Reklama

Sylwester Chęciński nie żyje. Malarz polskich charakterów

W wieku 91 lat zmarł w środę wieczorem Sylwester Chęciński, reżyser kultowej trylogii komediowej: "Sami swoi", "Nie ma mocnych", "Kochaj albo rzuć", nazywany filmowym malarzem polskich charakterów. O śmierci artysty poinformował jego syn, lekarz Igor Chęciński.

W wieku 91 lat zmarł w środę wieczorem Sylwester Chęciński, reżyser kultowej trylogii komediowej: "Sami swoi", "Nie ma mocnych", "Kochaj albo rzuć", nazywany filmowym malarzem polskich charakterów. O śmierci artysty poinformował jego syn, lekarz Igor Chęciński.
Sylwester Chęciński /Piotr Kamionka /Reporter

Sylwester Chęciński urodził się 21 maja 1930 r. w miejscowości Susiec k. Tomaszowa Lubelskiego.

"Tam było ze sto chałup. Z jednej strony kościół, kilka sklepów i remiza strażacka, a z drugiej strony stacja kolejowa. Ona była miejscem, na które przychodziło się tak, jak później na telewizję, by oglądać co się dzieje" - opowiadał Stanisławowi Zawiślińskiemu w rozmowie dla sfp.org.pl. "Zawsze o tej samej porze przejeżdżał, a niekiedy nawet zatrzymywał się, pociąg relacji Warszawa - Lwów. Czasem wysiadały z niego pięknie ubrane panie, dystyngowani panowie. Moja mama o pasażerach pociągu mówiła do mnie: 'Wiesz, oni to maturę mają'. Bo dla niej matura, to była furtka do lepszego świata" - wspominał.

Reklama

Sylwester Chęciński: Wstyd z dzieciństwa

"Mieszkał tu przy ul. Długiej. Jego ojciec, Antoni pracował w tartaku, potem zajął się handlem drewna. Szkolni koledzy nazywali przyszłego reżysera po prostu 'Sylek'. Debiut artystyczny sześcioletniego 'Sylka', w miejscowej remizie, zakończył się klapą. Miał wyrecytować wierszyk, rozpłakał się. Tyle było z jego występu. W 1939 r. Chęcińscy przenieśli się do Zamościa, mieszkali przy ul. Klonowej. Pod koniec wojny rodzina wyjechała w okolice Częstochowy. Jednak Antoni Chęciński, już sam, wrócił do Suśca, gdzie zmarł w 1950 r. Od tamtej pory reżyser co roku zjawia się w Suścu" - czytamy na stronie "Tygodnika Zamojskiekiego".

"Wykorzystuję każdą sytuację - np. gdy jestem w Rzeszowie czy Lublinie - by wpaść do Suśca i pooglądać, powspominać, bo z wiekiem coraz bardziej ucieka się do swego dzieciństwa. Bo to, co było w moim życiu najszczęśliwsze, to dzieciństwo. Mam tam takie miejsca, gdzie zawsze przejadę, stanę, zamyślę się. Spotkam się z bohaterami moich wspomnień - z Jaśkiem, Kazikiem, Bolkiem, Józkiem... To były lata sielskie, anielskie. I drut z fajerką, bieganie po tych ścieżkach, uroczyskach... To jest bardzo sentymentalne, ale trudno mi od tego uciec" - opowiadał Chęciński "Tygodnikowi...".

Z Zamościem związane były traumatyczne przeżycia, podczas okupacji, kiedy Niemcy przystąpili do germanizacji Zamojszczyzny. "Trwały wysiedlenia. Spaliśmy w ubraniach, w izbie stały tobołki ze spakowanymi najważniejszymi rzeczami. Żyliśmy w potwornym strachu. Z jednej strony był obóz w Majdanku, z drugiej - w Bełżcu. Półtora kilometra od naszego domu Niemcy więzili jeńców rosyjskich. Jako dziecko słyszałem ich nieludzkie krzyki. Wyli z bólu, w zimie zamarzali w wietrznych barakach. A jeszcze takie obrazy: ludzie uciekający z wagonów. Niemcy do nich strzelali. Chodziło się wśród trupów. Do dzisiaj mam to przed oczami" - opowiadał Chęciński Barbarze Hollender autorce książki "Od Munka do Maślony" (Prószyński i ska, 2017).

Inną traumą wyniesioną z zamojskiego okresu, która prześladowała go całe życie, była podpisana przez jego rodziców na przełomie 1941 i 1942 roku volkslista.

"Nie dla korzyści. Ojciec nigdy nie pracował u Niemców. Jeden z lokatorów z naszego zamojskiego domu miał niemieckie nazwisko. Dostał wezwanie do podpisania folkslisty. Ojciec znał niemiecki, pomagał mu. Pewnie od tego się zaczęło. W każdym razie on też postanowił pójść tą drogą. Żeby przeżyć. Ratować rodzinę. Ja nigdy tej decyzji nie zrozumiem, zwłaszcza że rodzina matki walczyła w partyzantce, a jej brat zginął w 1943 roku, mając zaledwie 23 lata" - wspominał w rozmowie z Barbarą Hollender. "Zawsze było mi z tego powodu wstyd" - dodał.

Gdy w 2000 r. przyznano mu Nagrodę Wrocławia, zadzwonił do prezydenta miasta by powiedzieć, że nie może jej przyjąć, wyjaśnił dlaczego. "Ile pan miał wtedy lat?... Panie Sylwestrze, czy pan wie, kiedy skończyła się wojna?" - spytał zszokowany Bogdan Zdrojewski.

"On mnie wtedy bardzo wzmocnił" - przyznał, choć poczucie winy go nie opuszczało. "Jako dziecko miałem chleb. A moi koledzy nie mieli" - wyjaśnił w "Od Munka do Maślony".

Sylwester Chęciński: Początki kariery

W 1950 r. zdał maturę w liceum w Dzierżoniowie (Dolnośląskie). W 1956 r. Chęciński ukończył studia reżyserskie w łódzkiej "filmówce". Przez pierwsze lata po studiach pracował jako asystent reżysera i jako drugi reżyser na planach filmów Andrzeja Wajdy ("Lotna"), Jerzego Passendorfera ("Powrót") i Stanisława Lenartowicza ("Spotkania").

Samodzielną karierę reżyserską rozpoczął "Historią żółtej ciżemki" (1961), nagrodzoną Srebrnym Medalem na Międzynarodowym Festiwalu Filmów dla Dzieci i Młodzieży w Wenecji. Poprzez historię utalentowanego, wiejskiego chłopca terminującego u Wita Stwosza, przedstawił w filmie dzieje powstania ołtarza w kościele Mariackim w Krakowie. Jedną z głównych ról w "Historii żółtej ciżemki" zagrał 11-letni wówczas Marek Kondrat.

"Wybrałem go do roli na castingu, spośród ponad tysiąca kandydatów. Rzucał się oczy. A potem, na próbach, bałem się, że nie sprosta zadaniu, bo on z występowaniem był już oswojony. Był dzieckiem artystów i wiedział, że ma coś odgrywać, a ja potrzebowałem jego wdzięku, naturalności. Powiedziałem o tym kłopocie Gustawowi Holoubkowi i on mnie uspokoił: 'Zobaczysz, jak ten chłopak wejdzie w kostium, jak znajdzie się pośród dekoracji, to wszystko zagra'. I tak się stało" - opowiadał Zawiślińskiemu.

Drugim filmem Chęcińskiego była "Agnieszka 46" (1964), dramat psychologiczny o trudnym powrocie do pokojowego życia ludzi, których psychika zmieniła się w czasach wojny. "Film pokazuje nieprzydatność kawaleryjskich mitów - na co dzień, w prozaicznej pracy od podstaw" - ocenił krytyk Jerzy Płażewski ("Film", 1964).

Kolejnym wyreżyserowanym przezeń filmem był dramat psychologiczno-społeczny pt. "Katastrofa" (1965).

W 1967 r. powstała komedia "Sami swoi", pierwszy film z kultowej trylogii Chęcińskiego o rywalizujących ze sobą rodach Kargulów i Pawlaków - z niezapomnianymi głównymi rolami Wacława Kowalskiego i Władysława Hańczy.

Dziś trudno to sobie wyobrazić, ale Wacław Kowalski nie był pierwszym wyborem reżysera. Widział w tej roli Jacka Woszczerowicza. "Woszczerowicz miał jednak poważne kłopoty zdrowotne i postawił warunek, że zdjęcia muszą być kręcone blisko Warszawy. A miały być we Wrocławiu. Chcąc nie chcąc, musiałem znaleźć innego aktora. Pomyślałem o Kowalskim, bo grał w 'Agnieszce 46' i miał tam scenę dramatyczną, w której bardzo mnie śmieszył. Kiedy jeszcze usłyszałem jakim on mówi dialektem, to tym chętniej z nim zaryzykowałem" - wyjaśnił Chęciński w rozmowie z Zawiślińskim.

W "Kochaj albo rzuć" z kolei nie wystąpił... Jimmy Carter. Miał kiwać do Pawlaka, który odwzajemniał się uśmiechem, machając przyjaźnie rękami. "W Chicago nakręciłem pochód, w którym brał udział Carter, wówczas kandydat na prezydenta. Filmowaliśmy go w różnych sytuacjach. Z drugiej kamery kręciliśmy Pawlaka przedzierającego się przez tłum, uśmiechającego się, machającego do Kargula. Potem w odpowiedni sposób to zmontowałem - Cartera z Pawlakiem" - opowiadał Chęciński. Scenę usunęła cenzura. "Uznano, że ta scena może obrażać prezydenta supermocarstwa" - wyjaśnił reżyser.

Jak oceniono na łamach magazynu "Film", komizm "Samych swoich" wynika "z umiejętnego połączenia trzech elementów: sarmackiej komedii obyczajowej, usytuowania jej w określonych warunkach historycznych i okraszenia tego wszystkiego charakterystyczną kresową gwarą, która - przynajmniej dla uszu współczesnego pokolenia - ma w sobie niejakie akcenty humorystyczne". Drugą część trylogii - komedię "Nie ma mocnych" - Chęciński wyreżyserował w 1974 r., a trzecią, "Kochaj albo rzuć", w 1977 r. Autorem scenariuszy wszystkich trzech filmów był Andrzej Mularczyk.

Sylwester Chęciński: Za mało filmów

Do najbardziej znanych filmów Chęcińskiego należą ponadto: "Tylko umarły odpowie" (1969, kryminał z Ryszardem Filipskim w roli głównej), "Legenda" (1970, ze zdjęciami Witolda Sobocińskiego), "Roman i Magda" (1978), "Bo oszalałem dla niej" (1980, według scenariusza Jerzego Stefana Stawińskiego) oraz sensacyjny "Wielki Szu" z Janem Nowickim w roli głównej - film, który w 1983 r. stał się przebojem kinowym w Polsce.

W 1991 r. Chęciński wyreżyserował "Rozmowy kontrolowane", kontynuację przygód bohaterów "Misia" Stanisława Barei. W 2005 r. zrealizował film telewizyjny "Przybyli ułani", w ramach cyklu "Święta polskie"; w obsadzie znaleźli się m.in. Zbigniew Zamachowski, Kinga Preis i Krystyna Feldman.

Dużą sympatię widzów przyniósł Chęcińskiemu także serial telewizyjny "Droga" (1973), z Wiesławem Gołasem w roli głównej, nakręcony na podstawie scenariusza Andrzeja Mularczyka.

"Sylwester Chęciński to reżyser niedoceniony, bardzo konsekwentny i sprawny warsztatowo. To znakomity profesjonalista, który panuje nad każdym elementem filmowej wypowiedzi" - powiedział PAP filmoznawca prof. Piotr Zwierzchowski z Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy w 2015 r. przy okazji 85 urodzin reżysera.  "W filmach Chęcińskiego istotną rolę odgrywają kwestie etyczne, moralne dylematy. Widać to nawet w 'Samych swoich', bo przecież wysiedleni zza Buga główni bohaterowie na tzw. Ziemiach Odzyskanych wspominają swoje rodzinne strony, nie do końca przekonani do nowego miejsca. Kwestie moralne są najistotniejsze, a gatunek filmu jest tylko środkiem. Można nawet określić Chęcińskiego jako 'moralistę w kinie gatunku' i to niezależnie od tego czy jest to komedia, kryminał czy dramat" - podkreślił.

"Cechą charakterystyczną twórczości Chęcińskiego jest fakt, że w centrum uwagi zawsze pozostaje człowiek, a przede wszystkim jego charakter. To właśnie dlatego o artyście mówi się, że jest 'malarzem polskich charakterów'. Prawdopodobnie w tym tkwi popularność dzieł Chęcińskiego, choć źródeł tego sukcesu znawcy upatrują także w pokorze reżysera wobec widzów oraz precyzyjnym przygotowaniu do każdego z filmów" - napisała Kamilla Jasińska na stronie Centrum Historii Zajezdnia.

"Żałuję, że nie udało mi się nakręcić więcej filmów" - powiedział Chęciński Stanisławowi Zawiślińskiemu. "Zależało mi, żeby każdy mój film był lepszy od poprzedniego i to czasem było paraliżujące. Bardzo solidnie przygotowywałem się do realizacji każdego filmu. Nie spieszyłem się. Nawet z kontynuacją 'Samych swoich', a potem 'Nie ma mocnych' zwlekałem" - dodał.

"Utrzymać poziom wcale nie jest tak łatwo, ponieważ realizacja udanego filmu zależy od mnóstwa okoliczności. Dlatego z różnych powodów nie udało mi się kilku filmów nakręcić. W połowie lat 70. przygotowywałem się do 'Wielkiej Warszawskiej' według scenariusza Janka Purzyckiego. To miał być film o wyścigach konnych i towarzyszących im machlojkach. Dyrekcja toru na Służewcu, gdzie miały powstawać zdjęcia, zażądała scenariusza. Nie spodobał się i w rezultacie realizację filmu zablokowano. Wcześniej miałem reżyserować 'Akcję pod Arsenałem', i to już w kolorze, ale scenariusz poszedł w takim kierunku, który mi nie odpowiadał, więc zrezygnowałem" - wyjaśnił Chęciński.

Za całokształt twórczości Sylwester Chęciński otrzymał "Platynowe Lwy" na 39. Festiwalu Filmowym w Gdyni (2014). W lipcu 2016 r. został Honorowym Obywatelem Dolnego Śląska, w marcu 2017 r. laureatem Polskiej Nagrody Filmowej Orły za Osiągnięcia Życia, w maju 2021 r. - Nagrody Kulturalnej Śląska przyznawanej przez władze Dolnej Saksonii.

11 listopada 2021 r. prezydent Andrzej Duda odznaczył go Krzyżem Komandorskim z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski.

Na pytanie Barbary Hollender: "co jest ważne w życiu?" Sylwester Chęciński odpowiedział: "ład w człowieku".

PAP
Dowiedz się więcej na temat: Sylwester Chęciński
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy