Reklama

"Samurai Cop": "Zabójcza broń" bez budżetu i talentu

"Samurai Cop" Armira Shervana to film, którym mogłaby być "Zabójcza broń", gdyby tylko nie miała w ogóle budżetu, a jej twórcy i aktorzy talentu. Reżyser tego niechlubnego dzieła próbował więc nadrabiać pomysłowością i entuzjazmem. Wyszło strasznie. "Samurai Cop" jest dziś filmem kultowym, tak złym, że aż dobrym, od lat bawiącym koneserów kina klasy Z na całym świecie.

Fabuła jest pretekstowa i pozbawiona większego sensu. Oto japoński gang Katana pod wodzą złowrogiego pana Fujiyamy (Cranston Komuro) chce przejąć kontrolę nad handlem kokainą w Los Angeles. W tym celu wypowiada wojnę innym przestępcom. Zabitych przybywa, policja decyduje się więc wezwać na pomoc Joe Marshalla (Matt Karedas, wtedy używający imienia Matt Hannon), który ćwiczył sztuki walki pod okiem japońskich mistrzów. Dziarski policjant wraz ze swoim partnerem Frankiem Washingtonem (Mark Frazer) zaczynaja grać na nosie Katanie i prawej ręce Fujiyamy, potężnemu Yamashicie (Robert Z'Dar). 

Reklama

"Samurai Cop": Twórcy "klasyki kina"

Reżyserem i scenarzystą "Samurai Copa" był urodzony w Iranie Armir Shervan. W młodości wyjechał on do Stanów, gdzie ukończył szkoły filmowe. Po powrocie do kraju rozpoczął udaną karierę reżyserską. Od 1967 do 1980 roku nakręcił 25 filmów. Jego pracę przerwała irańska rewolucja islamska z 1980 roku i dojście do władzy ajatollaha Chomejniego. Nagle kino gatunkowe przestało być mile widziane, a Shervan został zmuszony do ponownej emigracji do Stanów Zjednoczonych. 

Na miejscu podjął próbę otwarcia własnej wytwórni filmowej. Wychodziło różnie, ale od 1987 do 1991 roku zdołał wypuścić pięć swoich filmów. Ostatnim z nich był właśnie "Samurai Cop". Irański reżyser celował w kino sensacyjne spod znaku "Zabójczej broni". Był tylko jeden problem. Jego możliwości finansowe były prawie żadne, podobnie jak umiejętności reżyserskie. Nie przeszkadzało mu to jednak w pracy nad kolejnymi scenariuszami. 

W tym samym czasie Matt Hannon postanowił spróbować swoich sił w aktorstwie. W latach osiemdziesiątych był jednym z ochroniarzy Sylvestra Stallone'a. Towarzyszył mu podczas jego największych komercyjnych sukcesów. W końcu stwierdził, że chciałby zaznać chociaż jednego procenta tej sławy i bogactwa. Tak oto trafił do biura Shervana. Na dzień dobry usłyszał, że jest idealny do roli i otrzymał scenariusz "Samurai Copa". "Przeczytaj to, jeśli będziesz chciał coś zmienić, zrobimy to później" - usłyszał. "Szliśmy za scenariuszem słowo w słowo. To, co widzicie na ekranie, to wszystko pisanie Armira, dlatego wyszło tak... No wiecie" - mówił Hannon w wywiadzie dla portalu "Vice". 

"Samurai Cop": Kino bardzo niskobudżetowe

Początkujący aktor szybko zdał sobie sprawę, że występuje w produkcji bardzo niskobudżetowej. Chociaż jego bohater został opisany jako ekspert od broni białej, nikt nie zawracał sobie głowy odbyciem z nim nawet podstawowego treningu. Zamiast tego wszystkie sceny walk były planowane najwyżej na piętnaście minut przed włączeniem kamery. 

Problemem był też scenariusz, a dokładniej dialogi. Nie chodzi nawet o to, że były koszmarne. Nie były nawet napisane poprawnym angielskim. Hannon spędził długie godziny tłumacząc Shervanowi, że poprawną formą będzie "sons of bitches", nie "son of a bitches". "W końcu poddałem się, oddałem szacunek reżyserowi i jest, jak jest" - wspominał później aktor. Poza tym przez braki budżetowe na planie było tylko kilka replik broni, którymi aktorzy się wymieniali. Każdy grał w swoich własnych ubraniach i jeździł prywatnym samochodem. 

"Samurai Cop": Wielka draka o włosy aktora

Zamiast planu produkcji pracujący przy nim otrzymali bilety w jedną stronę do krainy chaosu. Hannon i Frazer kilkukrotnie myśleli, że zdjęcia się zakończyli, ale po jakimś czasie Shervan wyprowadzał ich z błędu. Gdy wcielający się w Marshalla aktor stwierdził, że nareszcie nadszedł koniec, ściął swoje długie, bujne włosy. Wtedy skontaktował się z nim reżyser z informacją, że ostatnia walka Marshalla i Yamashity musi być nakręcona od nowa. 

"Zaczęliśmy kręcić w czerwcu 1990 roku. Armir powiedział, że zejdzie nam na to trzy tygodnie. Skończyliśmy w sierpniu to, co on uważał za zdjęcia główne. Potem we wrześniu i w październiku mówił 'Chodźcie, zrobimy dodatkowe ujęcia'. Zrobiliśmy. W listopadzie powiedział: 'Skończyliśmy, [...] dziękuję bardzo, wyślę taśmę, jak tylko będę mógł" - wspominał Hannon w wywiadzie dla "Vice". 

Jednak w styczniu 1991 roku Shervan poprosił Hannona o przyjście do swojego biura. Aktor myślał, że otrzyma tam obiecaną taśmę. Na jego widok reżyser wpadł w furię. Wrzucił go do samochodu i podwiózł do pierwszego sklepu z perukami. Tam wybrał tę, która według niego najbardziej przypominała wcześniejszą fryzurę Hannona. Nieważne, że była to peruka damska. Odtwóca roli Marshalla myślał, że chodzi o zdjęcia z dystansu. Okazało się inaczej. Shervan zrealizował wiele zbliżeń. Na kilku z nich widać, jak peruka przekrzywia się na głowie Hannona, a czasem wręcz z niej spada. 

Reżyser liczył każdy grosz, więc zwykle na każdą scenę poświęcał jedno ujęcie. Aktorzy byli z tego powodu wściekli. Hannon zaczął nawet celowo psuć sceny, by zmusić reżysera do dubla. Nie udało się. 

Na planie nie było sprzętu do zbierania dźwięku, więc część dialogów musiał być dograna później. Shervan osobiście użyczył głosu postaciom epizodycznym, a swój głos starał się zremiksować, by brzmiał inaczej. Efektem był metalowy pogłos w części dialogów. Według Hannona Shervan odpowiadał za jakieś osiemdziesiąt procent kwestii nagranych w postsynchronach. 

"Samurai Cop": Film kultowy

Mimo starań reżysera, jego film nie doczekał się oficjalnej dystrybucji w kinach. Stał się za to ciekawostką w wypożyczalniach wideo, także w Polsce. Shervan zmarł w 2006 roku. Zaledwie rok później "Samurai Cop" zaczął zyskiwać na popularności. Wszystko dzięki rozwojowi internetu. Hannon także zauważył, że fragmenty filmu zaczynają pojawiać się na YouTubie. Przyznał później, że było to dla niego kompletnym zaskoczeniem. 

Film stał się na tyle "kultowy", że na platformie crowdfundingowej Kickstarter rozpoczęto zbiórkę pieniędzy na jego sequel, "Samurai Cop 2: Deadly Vengeance". Film ukazał się w 2015 roku. Swoje role powtórzyli Hannon, Frazer i Komuro. W obsadzie zabrakło Z'Dara, który zmarł na chwilę przed rozpoczęciem zdjęć. Do obsady dołączyło za to kilka gwiazd filmów dla dorosłych, a także Tommy Wiseau, niesławny twórca równie niesławnego "The Room". Film zebrał koszmarne recenzje. Jak ujął to jeden z krytyków: "jest jeszcze gorszy od 'jedynki', ponieważ stara się być zły". Proces produkcji był tak straszny, że Hannon podjął decyzję o definitywnym zakończeniu swej kariery z Marshallem. Chyba że dostanie całkowitą kontrolę kreatywną. I jakiś budżet. 

"Samurai Cop" jest dziś jednym z kultowych złych filmów. To parodia zrobiona całkiem serio, daleki i ewidentnie niekochany krewny "Nagiej broni", który nie zdaje sobie do końca sprawy ze swojej śmieszności. "To miała być niskobudżetowa zrzynka z 'Zabójczej broni'. Chcieliśmy pokazać, co było na topie w latach osiemdziesiątych. [...] Armir tak to planował, ale wyszło... jak wyszło. 'Klasyka kina', tak to teraz nazywają" - śmiał się Hannon. 

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy