Reklama

Tajemnice kultowego filmu. Dlaczego Polacy aż tak go uwielbiają?

Krew, pot i łzy. Bez poświęcenia nie ma zwycięstwa lub wolności. Wolności, o której tak pięknie opowiada William Wallace, zagrzewając swoich zwolenników do walki. Jest coś w opowieściach przedstawiających moralnych zwycięzców i taktycznych przegranych. Kibicujemy im i tak jak oni wierzymy, że stoimy po właściwej stronie historii, bijąc się już nie tylko o dobro narodu, ale o zwyczajną ludzką sprawiedliwość. Jest coś w tym konkretnym filmie, co znakomicie rezonuje z polskim odbiorcą. William Wallace staje się postacią ponadnarodową, lustrem, w którym możemy zobaczyć Tadeusza Kościuszkę, Józefa Piłsudskiego czy innych wielkich mężów stanu. Bohater zagrzewa nas i składa obietnicę, że przy ogromnym wysiłku mamy szansę coś zmienić. To główna siła tego obrazu, którą rodzimy widz doskonale rozumie i pragnie jej, tak chętnie oglądając kultowy film "Braveheart - Waleczne serce" Mela Gibsona z 1995 roku.

"Braveheart - Waleczne serce": Fabuła, którą wszyscy znają

Akcja filmu zaczyna się pod koniec XIII wieku, kiedy król Szkocji umiera, nie pozostawiając po sobie potomka, który mógłby objąć tron. Władzę w brutalny sposób przejmują Anglicy pod wodzą Edwarda I. Świadkiem tych makabrycznych wydarzeń jest młody William Wallace. Wychowuje się pod opieką swojego wuja, a gdy dorasta, wraca do rodzinnej wioski. Tam poznaje na nowo swoją przyjaciółkę z dzieciństwa Murron. Oboje ponownie rozpalają piece miłości i zakochują się w sobie. Niestety, po tym, gdy kobieta w obronie własnej rani żołnierza, zostaje skazana na publiczną egzekucję, a jej wybrankowi nie udaje się jej uratować. 

Reklama

To wydarzenie jest momentem przełomowym w życiu Williama. Razem z mieszkańcami wioski atakuje angielski garnizon i zwycięża. Zaczyna też gromadzić wokół siebie coraz większe zastępy Szkotów, co niepokoi króla Edwarda I, rozkazującego pacyfikację wiosek.

Wallace otrzymuje tytuł szlachecki od szkockich panów, którzy prowadzą raczej łagodną politykę wobec angielskiego władcy. W ramach rozmów pokojowych Edward I wysyła księżniczkę Isabelle. Kobieta zaczyna fascynować się charyzmą Williama i zdradza mu sekretne plany. Jednakże przekupiona szlachta sabotuje walecznego wojownika i tym razem nie udaje mu się zwyciężyć. W wyniku kolejnych intryg zostaje schwytany przez Anglików. Ostatnim słowem wypowiedzianym przez szkockiego bohatera jest: "wolność". 

"Braveheart - Waleczne serce": Historyczne nieścisłości

Film słynie nie tylko ze swojej widowiskowości i posiadania tej szczególnej umiejętności do pokrzepiania ludzkich serc, ale również ze swojego braku przywiązania do zachowania autentyzmu związanego z okresem. Recenzentka Elizabeth Ewan pisze o dziele w ten sposób: "niemal całkowicie poświęca historyczną dokładność na rzecz epickiej przygody". O krok dalej w swojej ocenie idzie Sharon Krossa, która zauważa całe mnóstwo niedokładności, zaczynając od przypominających koc tkanin, które bohaterowie owijają wokół ciała, nazywanych "belted plaid" lub "feileadh-mor". "Żaden Szkot (...) nie nosił tych pledów (nie mówiąc już o kiltach jakiegokolwiek rodzaju)". Dodaje również, że nawet w momencie, kiedy Szkoci w końcu zaczęli używać tego typu ubrań, nie robili tego w taki sposób, jak zostało to zaprezentowane w omawianej produkcji. Te rozbieżności porównuje do: "filmu o kolonialnej Ameryce pokazującego mężczyzn z tamtego okresu, ubranych w garnitury z XX wieku, ale z marynarkami noszonymi tyłem do przodu zamiast w poprawny sposób".

Sharon Krossa chcąc podsumować "Bravehearta" w jednym ze swoich esejów pisze: "Wydarzenia nie są dokładne, daty nie są dokładne, postacie nie są dokładne, imiona nie są dokładne, ubrania nie są dokładne - krótko mówiąc, prawie nic nie jest dokładne". Stroje, do których miała tak duże zastrzeżenia, pojawiły się dopiero w XVI wieku. A co na to Mel Gibson? W wywiadzie udzielonym z okazji 25-lecia dzieła o podobnych zastrzeżeniach mówił w ten sposób: "Przyznaję, że mogłem nieco zniekształcić historię. Nie szkodzi. Zajmuję się kinem. Nie jestem pi... historykiem". 

Mel Gibson, Kevin Costner i gigantyczne widowisko

W tym samym wywiadzie aktor i reżyser "Bravehearta" wspominał o rozmowie z Kevinem Costnerem, którego pytał o wskazówki odnośnie tego, jak powinien pracować przy tym projekcie. Wybór Costnera nie był przypadkowy, gdyż miał on za sobą sukces "Tańczącego z wilkami" z 1990 roku, w którym pełnił identyczne funkcje, co Gibson - reżyserował i wcielił się w główną rolę. 

"Rozmawiałem z nim i powiedziałem: 'To było niesamowite. Jestem oszołomiony, że zrobiłeś to w swoim pierwszym filmie'. A on powiedział: 'Jest tylko jedna droga, stary. Idź na całość'. 'Okej'" - przytaknął Gibson. Aktor i reżyser nie rzucał słów na wiatr, gdyż realizacja "Bravehearta" była nie lada wyzwaniem, które przyniosło ostatecznie ogromny sukces. 

"Na planie było 3500 osób, dziewięć kamer i ja na quadzie w kostiumie z niebieską twarzą, sprawdzający pozycje kamer, ponieważ miałem tylko dwa monitory. Było zabawnie" - wspominał po latach Gibson. Warto zaznaczyć, że statyści w dużej mierze pochodzili z irlandzkiego odpowiednika służby terytorialnej i wcielali się w obie strony filmowego konfliktu. "Grali po obu stronach. Jednego dnia byli brudni, w perukach i kiltach, a następnego byli już ubrani w zbroje i takie tam. Potem dzieliliśmy ich na pół. To było szalone" - opowiadał reżyser. Kolejną ciekawostką jest również to, że zatrudnieni statyści często pochodzili z rywalizujących ze sobą jednostek, co tylko wzmagało pikanterię scen walki i sprawiało, że starcia nabierały dodatkowego wymiaru i autentyzmu.

Mimo tego, że William Wallace umierał na końcu filmu, pojawiły się pomysł na kontynuację. Dowiedzieliśmy się o tym z maili, które zostały upublicznione przez Wikileaks. Studio Sony chciało stworzyć dzieło o roboczym tytule "Lion Rampant", który skupiałoby się na postaci Roberta Bruce'a. Tom Hiddleston miałby wcielić się w rolę główną, a do swoich postaci powróciliby również Sophie Marceau i Brendan Gleeson. W 2019 roku ostatecznie powstał sequel "Waleczne Serce: Król Szkotów", ale znacząco odbiegał od pierwotnego pomysłu, nie wspominając o tym, iż nie przykuł szczególnej uwagi ani publiczności, ani krytyków. 

Oda do Mela Gibsona

Nagrodzony pięcioma Oscarami - w tym za najlepszy film i reżyserię - "Braveheart - Waleczne Serce" to bez wątpienia obraz kultowy. Opowiadajacy o odwadze, nieustępliwości i waleczności, która potrafi zaszczepić w ludziach nadzieję na to, że los da się odmienić. W obliczu tego wywołującego gęsią skórkę dzieła, historyczne niedokładności schodzą na bok, wszakże to nie jest produkcja dokumentalna, tylko fabuła, której głównym celem jest zaangażowanie emocjonalne widza.

Może i w 2005 roku film wygrał w ankiecie przeprowadzonej przez magazyn Empire na najgorszy film, który zdobył Oscara, ale kto by się tym przejmował. Kiedy na szali są takie wartości jak wolność, niezależność i niepodległość, zapomina się o wszystkich mankamentach, a Mel Gibson staje się postacią krystalicznie czystą. Nawet ten momentami niesmaczny mit, który stara się stworzyć wokół siebie, grając niemalże mesjanistycznego męczennika, odchodzi w niepamięć. Łatwo zatracić się w tym widowisku, zwłaszcza jeśli przynależy się do narodu, który tak często, jak Szkoci na ekranie musiał walczyć o to, co im bezprawnie odebrano.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Waleczne serce - Braveheart | Mel Gibson | Kevin Costner
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy