"Star Trek: W nieznane": Podzielona załoga
Trzecia odsłona kultowej serii "Star Trek" zabierze nas na pokładzie U.S.S. Enterprise… w nieznane. Znajdziemy się tam, gdzie jeszcze nigdy nie stąpał żaden człowiek, wspólnie z bohaterami filmu będziemy eksplorować nowe międzygalaktyczne przestrzenie nieograniczonego kosmosu, poznamy tajemniczego wroga, który podda załogę i wszystko, co do tej pory stworzyła Federacja, wielkiemu testowi.
Praca nad serią "Star Trek" to jedno z najszczęśliwszych zdarzeń w moim życiu - opowiada producent J.J. Abrams, odpowiedzialny za wskrzeszenie kultowej serii science fiction, która w tym roku świętuje swoje pięćdziesięciolecie. - Gene Roddenberry stworzył ten nieprawdopodobny świat, który za każdym razem odwiedzamy, wstrzymując oddech. To jedno się nie zmienia - wciąż zapiera nam dech w piersiach.
Po dwóch, znakomicie przyjętych, filmach w reżyserii J.J. Abramsa ("Star Trek" i "W ciemność. Star Trek"), on sam i producenci zdecydowali oddać kamerą w ręce Justina Lina, twórcy serii "Szybcy i wściekli". - Justin udowodnił nam i sobie, że jako reżyser jest przede wszystkim znakomitym opowiadaczem historii - wyznaje Abrams. - Ale najbardziej poraziła mnie w nim jego miłość do "Star Treka". Wiedziałem, że sprawnie poradzi sobie ze scenami akcji, bo udowodnił to wielokrotnie, ale dopiero kiedy słuchałem jego opowieści o "Star Treku", zrozumiałem, że nie tylko wie o tej serii wszystko, ale także po prostu ją kocha. Wiedziałem, że nie znajdę nikogo lepszego.
Wzrastający w latach osiemdziesiątych XX wieku Lin opowiada, że oglądanie "Star Treka" było w jego rodzinie czymś naturalnym, czymś, na co wszyscy czekali. - Oryginalna seria "Star Trek" jest dla mnie szczególnie ważna, ponieważ wspólne rodzinne oglądanie serialu było właściwie jedynym czasem, jaki mogłem spędzić z rodzicami. Załoga Enterprise scalała naszą rodzinę - wspomina Lin.
- Pierwszy film z nowej serii był uformowaniem grupy, która szybko stała się nową rodziną, drugi był skonsolidowaniem tej rodziny wobec nadciągającego zagrożenia, oba powiązane były z Ziemią. Tym razem, po raz pierwszy, zobaczymy tę drużynę podczas pięcioletniej kosmicznej misji. To pierwsza szansa zobaczenia załogi Enterprise w działaniu, w akcji, a więc całkowite nawiązanie do oryginalnego serialu - dodaje reżyser.
Nad scenariuszem nowych przygód załogi Enterprise pracowali Simon Pegg oraz nowy na pokładzie Doug Jung (seriale "Gra pozorów" i "Banshee"). - Pracowałem nad "Mission: Impossible. Rogue Nation" - wspomina Simon Pegg - kiedy Bryan Burk (producent "W ciemność. Star Trek" oraz "Mission: Impossible") w wielkiej tajemnicy wziął mnie na stronę. Myślałem, że może chce dokonać zamachu na moje życie, ale on zapytał, czy chciałbym pracować nad scenariuszem "Star Treka". W sekundę straciłem całą pewność siebie, po czym wykrzyknąłem "Tak! Absolutnie tak!", a potem poznałem Douga, który stał się nie tylko partnerem z pracy, ale także wspaniałym przyjacielem.
Jednym z punktów zwrotnych dramaturgii tej odsłony jest zniszczenie statku Enterprise, które sprawia, że jego załoga znajduje się na zupełnie obcej, nieznanej jej planecie. - Stawka jest ekstremalnie wysoka - mówi Abrams - Kiedy załoga widzi strzępy statku, rozdziela się, każdy ma różne pomysły na przyszłość, na to, jak powinni się zachować w tej niecodziennej sytuacji. Sceny, w których załoga zacznie ponownie łączyć się, by osiągnąć wspólny cel, są piękne i poruszające.
Bohaterowie znajdą się na obcej, pełnej niebezpieczeństw planecie Altamid. Scenarzyści dołożyli wysiłku, by połączyć ze sobą pary, które widzieliśmy wcześniej razem na małym ekranie. I tak na przykład introwertyczny kapitan Kirk (Chris Pine) połączy się z radosnym optymistą Pavlem Chekovem (Anton Yelchin). - Kirk to samiec alfa, który zna odpowiedzi na wszystkie pytania - opowiada Jung - bo od zawsze siedzi za sterami statku. Jest już w pełni ukonstytuowanym człowiekiem, któremu udało się wyzwolić z cienia ojca. Staje jednak przed nowym, trudnym pytaniem w sytuacji, której nikt nie przewidział - "Co teraz?". Podobała nam się myśl zestawienia Kirka z radosną młodością, naiwnością Pavla.
Spostrzeżenia Junga potwierdza Chris Pine, wcielający się w postać Kirka: - Dwa pierwsze filmy rzeczywiście skoncentrowane były na postaciach Kirka i Spocka. Doug i Simon znaleźli znakomity pomysł, by pokazać te dwie postaci na różnych biegunach. Bycie kapitanem statku jest w życiu Kirka czymś podstawowym, najważniejszym. Jego ojciec również był kapitanem zniszczonego statku. Sytuacja, jaka spotyka Enterprise zmusza Kirka do porównania się z ojcem, z kompleksem wielkiego ojca. Musi stawić temu czoła i myślę, że widzi w Chekovie bardzo dużo dawnego siebie.
- Na początku filmu Kirk jest zdezorientowany, martwi się o przyszłość. Chekov z kolei stoi po drugiej stronie barykady, jest ufny, wierzy w przyszłość, w dobre rozwiązanie sytuacji - opowiadał Anton Yelchin. - Kiedy Enterprise zostaje zniszczony, wszyscy muszą odnaleźć się w nowej sytuacji, nagle to, co do tej pory było ważne, przestaje mieć znaczenie. Nie wiedzą nawet, czy reszta załogi żyje. Ta sytuacja sprawia, że na nowo uczą się kochać i szanować swoich przyjaciół, rodzinę.
- Bez przerwy śmialiśmy się z Antonem na planie, we wspólnych scenach wciąż się szarpiemy, jesteśmy w ruchu, bez przerwy coś wokół nas eksploduje, to dziwne uczucie i bardzo silne, ale przede wszystkim naprawdę zabawne, a to dlatego, że Anton był, kim był. Jego serce, jego charakter były darem - wspomina Chris Pine. Przypomnijmy, że Anton Yelchin zmarł na skutek nieszczęśliwego wypadku 19 czerwca. Miał zaledwie 27 lat. Jego niespodziewana śmierć wstrząsnęła nie tylko ekipą filmową, ale także całym światem.
Podobnie wyglądało znalezienie partnera dla Spocka (Zachary Quinto). Połączenie go z kłótliwym, zarozumiałym Doktorem "Bonesem" McKoyem (Karl Urban) jest znakomitym rozwiązaniem dramaturgicznym, które przynosi mnóstwo zabawnych scen. - Ich relacja zawsze była trochę dziwna i zabawna zarazem - opowiada Simon Pegg - ponieważ są zupełnie różni, całkowicie różni od siebie. A teraz nadeszła szansa, choć w dramatycznych okolicznościach, by zbliżyć się do siebie. Nawet jeśli nie jest to łatwe.
- Historycznie, biorąc pod uwagę całość fenomenu "Star Trek", te dwie postacie - Bones, Spock - są tak od siebie różne, jak to chyba w ogóle możliwe - śmieje się Quinto. - A mimo to obaj są wielkimi przyjaciółmi Kirka. O ile Kirk i Spock są dwiema stronami tej samej monety, o tyle Bones i Spock są ulepieni z zupełnie innej gliny. - Widzowie zobaczą tych dwóch bohaterów w relacji, jakiej nigdy by się po nich nie spodziewali - opowiada Urban. - Spock i Bones znaleźli się na rozstaju dróg, nie mają więc wyjścia, muszą pogodzić się ze swymi myślami, z różnicą zdań. Ponieważ są na siebie niejako skazani. - Spock jest w tym filmie kimś trochę innym, bardziej ludzkim, kruchym - dodaje Quinto.
Filmowcy postanowili tym filmem uczcić pamięć Leonarda Nimoya, który wcielał się w Spocka w oryginalnej serii. - Leonard był niezwykle utalentowanym aktorem, z czasem stał się prawdziwym przyjacielem - wspomina Abrams. - Chcieliśmy więc uhonorować pamięć o nim w tym filmie. Nie mogliśmy postąpić inaczej. - To trudne aktorskie wyzwanie - komentuje dzisiejszy Spock, Zachary Quinto - Do końca życia Leonarda byliśmy przyjaciółmi. Wiem, że Simon i Doug zrobili coś pięknego, coś wielkiego, oddając mu hołd. Myślę, że Leonard byłby dumny i szczęśliwy, ale także zawstydzony tym wszystkim. Cieszę się, że to mnie przypadł w udziale ten zaszczyt.
Ale to nie jedyne zmiany na pokładzie. Uhura (Zoë Saldana) i Spock nie są już razem. Ich rozstanie ma jednak charakter prywatny, wciąż wiąże ich praca. - Pracują razem - mówi Saldana - ich rozstanie jest więc bardzo dojrzałe, przemyślane. Mają za sobą pięcioletnią misję, są więc wyczerpani, zmęczeni do granic możliwości, a poza tym po ludzku bardzo tęsknią za domem. Decydują jednak, że ich prywatne życie nie będzie wpływało na pracę. Że misja jest na pierwszym miejscu.
Na planecie Altamid Uhura zbliża się do Sulu (John Cho). - Bez statku czują się zagubieni, nie mają kotwicy - opowiada Cho. - Kiedy pierwszy raz czytałem scenariusz, zachwyciła mnie bliskość oryginału - podobna wrażliwość, humor, poczucie wyobcowania, a zarazem przyjaźń między członkami załogi. - Znam Johna od lat i uwielbiam jego poczucie humoru - opowiada Zoë Saldana - Dzięki temu filmowi zrozumiałam, jak bliskie są postaci Uhury i Sulu, nie widziałam tego wcześniej. W podobnym stopniu są oddani pracy, misji, podobnie wierzą w załogę. Wiedzą, że wszyscy mogą na nich liczyć, wiedzą też, że i oni mogą liczyć na resztę załogi.
W roli Montgomery’ego Scotta (Scotty) na ekran powraca także twórca scenariusza Simon Pegg. - Z całej załogi Scotty jest chyba najbardziej szczęśliwy, najbardziej spokojny. W każdym razie na początku filmu - opowiada Pegg. - Po prostu robi swoje. Ale szybko okazuje się, że jego życie zależy od Jaylah (Sofia Boutella), silnej przedstawicielki obcej planty, na której znalazła się załoga. Jaylah uratowała mu życie, kiedy znalazł się na planecie Altamid.
- Jaylah od dawna żyła na Altamid w osamotnieniu - opowiada Boutella - Kiedy na planecie pojawia się Scotty, odzyskuje wiarę w to, że znajdzie przyjaciela, że nie będzie sama. Mimo że nie ma łatwego charakteru, między nią a Scottym wytwarza się siostrzano-braterska więź. - Jaylah to moja ulubiona nowa postać tego filmu. Jest bardzo uduchowiona, słodka, zabawna, mimo charakterku prosto z piekła - mówi J.J. Abrams. - Sofia dała jej tyle życia, zrobiła kawał doskonałej aktorskiej roboty.
Do obsady dołączył także Idris Elba, który wciela się w postać Kralla, to właśnie on odpowiada za zniszczenie Enterprise. - Nie chciałem zagrać klasycznego "czarnego charakteru" - mówi Elba - dlatego długo współpracowałem ze scenarzystami nad moją postacią. Musieliśmy ją zbudować, stworzyć od początku - zdecydować, kim jest, jak mówi, jak wygląda? Co złego zrobiła mu Federacja? Kiedy już poznamy prawdę o jego przeszłości, przestaniemy patrzeć na niego jak na potwora. We wszystkim, co robi, ukryty jest cel.
- Idris nie boi się niczego - mówi Justin Lin - skacze w głąb historii na główkę bez żadnych zabezpieczeń. Kiedy pierwszy raz rozmawialiśmy o postaci Kralla, on miał już przygotowany rys psychologiczny postaci, który obudował filozoficznie.
- Na planie nosiłem kostium, który zamieniał mnie w Kralla. Prywatnie mam klaustrofobię, więc spędzanie kilkunastu godzin dziennie w ciasnym kostiumie doskonale wpłynęło na moją postać. Musiałem stać się nim, bo on nie ma mojej klaustrofobii. Ale sam wciąż powtarzałem sobie "Jeszcze tylko ta scena i mogę to zdjąć" - wspomina ze śmiechem Elba.