Sezon ogórkowy w kinach
Co prawda sezon ogórkowy jeszcze trwa, ale żeby do kin nie trafił ani jeden dobry tytuł? Recenzenci nie oszczędzili ani polskiej odpowiedzi na "Diabeł ubiera się u Prady" ("'Miłość na wybiegu' to typowe kino 'jednorazowego użytku'"), ani tak uznanego twórcy jak Wim Wenders ("'Spotkanie w Palermo' jest bezwstydnym kiczem").
Zdania dotyczące najnowszego filmu Krzysztofa Langa "Miłość na wybiegu" są podzielone. Paweł T. Felis na łamach "Gazety Wyborczej" dowodzi, że najmodniejsza polska komedia "ani przez chwilę nie wychodzi poza schemat".
"Ma być pięknie i jest (trudno o bardziej efektowne środowisko niż moda), ma być wielki świat, więc jest (na ekranie pojawiają się m.in. Ilona Felicjańska i Maciej Zień), ma być słodko i faktycznie jest (na koniec aż do przesady). Przyznaję uczciwie: 'Diabeł ubiera się u Prady' też był jedynie komercyjnym żartem, ale w porównaniu do naszej 'Miłości...' to jednak inna klasa" - pisze krytyk "GW".
Felis dostrzega jednak w "Miłości na wybiegu" pewien walor: "Krzysztof Lang, choć ostatnio zajmuje się wyłącznie serialami, jest człowiekiem kina - i to na szczęście widać: film ma rytm, zamiast zbioru skeczy oglądamy nieprzesłodzoną wizualnie, sprawną narracyjnie fabułę, a aktorzy naprawdę grają".
Łaskawsza w ocenie "Miłości na wybiegu" jest Magdalena Michalska z "Dziennika". Ona też dostrzega "schematyczną fabułę", ale od razu zastrzega: "Ale czego oczekiwać od komedii romantycznej?". Według niej akcja "może nie jest poprowadzona specjalnie wartko, ale nie popada w nachalne oczywistości i twórcom filmu do końca udaje się zachować przyzwoity poziom humoru i odrobinę ironii".
No i najważniejszy - zdaniem krytyczki - atut filmu Langa: bije na głowę swoich gatunkowych poprzedników.
"Oczywiście film nie jest doskonały, bywa nudny (zbyt długie sekwencje sesji mody), niekiedy łopatologiczny (prezentacja głównych bohaterów), ale jako produkt masowy na lato, w odróżnieniu od wszystkich odmian 'Dlaczego nie' i 'Nigdy w życiu', 'Miłość na wybiegu' solidnie trzyma się kupy i nie obraża inteligencji widzów" - kończy Michalska.
Zobacz zwiastun "Miłości na wybiegu":
Bez sentymentów krytycy potraktowali najnowszy film Wima Wendersa "Spotkanie w Palermo".
"Przykrość oglądania [tego filmu] polega (...) na tym, że tym razem Wenders nawet nie kryje twórczej bezsilności. Bezczelnie powtarza to, co kilka razy wcześniej już mu się udało. Wizualnie 'Spotkanie w Palermo' jest oczywistym nawiązaniem do wspaniałego 'Lisbon Story' z 1994 roku, a w warstwie narracyjnej remisją 'Nieba nad Berlinem' oraz, co świadczy także o przykrej megalomanii reżysera, 'Siódmej pieczęci' Bergmana" - narzeka w "Dzienniku" Łukasz Maciejewski.
Według niego najnowszy obraz niemieckiego reżysera jest "bezwstydnym kiczem".
"Wirażowane na szmaragdowo-sraczkowo zdjęcia, wypasiona ścieżka dźwiękowa, samoloty, lornety, gadżety; Portishead i Nick Cave, Dennis Hopper w roli Kostuchy i Milla J., niebo nad Berlinem i anioły nad Palermo. Wszystko razem, łącznie z napuszonymi dialogami, jest jednak nie tyle fascynujące, co fascynująco pretensjonalne" - wyzłośliwia się krytyk.
Ciężko znaleźć jednak bardziej stonowany osąd "Spotkania w Palermo". Może Rafał Świątek z 'Rzeczpospolitej"? - "Wenders próbował połączyć komiksową zabawę formą z refleksją o kondycji współczesnej kultury. Wyszedł z tego niezamierzenie śmieszny miszmasz".
Zobacz zwiastun "Spotkania w Palermo":
Dostało się też "hollywoodzkiemu wyjadaczowi" Tony'emu Scottowi za jego najnowszy film "Metro strachu". "Tony Scott zjadł zęby na tego rodzaju produkcjach (od 'Top Gun' po 'Deja vu'), zna kino akcji jak mało kto, natrzaskał setki reklamówek, więc robota jest profesjonalna, szybka i sprawna. Tyle że przedkładająca spektakularność widowiska nad jego sens" - zauważa Paweł Mossakowski na łamach "Wyborczej".
Wtóruje mu recenzent "Dziennika" Jakub Demiańczuk, narzekając na patos ekranowych postaci.
"Szkoda, że scenarzysta Brian Helgeland każe im [bohaterom] wypowiadać coraz bardziej nadęte i patetyczne dialogi. Na dodatek spycha w cień bodaj najciekawszą warstwę filmu, czyli ledwie maskowaną obojętność władz w kryzysowej sytuacji" - uważa Demiańczuk. W efekcie "zamiast dobrego dramatu otrzymujemy błahą sensację - wciągającą, dobrze zrealizowaną, ale pozbawioną jakiejkolwiek wartości dodanej".
Zobacz zwiastun "Metra strachu":
Na koniec "Bez mojej zgody" - najnowsze dzieło Nicka Cassavetesa. "Cały film zbudowany jest z klisz, z oklepanych patentów na tanie wzruszenia, z nieprawdopodobnego nagromadzenia wątków rozmieniających prawdziwy dramat na sztuczne protezy" - zaczyna Wojtek Kałużyński w "Dzienniku". Kontynuuje na łamach "Wyborczej" Paweł T. Felis: "Cassavetes jako reżyser prowokator? W tym stroju najwyraźniej on sam czuje się nieswojo, co widać niestety w jego najnowszym filmie: nierozstrzygalny, zdaje się, moralny dylemat opakowany jest tu w szaty bezbolesnego - i bezbarwnego - wyciskacza łez".
I chociaż "aktorzy starają się cierpieć naprawdę" i "nawet Cameron Diaz znajduje właściwy ton, by zagrać szaloną matkę" to "wszystkie tragedie i tak kończą się ostatecznie inscenizowaniem teledysków w rytm chwytliwych balladek z pokrzepiającym tekstem".
Zobacz zwiastun "Bez mojej zgody":