Wystarczy trzykrotnie wymówić jego imię, by zaraz pojawił się i pozbył sprawiających kłopoty ludzi. A że jest trochę nieokrzesany, na bakier z higieną i ma słabość do nastoletnich gotek - kto by się tym przejmował. Wystarczył niecały kwadrans na ekranie, by przeszedł do historii kina. 29 marca 2023 roku mija 35 lat, od kiedy Michael Keaton skradł serca widzów jako bio-egzorcysta Betelgeuse w "Soku z żuka" Tima Burtona.
Adam (Alec Baldwin) i Barbara (Geena Davis) Maitlandowie decydują się spędzić wakacje w swojej wiejskiej posiadłości. Niestety, wkrótce giną w wypadku. Ich dusze pozostają jednak na ziemi. Powolne przystosowywanie się do "życia po życiu" przerywa im pojawienie się nowych nabywców budynku, nowobogackiej rodziny Deetz. Gdy ich ukochany dom zmienia się w kiczowaty koszmar, Maitlandowie próbują pozbyć się nieproszonych lokatorów wszelkimi możliwymi sposobami. Postawieni pod ścianą, decydują się prosić o pomoc bio-egzorcystę Betelgeuse'a (Michael Keaton). Zatrudnienie go okazuje się początkiem prawdziwych kłopotów.
Wszystko zaczęło się od Michaela McDowella, uznanego pisarza powieści grozy, który postanowił spróbować sił w przemyśle filmowym. Wraz ze swoim parterem Laurence’em Senelickiem, wykładowcą uniwersyteckim i reżyserem teatralnym, przerzucał się pomysłami, które później mógłby przedstawić producentom. Burzę mózgów co chwilę zakłócali im nieznośni sąsiedzi. Fantazje szybko poszły w kierunku sposobów, które zmusiłyby irytujących ludzi do wyprowadzenia się. Oczywiście zaraz pojawił się pomysł nawiedzonego domu - był to przecież czas, gdy w kinach triumfował "Duch" Tobe’a Hoopera. Senelick zażartował, że film powinien opowiadać o parze sympatycznych zjaw. Natomiast nawiedzani przez nich ludzie okazaliby się najgorsi na świecie. McDowell był zachwycony tym pomysłem. Zaczął go rozwijać, dodając m.in. postać bio-egzorcysty.
Wkrótce pisarz zaprosił do współpracy Larry’ego Wilsona, młodego producenta z zacięciem scenariopisarskim. To, co miało stać się "Sokiem z żuka", w swej pierwotnej wersji było pełnoprawnym horrorem. Śmierć Adama i Barbry ociekała okrucieństwem i drastycznymi detalami. W finale nastoletnia Lydia (Winona Ryder) ginęła w pożarze i powracała jako duch. Z kolei Betelgeuse, zamiast groteskowego niechluja w tanim garniturze w paski i dwuznacznym dowcipem na przegniłych ustach, był żądnym krwi demonem. Po ukończeniu pierwszej wersji scenariusza zadowolony z siebie Wilson zaniósł go wysoko postawionemu producentowi z Universalu. Ten po kilku dniach zaprosił go do swojego biura. Wilson spodziewał się sprzedaży tekstu. Niestety, czekała go niemiła niespodzianka. "Co ty robisz ze swoją karierą?" - usłyszał na dzień dobry. Następnie dowiedział się, że jest obiecującym producentem i na tym powinien się skupić, a "to gówno" - jak jego rozmówca określił scenariusz - może zaprzepaścić lata jego pracy.
Pomocną dłoń do Wilsona wyciągnęła niespodziewanie jego dawna studentka Marjorie Lewis, pracująca wtedy w Geffen Film Company. Zakochała się w "Soku z żuka" i przedstawiła go swoim szefom. Zagroziła nawet, że jeśli tekst nie zostanie kupiony, to złoży wypowiedzenie. Na szczęście nie było to konieczne. Władze Geffen rozpoczęły poszukiwania reżysera. Ponieważ wytwórnia była częścią koncernu Warner Bros., dotarcie do obiecujących twórców nie było wielkim wyzwaniem. W tym samym czasie Tim Burton kończył pracę nad "Wielką przygodą Pee Wee Hermana", swoim debiutem fabularnym, i zaczął rozglądać się nad kolejnym projektem. Warner zlecił mu przygotowanie scenariusza "Batmana". Burton potrzebował jednak mniejszej i bardziej osobistej produkcji, z którą nie wiązałyby się tak ogromne oczekiwania. Narzekał, że trafiały do niego przede wszystkim głupkowate komedie. Tymczasem praca McDowella i Wilsona wydawała mu się tekstem, który mógłby wyjść spod jego ręki. Z Burtonem na pokładzie produkcja dostała zielone światło.
Scenariusz potrzebował jednak poprawek. Burton widział "Sok z żuka" jako groteskową komedię, a nie poważny horror. Do przepisania tekstu zatrudniono Warrena Skaarena, uznanego script doctora, który wcześniej poprawił m.in. "Top Gun". Okazał się on idealnym wyborem, ponieważ podzielał zamiłowanie do grozy McDowella i makabryczny humor Burtona. Reżyser naciskał zresztą, by łączyć nieludzkie z powierzchownym, co widać najlepiej w biurokracji świata umarłych. "W naszym filmie twoje problemy nie kończą się, gdy umierasz" - mówił twórca "Batmana". "Chcieliśmy przedstawić zaświaty jak w tanim filmie science-fiction. Nie jako chmurki i piękne niebo, raczej jak biuro urzędu skarbowego".
Tworzenie świata "Soku z żuka" i rządzących nim zasad nieraz przyprawiło scenarzystów o ból głowy. W wywiadzie dla The Independent Wilson wspominał, że sporo nerwów kosztowało go wymyślenie sposobu, w jaki bohaterowie przenosiliby się do zaświatów. Wyrzucał z siebie coraz absurdalniejsze metody, ale wszyscy tylko kręcili głowami z rosnącym zażenowaniem. W końcu rzucił z bezsilności: "To może narysują na podłodze p********e drzwi". Wszyscy zaczęli się śmiać, a pomysł znalazł się w filmie.
Burton zdawał sobie sprawę, że obsadzenie Betelgeuse’a będzie kluczowe dla sukcesu filmu. Jego pierwszym wyborem był Sammy Davis Jr, a postać bio-egzorcysty widział jako skrzydlatego demona. Wytwórnia kategorycznie odrzuciła ten pomysł. Zresztą Skaaren napisał antagonistę niemal od początku. W swoich poprawkach obdarzył go wisielczym, wulgarnym humorem i zmodyfikował jego moce, odchodząc od żądnego krwi demona w stronę trickstera.
Włodarze studia zaproponowali Michaela Keatona. Ten początkowo odmówił, zmęczony ostatnimi porażkami filmowymi. Przyznał też, że zupełnie nie zrozumiał scenariusza. Burton także był sceptyczny. W ogóle nie kojarzył dotychczasowego dorobku aktora. Jednak już po pierwszym spotkaniu obaj przekonali się do współpracy.
Reżyser dał Keatonowi niespotykaną w większości produkcji wolność w kreacji postaci. To przyszły odtwórca roli Batmana wpadł na pomysł zielonych włosów antagonisty i jego charakterystycznego garnituru. Natomiast ogromna większość dialogów była wynikiem improwizacji. Betelgeuse jest na ekranie niecały kwadrans. Jednak jego energia niesie całą produkcję. Po premierze krytycy narzekali, że postać nie dostała kilku scen więcej. Keaton do dziś twierdzi, że Betelgeuse jest jego ulubioną rolą.
"Sok z żuka" miał swą uroczystą premierę 29 marca 1988 roku, a dzień później wszedł do krajowej dystrybucji w Stanach Zjednoczonych. Okazał się niespodziewanym sukcesem finansowym - przy 15 milionach dolarów budżetu zarobił prawie 75 milionów. Otrzymał też kilka branżowych wyróżnień, m.in. Oscara za charakteryzację. Przede wszystkim wyrobił autorską markę Tima Burtona, któremu bez większych obaw powierzono realizację "Batmana". Także Keaton odnotował nagły skok popularności. Aktor nie ukrywał, że gdyby pojawiły się takie plany sequela, wystąpiłby w nim bez wahania.
Pomysł na kontynuację wypłynął niemal natychmiast po premierze. Roboczy tytuł brzmiał "Beetlejuice Goes Hawaiian". Deetzowie przeprowadziliby się na Hawaje, a duchy - chcąc nie chcąc - musiałyby im towarzyszyć. Burton uważał, że zestawienie kultury surferów i tropików z niemieckim ekspresjonizmem byłoby zabawne. Ostatecznie on i Keaton zdecydowali się na nakręcenie "Powrotu Batmana", a pomysł został odłożony na półkę. Swoją wersję sequela opracowywał także Skaaren. Ukończył pierwszy draft "Beetlejuice in Love" w 1990 roku na chwilę przed swoją śmiercią z powodu raka kości. Oba scenariusze nigdy nie zostały zrealizowane.
Niemniej wiadomości o kontynuacji od czasu do czasu pojawiały się w mediach. W 2022 roku zapowiedziano ją kolejny raz. Burton nie jest w żaden sposób związany z projektem, ale życzył jego twórcom szczęścia. Keaton i Ryder ponoć wrócą do swoich dawnych ról. Natomiast Jenna Ortega, gwiazda serialu "Wednesday" i "Krzyku VI", zagra córkę Lydii. W filmie pojawiłby się także Jean-Claude Van Damme.
Nauczony wcześniejszymi zawodami w tej sprawie, radziłbym poczekać z ekscytowaniem się do pierwszych materiałów z planu. Na osłodę po wiecznie przekładanej kontynuacji zostaje serial animowany, w którym o wiele przyjaźniej nastawiony Betelgeuse i Lydia przeżywają zabawne przygody na styku świata żywych i umarłych. W Polsce wyświetlano go pod tytułem "Żukosoczek".