w promocję tzw. Proposition 49, projektu ustawy, która miała znacząco zwiększyć finansowanie szkół w Kalifornii. Ustawa została uchwalona, co uznano za pierwszy polityczny sukces aktora.

Mimo szerokiej kampanii, trzecia część filmu o podtytule "Bunt maszyn" odniosła mniejszy sukces. Pozytywne wypowiedzi Camerona nie ukryły rozczarowania. Film zebrał dużo gorsze recenzję i zarobił także mniej dolarów od poprzedniej odsłony.

Tendencja spadkowa została utrzymana również przy premierze kolejnej części "Terminatora". Mimo rekordowego budżetu w wysokości 200 milionów dolarów i zatrudnienia Christiana Bale’a, trudno było mówić o sukcesie. Recenzje były raczej nieprzychylne, wielu fanów zapowiadało odwrócenie się od serii, a film poniósł finansową klęskę. "Terminator: Ocalenie" zostanie zapamiętany chyba tylko przez nagranie, na którym słychać załamanie nerwowe Bale’a, który w niewybrednych słowach udzielił reprymendy jednemu z członków ekipy.

Premiera, której jesteśmy właśnie świadkami, ma odwrócić negatywny trend. Przede wszystkim udało się po raz kolejny namówić na występ Schwarzeneggera, który nie brał udziału w tworzeniu poprzedniej części. Aktor długo się wahał, ale ostatecznie zdecydował się po raz kolejny wcielić w słynnego cyborga. Być może nakłonił go do tego sam Cameron, który objął film swoistym patronatem, wypowiadając się bardzo często w mediach na temat nadchodzącej premiery i wielokrotnie konsultując szczegóły produkcji.

Zatrudnienie ikony kina i dużo lepsza kampania marketingowa wróżą sukces. Obecny trend także sprzyja twórcom. Liczne filmowe powroty - "Mad Maxa", "Godzilli" czy "Gwiezdnych wojen" mają przyciągnąć do kin starszą widownię. Taką, która z sentymentem spojrzy na starzejącego się Arnolda i na dwie godziny powróci do czasów młodości. Można wręcz zażartować, że wypowiedziane przez Terminatora słynne "I'll be back" nabiera we współczesnym kinie zupełnie nowego znaczenia.

Konrad Pytka

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Arnold Schwarzenegger | Terminator | Terminator Genisys
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama