Reklama

Steve Buscemi: Filmowy ćpun. Najlepszy aktor charakterystyczny

Powiedzieć o nim, że jest aktorem charakterystycznym, byłoby tylko połowiczną prawdą. Mimo że został gwiazdą drugiego planu, każda jego kreacja zapada w pamięć z nie mniejszą intensywnością niż występy głównych gwiazd jego kolejnych produkcji. Jednego wszak nie można mu odmówić, Steve Buscemi jest posiadaczem najbardziej charakterystycznej twarzy współczesnego kina. Z okazji 65. urodzin gwiazdora, przypominamy jego najsłynniejsze wcielenia.

Powiedzieć o nim, że jest aktorem charakterystycznym, byłoby tylko połowiczną prawdą. Mimo że został gwiazdą drugiego planu, każda jego kreacja zapada w pamięć z nie mniejszą intensywnością niż występy głównych gwiazd jego kolejnych produkcji. Jednego wszak nie można mu odmówić, Steve Buscemi jest posiadaczem najbardziej charakterystycznej twarzy współczesnego kina. Z okazji 65. urodzin gwiazdora, przypominamy jego najsłynniejsze wcielenia.
Steve Buscemi /Maria Moratti /Getty Images

Steve Buscemi już na początku swojej kariery aktorskiej wykazał się dużym kunsztem. Stworzył przejmujący wizerunek chorego na AIDS w niezależnej produkcji Billa Sherwooda "Parting Glances"(1986), opowiadającej o środowisku gejów.

Następnie pojawił się w filmach braci Coen: "Ścieżka strachu" i "Barton Fink", a także zaliczył pierwszoplanową rolę w niezależnym obrazie Alexandre'a Rockwella "In the Soup".

To także on wcielił się w postać pana Różowego (to ten, który odmawia dania kelnerce napiwku) w głośnym debiucie Quentina Tarantino "Wściekłe psy" (1992). W kolejnym obrazie reżysera - kultowym "Pulp Fiction zagrał zaś epizod... kelnera.

Reklama

Aktorską przygodę z braćmi Coen kontynuował, pojawiając się w filmie "Fargo". Rola Carla Showaltera była napisana specjalnie dla niego. Następnie zaś partnerował Johnowi Goodmanowi i Jeffowi Bridgesowi w komedii "Big Lebowski" (1998).

Wcześniej pojawił się jeszcze w "Odlotowcach" (1994), gdzie wspólnie z Adamem Sandlerem i Brendanem Fraserem wcielili się w członków rockowego zespołu marzących o wielkiej sławie.

Z kolei w kultowym filmie Roberta Rodrigueza "Desperado" (1995) Buscemi partnerował Antonio Banderasowi. Jego postać to nie kto inny jak.... Buscemi. Reżyser i scenarzysta w jednej osobie przyznał, że pisał rolę właśnie z myślą o tym aktorze.

W dramacie Roberta Altmana "Kansas City" (1996) Buscemi przeniósł się w czasie do lat 30. ubiegłego stulecia. W tym samym roku zadebiutował również jako reżyser obrazem "Trees Lounge". Od tego czasu wielokrotnie stawał po drugiej stronie kamery, realizując autorskie filmy ("Animal Factory" w 2000 roku, "Lonesome Jim" w 2005 czy "Interview" z 2007 roku) oraz reżyserując odcinki popularnych seriali ("Rodzina Soprano", "Rockefeller Plaza 30").

W filmie "Con Air: Lot skazańców" (1997) zagrał u boku Nicolasa Cage'a, wcielając się w psychopatycznego mordercę, Garlanda Greene'a. Jego bohater słysząc w tle piosenkę "Sweet Home Alabama" grupy Lynyrd Skynyrd, mówi: "Cóż za ironia losu! Grupa idiotów tańczy wokół samolotu do piosenki zespołu, który roztrzaskał się w katastrofie lotniczej" (członkowie Lynyrd Skynyrd w istocie zginęli w wypadku lotniczym w 1977 roku).

Rok później Buscemi znów podróżował w przestworzach. W pomarańczowym skafandrze paradował u boku Bruce'a Willisa, Bena Afflecka czy Michaela Clarke'a Duncana w katastroficznej superprodukcji Michaela Baya "Armageddon".

W 2001 roku rola w filmie "Ghost World" w reżyserii Terry'ego Zwigoffa przyniosła mu nagrodę Independent Spirit oraz nominację do Złotego Globa.

W kolejnych latach aktora oglądaliśmy w takich filmach, jak "Kawa i papierosy" (2003), "Duża ryba" (2003), "Wyspa" (2005) czy seria "Duże dzieci".

"Według jednej z moich ulubionych recenzji jestem kinematograficznym ekwiwalentem ćpuna. Nie wiem, co to znaczy, ale brzmi jak pochwała" - tak Steve Buscemi scharakteryzował swoje aktorstwo.

Rola wpływowego polityka Enocha "Nucky'ego" Thompsona w serialu "Zakazane imperium" okazała się największym sukcesem w aktorskiej karierze Buscemiego. Za kreację tę aktor otrzymał w 2012 roku pierwszy w karierze Złoty Glob.

Z serialem HBO aktor był związany do 2014 roku. Po jego zakończeniu pojawił się m.in. w głośnej "Śmierci Stalina", a także w komediach "truposze nie umierają" i "Król Staten Island".

W 2019 roku aktor pojawił się w kolejnym serialu. "Cudotwórcy" opowiadali o perypetiach aniołów, które próbują przekonać Boga, aby nie niszczył Ziemi i nie skazywał ludzkości na zagładę. W produkcji, która doczekała się już dwóch kontynuacji (w styczniu 2023 pojawi się kolejna) gwiazdor wcielił się w rolę Boga.

Steve Buscemi: Bohaterski strażak, wierny mąż

W styczniu 2019 roku zmarła ukochana żona Steve'a Busciemiego - Jo Andres, amerykańska reżyserka, choreografka i artystka. Para pobrała się w 1987 roku. Doczekała się jednego syna - Luciana, urodzonego w 1990 roku.

Co ciekawe, media dowiedziały się o jej odejściu przypadkiem. Fotoreporterzy robili zdjęcia przed domem Buscemiego i zobaczyli, jak wraz z innymi żałobnikami udaje się na pogrzeb żony w towarzystwie policyjnej eskorty. Wśród towarzyszących mu osób był m.in. inny gwiazdor "Big Lebowskiego" John Turturro.

Niewiele osób wie, że Buscemi w pierwszej połowie lat 80. XX wieku pracował jako strażak w Nowym Jorku. Na aktorstwie skoncentrował się później.

Gdy jednak 11 września doszło do zamachów, kierując się obywatelskim obowiązkiem, postanowił wrócić do swojego dawnego zajęcia. Zgłosił się na ochotnika do swojej byłej remizy strażackiej i przez tydzień pomagał kolegom szukać ofiar w ruinach WTC.

Po 20 latach od tych wydarzeń aktor odniósł się do nich w rozmowie z Markiem Maronem, autorem podcastu "WTC". Opowiedział m.in. o długofalowych konsekwencjach udziału w akcji ratowniczej.

"Nie doświadczyłem żadnych problemów zdrowotnych, badałem się, ale bez wątpienia mam zespół stresu pourazowego" - przyznał Buscemi.

"Byłem tam tylko przez jakieś pięć dni, ale kiedy przestałem tam chodzić i próbowałem znów żyć swoim życiem, było to naprawdę trudne" - stwierdził.

"Byłem przygnębiony, byłem niespokojny, nie potrafiłem podjąć prostej decyzji. To nadal jest ze mną. Są chwile, kiedy mówię o 11 września i czuję, jakbym tam był. Zaczynam się dusić" - zwierzył się Buscemi.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Steve Buscemi
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy