Swayze leciał po pijanemu?
Niedawno głośno było o podniebnej przygodzie znanego amerykańskiego aktora Patricka Swayze, która omal nie zakończyła się tragedią. Historia ta ma - jak się okazuje - ciąg dalszy. Trzech mężczyzn, świadków szczęśliwego lądowania aktora w Arizonie, zostało oskarżonych o składanie fałszywych zeznań.
Trzech robotników budowlanych najpierw powiedziało policji, że byli jedynie naocznymi świadkami lądowania. Stróże prawa przesłuchali ich ponownie w poniedziałek i wówczas zeznanie wyglądało już zupełnie inaczej. Robotnicy twierdzili, iż pomogli aktorowi wynieść z samolotu skrzynkę piwa i na wpół opróżnioną butelkę wina. Według ich relacji Swayze był do tego stopnia pijany, iż sądził, że wylądował na lotnisku w Nowym Kesyku, a nie w odludnym miejscu w Arizonie.
Annett Wolf, rzeczniczka prasowa aktora, stanowczo zaprzecza tym doniesieniom. "Źle się złożyło, że pojawili się ludzie, którzy czuli potrzebę powiedzenia czegoś takiego" - powiedziała. Na korzyść Patricka Swayze przemawia fakt, że według zeznań robotników miał on w samolocie aż 30 pustych butelek po piwie. Jest mało prawdopodobne, aby aktor sam opróżnił je w czasie lotu i zdołał szczęśliwie wylądować.
Przedstawiciele odpowiednich władz są ostrożni w wypowiedziach. Rzecznik prasowy policji w Arizonie utrzymuje, że nie ma wystarczających dowodów na to, aby oskarżyć aktora. Bob Crispin, detektyw reprezentujący National Transportation Safety Board, potwierdza wersję o konieczności lądowania z powodu kłopotów z silnikiem. Zaznacza przy tym, że nie znaleziono śladów obecności alkoholu na pokładzie Cessny pilotowanej przez Patricka Swayze. Nie przeprowadzono jednak badań toksykologicznych, które jednoznacznie zweryfikowałyby stan aktora w czasie lotu.