Reklama

Średniowieczne czary Nicolasa Cage'a

Nicolas Cage jest zapalonym miłośnikiem science fiction, fantasy, komiksów i horrorów. Kiedy więc przedstawiono mu scenariusz "Polowania na czarownice", hollywoodzki gwiazdor poczuł ekstazę.

Film jest zrealizowaną w starym stylu opowieścią z czasów wypraw krzyżowych, pełną nadprzyrodzonych sił, rycerzy, wiedźm, wilków i powracających z zaświatów mnichów, w której dodatkowo jedną z głównych ról gra Christopher Lee.

- Autentycznie chciałem wziąć udział w tym przedsięwzięciu. Idealnie pokrywało się ono z moimi zainteresowaniami. A już szczególnie przypadł mi do gustu mój bohater. Behman jest na tyle odważny, że potrafi wyzwolić się z machiny propagandy działającej w tamtych czasach, a jednocześnie ocalić swoją więź z Bogiem, czy też raczej wiarę w niego. Jego postawa przywodzi na myśl ikonoklastę albo wczesną wersję człowieka, który świadomie odmawia odbycia służby wojskowej ze względu na swoje przekonania. I tak postanowiłem przyjąć tę propozycję - mówi Cage.

Reklama

"Znalazłem się w innym czasie"

- Siłę tej historii poczułem w pełni chyba podczas realizacji sekwencji bitewnych - kontynuuje aktor - ale też w sposób szczególny przy ujęciach końcowych, w których pojawiają się ożywieni zakonnicy. To wtedy właśnie przyszła mi do głowy myśl: "Nie robiłem tego nigdy dotąd. To coś nowego. Odbyłem podróż w czasie i nagle znalazłem się w innym świecie, w innym wymiarze - i jest to przednia zabawa!".

Akcja "Polowania na czarownice" osadzona jest w XIV wieku. Rycerz Behman wraz ze swoim najbliższym przyjacielem i sojusznikiem, Felsonem (Ron Perlman) wracają z krucjaty do domu. Na miejscu zastają miasto zdziesiątkowane przez dżumę. Miejscowy kardynał (Christopher Lee) i kościelna starszyzna winą za ten stan rzeczy obarczają piękną, młodą kobietę (Claire Foy), którą uważają za czarownicę. Duchowni polecają Behmanowi i Felsonowi odeskortować dziewczynę do jednego z klasztorów, gdzie mnisi podejmą próbę zdjęcia z niej klątwy poprzez... spalenie jej żywcem.

Cage, który rozmawia ze mną przez telefon (zastałem go w hotelu w Londynie), odmalowuje przede mną wizję zdjęć do filmu: scen tętniących życiem, twardych i wymagających dużej fizycznej sprawności.

Aktor - którego wcześniejsze wyprawy w krainę fantasy i horroru obejmują między innymi role w "Pocałunku wampira" (1988), "Bez twarzy" (1997), "Ghost Rider" (2007), "Zapowiedzi" (2009), "Kick-Ass" (2010) i "Uczniu czarnoksiężnika" (2010) - przeszedł kilkumiesięczny trening, zanim przystąpił do zdjęć (również trwających kilka miesięcy), realizowanych w Austrii, w górskich plenerach Alp i na Węgrzech.

- Najważniejsze były dla mnie walka na miecze i jazda konna, a nie miałem żadnego doświadczenia ani z jednym, ani z drugim - mówi Cage. - Umiejętności te były swoistą bramą do mojej postaci. Na szczęście miałem bardzo kompetentną nauczycielkę jazdy konnej, Camillę, dzięki której bardzo szybko nadrobiłem zaległości.

Przeczytaj recenzję filmu "Polowanie na czarownice" na stronach INTERIA.PL!

- Ale już nauka walki na miecze wymagała ode mnie codziennej pracy i wysiłku, by opanować właściwe ruchy - ciągnie. - Robiłem to, dopóki nie weszły mi one w krew i nie stały się one moją drugą naturą. Sceneria, w której kręciliśmy zdjęcia, była w pełni autentyczna - i taki też musiałem być ja sam, grając średniowiecznego rycerza.

Jako dziecko udawał średniowiecznego rycerza

Przeżycia te przeniosły Cage'a w czasy jego dzieciństwa. Dorastający w Kalifornii mały Nicholas Coppola spędzał niezliczone godziny w drewnianym zamku, który zbudował dla niego ojciec, i udawał średniowiecznego bohatera. Nic dziwnego, że na planie "Polowania na czarownice" poczuł dreszcz, kiedy w lustrach zawieszonych w przebieralni zobaczył swoje odbicie w pełnym rynsztunku rycerza Behmana.

- To było coś fantastycznego - wspomina. - Sam się dziwię, że musiało upłynąć tyle czasu, by się to wreszcie stało - ale cieszę się, że tak to się potoczyło, bo dzięki temu czułem się tak, jakbym wracał do źródeł. To dla mnie powrót do źródeł mojej wyobraźni i moich zainteresowań. Wydaje mi się, że mój warsztat aktorski rozwinął się właśnie wtedy, gdy byłem dzieckiem bawiącym się w zamku zbudowanym przez mojego ojca, gdzie bawiłem się i grałem jednocześnie. Jako aktorzy nie robimy przecież niczego innego - używamy po prostu swojej wyobraźni.

Rzut oka na listę zbliżających się premier z udziałem Cage'a dowodzi, że aktor jeszcze nie skończył romansu z wyobraźnią. Owszem, laureat Oscara zaprezentuje się z thrillerach "Drive Angry" i "The Hungry Rabbit Jumps", a także w detektywistycznym dramacie "Tresspass" - ale też powróci w "fantastycznym" stylu w drugiej części "Ghost Rider" ("Ghost Rider: Spirit of Vengeance" w reżyserii Marka Neveldine'a i Briana Taylora) jako Johnny Blaze/Ghost Rider. Zdjęcia do filmu właśnie trwają.

- Wszystko idzie świetnie - zapewnia mnie Cage. - Cieszę się, że jest mi dane pracować z Neveldine'em i Taylorem. To wariaci! Cechuje ich absolutna oryginalność i całkowity brak strachu.

Cage szybko zastrzega, że "Spirit of Vengeance" różni się ogromnie od swojego poprzednika, który na całym świecie zarobił 228 mln USD pomimo miażdżących recenzji. W rzeczywistości, dodaje aktor, praktycznie nie można nazwać go sequelem.

Zupełnie nowa historia

- Podobała mi się część pierwsza - mówi Cage - ale obecny skład reżyserski chce, żeby było to coś całkowicie nowego, i nie postrzegają tego filmu jako kontynuacji. Błędem byłoby stwierdzenie, że bazuje on na oryginalnym obrazie. To zupełnie nowa historia w tym sensie, że rozgrywa się w innej przestrzeni (...), a na ekranie towarzyszy mi wielu nowych aktorów.

- Mark Neveldine wyprawia z kamerą takie rzeczy, jakich jeszcze nie widziałem u żadnego reżysera. Wykorzystuje przy tym łyżworolki, motocykle, kable zawieszone na wysokości stu metrów nad ziemią... Ten człowiek to kompletne połączenie kaskadera, operatora i reżysera. Z kolei Brian Taylor ma w głowie prawdziwą bibliotekę filmu - możesz go zapytać o dowolny film, a on będzie o nim wiedział wszystko. Bije od niego autentyczny podziw i entuzjazm dla sztuki reżyserskiej.

- Jak widać, to bardzo fajna mieszanka - kończy naszą rozmowę Nicolas Cage - a ja dużo sobie obiecuję po "Ghost Rider: Spirit of Vengeance".

Ian Spelling

"The New York Times"

Tłum. Katarzyna Kasińska

The New York Times
Dowiedz się więcej na temat: czarownice | film | Nicolas Cage | aktor | czary | czarownica
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy