Reklama

Teresa Budzisz-Krzyżanowska: Stanęła oko w oko ze śmiercią

Kamera ją kocha, ale ona tę miłość nie do końca odwzajemnia. Teatr to dla Teresy Budzisz-Krzyżanowskiej partner na całe życie, spotkania z filmem - tylko flirty. Szkoda, bo magię jej talentu widać na ekranie nawet w rolach drugoplanowych.

Kamera ją kocha, ale ona tę miłość nie do końca odwzajemnia. Teatr to dla Teresy Budzisz-Krzyżanowskiej partner na całe życie, spotkania z filmem - tylko flirty. Szkoda, bo magię jej talentu widać na ekranie nawet w rolach drugoplanowych.
Teresa Budzisz-Krzyżanowska w przedstawieniu "Papieżyca" w Teatrze Ateneum w Warszawie (2015) /Jacek Dominski/REPORTER /East News

Gdy jako zrozpaczona pani Rollison, walcząca o życie syna, pojawia się w "Lawie" Tadeusza Konwickiego, krótko gości na taśmie filmowej, ale w pamięci zostaje na zawsze. Część winy za zbyt rzadkie wykorzystywanie jej umiejętności ponoszą pewnie filmowcy.

"Często spotykałam się z kuriozalnymi pomysłami - wspomina aktorka. - Kiedyś zaproponowano mi rolę w filmie, ale gdy poprosiłam o wysłanie scenariusza, usłyszałam, że mogą go dostać jedynie osoby zdecydowane na współpracę. Zapytałam więc, skąd mam wiedzieć, czy chcę współpracować, skoro nawet nie wiem, co to za produkcja. 'O rewolucji' - padła odpowiedź. 'Ale co ja mam tam zagrać? Barykadę?' - zapytałam. Odpowiedzi nie było. Obrazili się".

Reklama

Piosenki matki

Jej fascynacja sztuką zrodziła się w biednych powojennych latach w Tczewie. Matka sama wychowywała czworo dzieci. Ojciec już na początku okupacji padł ofiarą prześladowania Polaków z Pomorza. Osadzony w Dachau, został zwolniony z obozu, dzięki nadludzkim wysiłkom żony. Nic mu jednak nie mogło już zwrócić utraconego zdrowia. Zmarł niedługo po wyjściu na wolność, jeszcze przed narodzinami (1942 r.) swojej najmłodszej córki - Teresy.

Na ukształtowanie wrażliwości i zainteresowań dziewczynki miała przemożny wpływ matka. "Była prostą kobietą, ale poezję miała we krwi - wspomina gwiazda. - Gdy czytała nam w domu 'Pana Tadeusza', robiła to wspaniale. I pięknie śpiewała. Ten śpiew wciąż dźwięczy mi w uszach".

Szkołę średnią Teresa skończyła 500 km od rodzinnego miasta, w Czechowicach-Dziedzicach. Starsza siostra nadzorowała tam budowę rafinerii i Teresa zamieszkała u niej. Zaczęła też odkrywać oddalony o niespełna 100 km Kraków.

"To był koci skok - mówi aktorka. - Przyjechałam trochę onieśmielona, ale od razu poczułam, że to moje miejsce. Te wszystkie piękne zaułki, na każdym kroku historia!".

Wybór miejsca studiów był więc oczywisty. Na jej roku byli też Anna Seniuk i Jan Nowicki. Oraz Jan Krzyżanowski, którego - jak wspomina Anna Seniuk - uważano za jednego z najprzystojniejszych chłopców. Rezultatem jego zainteresowania poetyczną, stroniącą od studenckich uciech, tajemniczą koleżanką było wzajemne uczucie i szybkie małżeństwo.

Kiedy Teresa Budzisz-Krzyżanowska dostawała dyplom, była w ciąży. Wiedziała o tym Halina Gryglaszewska, opiekunka roku, ówczesna dyrektorka Teatru Rozmaitości. Chcąc pomóc obiecującej wychowance, zaproponowała jej etat. "Przyjęłam to z radością, czułam się bezpiecznie - wspomina aktorka. - Dobrze mi było w tym teatrze. Za dobrze. Byłam rozpieszczana, podobnie jak moja Ania, którą dzięki życzliwości garderobianych zostawiałam w wózeczku pod ich opieką".

Po Rozmaitościach przyszła pora na Stary Teatr, przeżywający swoje najświetniejsze lata. Reżyserowali w nim Konrad Swinarski i Andrzej Wajda. Tak się złożyło, że Teresa Budzisz-Krzyżanowska trafiła do tzw. drużyny Wajdy. Mistrz uważał, że można jej w ciemno powierzyć każde zadanie, bo jest "najwybitniejszym polskim aktorem". Dowiódł tego, obsadzając ją w roli Hamleta.

"Pomysł wydawał mi się szalony - wspominała Teresa Budzisz-Krzyżanowska. - To było na lotnisku w drodze do Berlina. Byłam w dość kiepskim stanie psychicznym i fizycznym. Siedziałam zamyślona nad swoimi smuteczkami i nagle usłyszałam: 'Ty powinnaś zagrać Hamleta'. Ładnie zabrzmiało. Popatrzyłam na pana Andrzeja z wdzięcznością. To taki żart, który ma poprawić mój nastrój?".

Kilkanaście miesięcy później rozmowa o roli była już bardzo konkretna. Andrzej Wajda zdradził, że chce pokazać aktora grającego Hamleta, zmagającego się z rolą i swoim życiem na scenie i za kulisami. Wątpiących w sukces przedsięwzięcia uspokajał, że jeśli nie powstanie nic ciekawego, nie będzie premiery. Tymczasem była już przygotowywana trasa międzynarodowa. Po jednym przedstawieniu "Hamleta IV" w Krakowie zespół ruszył w świat.

Spadochron w Meksyku

"W Japonii graliśmy 25 spektakli dzień w dzień, z krótką przerwą na przejazd z Tokio do Osaki - wspominała Teresa Budzisz-Krzyżanowska. - Ale wszelkie trudy były wynagradzane satysfakcją i przyjemnościami. W Wiedniu mieliśmy okazję zobaczyć spektakl Boba Willsona i musical 'Koty'. Z Toledo mam naparstek i nożyczki, z Segowii koronkowy obrus. W Jerozolimie byliśmy tydzień, pamiętam niezwykłą aurę tamtych przedstawień i wyprawy po biblijnych szlakach".

"W Acapulco spędziliśmy szalony tydzień - dodaje anegdotę z Meksyku Dorota Segda. - Namówiłam tam Teresę, żeby poleciała na spadochronie ciągniętym przez motorówkę. Można się było na nim unieść nawet na kilkadziesiąt metrów. Dała się przekonać, choć nie umiała pływać. Siedzieliśmy z Jurkiem Radziwiłowiczem na plaży i obserwowaliśmy, jak Teresa frunie nad zatoką, aż w pewnym momencie zobaczyliśmy, jak jej spadochron się zatrzymuje, a nasz Hamlet zaczyna z dużej wysokości spadać do morza. Co prawda miała na sobie kamizelkę ratunkową, ale czułam się wtedy, jakbym właśnie zamordowała Budzisz-Krzyżanowską".

Gorycz rozstania

Lata 80. to pasmo sukcesów artystycznych aktorki. W domu, w którym dorastały dwie córki, niestety, działo się gorzej. "Akurat sypało się moje życie prywatne i myślałam, że zmiana miejsca dobrze nam obojgu zrobi - wyjaśniała motywy przeprowadzki do Warszawy w połowie lat 80. pani Teresa. - Ale tak się nie stało. Rozstanie okazało się nieuniknione".

Na początku lat 90. aktorka stanęła oko w oko ze śmiercią. Cudem ocalała z wypadku samochodowego.

"Było mi bardzo zimno, czułam złamane nogi i wielki ból. Zamiast twarzy miałam 'befsztyk'" - wspominała moment, gdy już po operacji odzyskała przytomność.

"Ale kiedy zobaczyłam nad sobą zrozpaczone córki, powiedziałam: 'Nie martwcie się, nic się nie stało'. W tamtej chwili byłam przekonana, że nie wrócę na scenę, że to niemożliwe. Ale nie rozpaczałam. Nawet przestałam się martwić, co wcześniej miałam w zwyczaju. Zrozumiałam, że szczęściem jest samo życie, jakiekolwiek by było".

Minął rok, zanim znowu mogła stanąć na scenie. Kule zostawiała za kulisami, walczyła z bólem. Ale nie poddawała się. Grała i uczyła studentów, nigdy się nie skarżąc. Z Anną Seniuk ma umowę, że rozmawiają o wszystkim, oprócz chorób.

Obecnie wymaga rehabilitacji. Anna Dymna, organizując w lutym tego roku koncert i aukcję na jej rzecz, powiedziała: "Jest wzorem aktorki, matki i po prostu kochanego człowieka".

Pod młotek poszły przedmioty przekazane przez kard. Stanisława Dziwisza, Jerzego Hoffmana, Krzysztofa Zanussiego, Krystynę Jandę, Jerzego Owsiaka, Krzysztofa Pendereckiego, Annę Polony, Zbigniewa Preisnera, Michała Żebrowskiego, Kamila Stocha i papieża Franciszka.

BP


Życie na Gorąco Retro
Dowiedz się więcej na temat: Teresa Budzisz-Krzyżanowska
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy