Reklama

Staromodny wyciskacz łez?

To chyba jedna z najbardziej oczekiwanych premier roku. Epicka "Australia" Buza Luhrmanna wywołuje jednak mieszane uczucia.

"AUSTRALIA"

"W tym staromodnym połączeniu wyciskacza łez, klasycznego westernu o kowbojach outsiderach, filmu wojennego i wielkiego eposu o dalekich i egzotycznych krainach jedna korzyść jest oczywista: widz otrzymuje coś więcej niż blisko trzygodzinne widowisko. Otrzymuje jakby dwa filmy w jednym - część pierwszą i sequel. Może jest w tym dramaturgicznym pęknięciu jakiś nowy sposób na zwabienie publiczności do kin? (...) [Australia] Zapewne nieźle poradzi sobie ona w kinach, ale w przeciwieństwie do Casablanki, Titanica, Lawrence'a z Arabii czy Przeminęło z wiatrem w historii kina raczej się nie zapisze".
Paweł T.Felis, "Gazeta Wyborcza"

Reklama

"Luhrmann, znany z dbałości o wizualną atrakcyjność i tym razem bardzo się stara. Funduje wspaniałe panoramy krajobrazu, efektowne ujęcia stada bydła pędzącego przez bezdroża, pirotechniczne sceny bombardowania Darwin. Ucieka się do pomocy CGI, ale też nie przesadza z komputerowymi trickami. Są więc w tym filmie sceny naprawdę widowiskowe, są frapujące ujęcia, czuje się epicki oddech. Gdyby oceniać stopień żarliwości hołdu Luhrmanna dla jego ojczystej ziemi, Australia zostałaby pewnie filmem roku. Ale dla tych, którzy do krainy kangurów mają mniej osobisty stosunek, film pozostanie solidnym, widowiskowym, ale nie spełniającym wszystkich obietnic melodramatem".
Wojtek Kałużyński, "Dziennik"


"ILE WAŻY KOŃ TROJAŃSKI?"

"Ile waży... to bodaj najlepsza od lat w Polsce komedia romantyczna, chociaż dystrybutor określenia tego się wystrzega (zestawiać nasze komediowo-romantyczne podróbki z filmem Machulskiego byłoby w istocie nie na miejscu). Twórca Seksmisji udowodnił jednak, że można nawet nad Wisłą połączyć fabularną bajkę, rozwijającą się w imię kolejnych zwrotów i puent akcję oraz mocną kreską rozpisane postaci, a jednocześnie nie wpaść w kicz i banał".
Paweł T.Felis, "Gazeta Wyborcza"

"Ile waży koń trojański? pokazuje niestety, że Machulski przestał wierzyć w swoją publiczność. Każdy żart jest tu wytłumaczony explicite (sic!), co powoduje, że satyryczne (?) dialogi ciągną się długo po tym, jak wybrzmi śmiech widzów. Po drugie reżyserowi nie udało się utrzymać tempa niezbędnego komedii - już samo wprowadzenie do akcji, które trwa ćwierć filmu, może znużyć. (...) Oglądając Ile waży koń trojański?, doceniłam subtelność Powrotu do przyszłości, o którą nigdy nie podejrzewałam przeboju z Michaelem J. Foxem?".
Magdalena Michalska, "Dziennik"


"POCAŁUNEK O PÓŁNOCY"

"Pocałunek... to amerykańskie kino niezależne według sprawdzonej, jarmuschowskiej receptury, polegającej m.in. na absolutnym zaufaniu dla aktorskiej improwizacji, zderzeniu ze sobą smutku i ironii oraz niekończących się, niekiedy absurdalnych, dialogach. Recepta znowu okazała się trafiona, bo czarno-biały filmik Holdridge'a to haust ożywczego powietrza wewnątrz hollywoodzkiego smogu".
Łukasz Maciejewski, "Dziennik"

"Skromny, sympatyczny filmik, chwilami przypominający Przed wschodem słońca, gdzie Wiedeń zastąpiło Los Angeles. Ale pokazane tak, jak w rzadko którym amerykańskim filmie: choć akcja rozgrywa się kilkanaście kilometrów od Hollywood, to od stolicy snów jesteśmy bardzo daleko. Właściwie jest to komedia romantyczna, ale raczej nietypowa, gdyż - poza tym, że taniutka, z nieznanymi aktorami i czarno-białymi zdjęciami - rzeczywiście romantyczna".
Paweł Mossakowski, "Gazeta Wyborcza"


"JESTEM NA TAK"

"Film oparty jest na analogicznym pomyśle jak dużo wcześniejsza komedia Carreya Kłamca, kłamca, gdzie grał załganego adwokata zmuszonego mówić prawdę i tylko prawdę. Tu jego Carl najpierw na wszystko mówił: nie, teraz powtarza jak mantrę: tak. Jednak komediowe efekty tej przemiany są umiarkowanie zabawne, fabuła skacze od jednego mało pomysłowego epizodu do drugiego i jest, prawdę mówiąc, nudnawa. (...) Carrey ma też swoje lata (46), nie bardzo wypada mu już pajacować (gdy to robi, wykrzywiając twarz w bolesnym grymasie, wypada to smętnie), a z drugiej strony umiar nie jest jego żywiołem - w sumie gra nijako i bez wyrazu".
Paweł Mossakowski, "Gazeta Wyborcza"

"Jim Carey w Jestem na tak wraca do komediowej błazenady i uczy się żyć na całość, na każdym kroku powtarzając: tak. Szkoda, że nie powiedział nie przed podpisaniem kontraktu. (...) Pomysł wyjściowy jest nawet znośny, zwłaszcza że od samego początku twórcy stawiają przed Carreyem dziwaczne wyzwania. Im dłużej to jednak trwa, tym gorzej. Z dosyć zabawnej, choć przekraczającej granice dobrego smaku komedii, Jestem na tak zmienia się w ckliwą, romantyczna opowiastkę o everymanie, który odnalazł sens życia i przekonał się, co tak naprawdę jest najważniejsze. Mało to odkrywcze, jeszcze mniej oryginalne".
Jakub Demiańczuk, "Dziennik"

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: komedia | koń | Gazeta Wyborcza | dziennik | film | Australia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy