Reklama

Samotność Lukasa Moodyssona

Mówiono o nim, że będzie następcą Ingmara Bergmana, ale niepokorna twórczość szwedzkiego reżysera Lukasa Moodyssona (do kin wszedł właśnie jego "Mamut") wymyka się uogólniającym klasyfikacjom. To w końcu artysta, który przekracza granice, które kiedyś sobie wyznaczył.

Na trzeciej pozycji osobistej listy filmowych hitów Lukasa Moodyssona są "Skrawki" Harmony Korine'a. Sfragmentaryzowany pejzaż po katastrofie. Nad mieszkańcami Xenii w stanie Ohio wisi fatum. Niektórzy z nich są groteskowi, ci którym się poszczęściło, tylko pospolici. Ich życie jest beznadziejne, codzienność jest beznadziejna, nie ma czego szukać, niczego nie można znaleźć.

Tummler i Solomon mordują dzikie koty, które sprzedają rzeźnikowi. Wąchają klej. W naturalistyczny krajobraz biednej dzielnicy wkrada się czasem realizm magiczny. Po ulicach wałęsa się Bunny Boy z wielkimi, różowymi króliczymi uszami. Wszyscy są jednak skazani, poddani zastanej rzeczywistości, dogłębnie samotni i smutni. Tacy są też bohaterowie Lukasa Moodyssona.

Reklama

Korine jest jednym z niezależnych twórców amerykańskich, poruszających się na obrzeżach mainstreamu kontestującego logikę klasycznej narracji. Lukas Moodysson miał przed laty niewątpliwą słabość do działań na pograniczu norm przyjętych przez system. W latach osiemdziesiątych, reżyser "Fucking Amal" należał do szwedzkiej grupy poetyckiej. Manifestował konieczność posługiwania się potocznym językiem, sprzeciwiał wobec elitarności sztuki i zwracał w stronę młodzieżowych subkultur.

Wiersze członków "Bandy z Malmo" interpretowano często w nawiązaniu do poezji bitników, którzy w latach pięćdziesiątych porzucili odgórnie narzucone zasady amerykańskiego stylu życia w imię nieskrępowanej ideologią wolności ducha. W Moodyssonie przez lata zakorzeniło się przyzwyczajenie do mentalnego tkwienia na marginesie społeczeństwa i akcentowanie seksualności jako jednego z głównych czynników wpływających na tożsamość człowieka.

(S)tłumiona samotność

Wyzwolenie seksualne wpłynęło na rozbicie modelu rodziny. Pierwsze skrzypce we wspólnotach złożonych z indywidualistów zaczęła grać samotność. Tendencyjnie krytyczny Moodysson uczynił z niej stały wątek swoich filmów. W "Tylko razem" zdekonstruował doświadczenia młodości i rozmontował na części pierwsze hippisowskie iluzje. W opowieści o grupie ludzi, którzy w 1975 roku decydują się na zamieszkanie we wspólnym mieszkaniu, na plan pierwszy wysuwają się pojedyncze postaci. Idea wspólnoty jest szyta zbyt grubymi nićmi, by kolejni bohaterowie od niej nie odpadali osuwając się w coraz większą samotność.

Reżyser od wewnątrz neguje wszystkie elementy, które miały charakteryzować kontrkulturową anarchię. Nie ma wolnych związków bez cierpienia jednego z partnerów, nagości, która nie przeszkadza i nie zaburzonych relacji między ludźmi. Podobnej kontestacji rewolucji podjęła się także belgijska reżyserka Dorotheé van der Berge w także na poły autobiograficznym filmie "Królowa Karo", w którym sportretowała środowisko amsterdamskich hipsterów przyglądając im się z perspektywy małej dziewczynki, którą dawniej była.

Zobacz fragment filmu "Tylko razem":


Podczas oglądania każdego kolejnego filmu Moodysson narasta we mnie jednak wrażenie, że jego bohaterowie są tylko aktorami na scenie kontrolowanej przez reżysera codzienności - system bądź kontr-system społeczny są papierowymi lalkami, pociąganymi za sznureczki wbrew ich woli. Bez względu na to, co robią, nie dostają niczego, choć obiecane mają złote góry.

Kielich goryczy, wciąż nie przelany?

Bohaterowie Moodyssona dorastają do tej wiedzy bardzo powoli, zwykle w bardzo bolesny sposób, przeważnie są to kobiety. Według idei wprzęgniętej w fabułę "Martyrs" Pascala Laugiera, kobiety znoszą ból znacznie lepiej niż mężczyźni i są skłonne zrozumieć mechanizmy rządzące światem w odmienny sposób niż zdolni są do tego mężczyźni. Jakkolwiek sporym nadużyciem byłoby przypisywanie analogicznych przekonań Lukasowi Moodyssonowi, nie zmienia to faktu, że w jego fabularnych produkcjach cierpienie dotyka głównie kobiecych bohaterek. Jest przy tym silnie powiązane z ich ciałem.

W debiutanckim "Fucking Amal" Moodysson nie wymazuje jeszcze złudzeń z obrazu świata 16-letniej Agnes, której dojmującą samotność, nieodwzajemnioną lesbijską miłość i pragnienie śmierci zamienia w finałowej scenie w poczucie spełnienia najskrytszych marzeń.

Zobacz zwiastun filmu "Fucking Amal":


Przy całym nieprawdopodobieństwie sytuacji, reżyser manifestuje optymizm, neguje mieszczańską moralność małego miasteczka i nie odbiera swoim bohaterkom dzieciństwa. Dziewczyny, które wcześniej upijały się winem i zmagały z erotycznymi (niezrozumiałymi przez siebie) pragnieniami w finałowej scenie piją wspólnie mleczny napój czekoladowy. Sielanki nadszedł czas! Niestety nie dla 16-letniej bohaterki kolejnego filmu Moodyssona "Lilja 4-ever". Szwedzki reżyser lubi blondynki, każdą z nich doświadcza coraz boleśniej.

Pokaż jej, kim mogłaby być

Wraz z Lilją (Oksana Akinshina) reżyser wraca na margines społeczeństwa w dosłownym sensie tego słowa. Wchodzi z kamerą do jednego z biednych miast byłego ZSRR i szuka sobie ofiary. Jego wzrok pada na zjawiskową dziewczynę. Moodysson - reżyser świata przedstawionego - odbiera jej matkę i przybranego ojca. Wysyła oboje do pracy w Stanach Zjednoczonych. Porzucona Lilja, gnana marzeniem o "american dream", usiłuje wyrwać się z przygnębiającej rzeczywistości szarych blokowisk. Potrzebuje pieniędzy, oskarżona o prostytucję nie ma już nic do stracenia (skoro odebrano jej ostatnią rzecz, którą miała - poczucie godności) i swoim działaniem potwierdza plotki. Kiedy w nocnym klubie spotyka młodego mężczyznę ze Szwecji, zaczynamy wierzyć, że jej los się odmieni.

Zobacz zwiastun filmu "Lilja 4-ever":


Wbrew temu, co dzieje się z nią później (Lilja wyjeżdża na Zachód i zostaje zmuszana do prostytucji, z czym nie radzi sobie psychicznie), Moodysson nie rezygnuje z iluzji szczęśliwego zakończenia. W kontekście całości pełni ono jednak funkcję mirażu, jak sceny z "Twin Falls Idaho" Michaela Polisha, w których dwóch braci syjamskich jeździ na dwóch rowerach jako dwie odrębne osoby. W rzeczywistości jeden z nich umierał - powoli, ale sukcesywnie jak Lilja sprzedawana kolejnym mężczyznom.

Moodysson miał wówczas okazję, by skrytykować kapitalizm i świat napędzany przez ekonomię. Margines społeczny z miejsca opozycyjnego wobec systemu i gospodarki zamienił w przestrzeń, która najmocniej odczuwa bolączki rynku. Jest śmietniskiem, gdzie wyrzuca się zużyte przedmioty codziennego użytku i zaspokaja nieakceptowane w obrębie "wyższej" kultury "niskie" żądze. O ile w kontekście "Lilji 4-ever" wysypisko to rodzaj metafory, o tyle w najnowszej produkcji reżysera jego obraz w całej okazałości jawi się na ekranie.

Kobiety w głównych rolach

W "Mamucie" Moodysson kolejny raz opowiada historię z kobietami w rolach głównych, ale zamiast relacji z intymnych przeżyć - serwuje nam wielowątkową historię, krytyczną, przewidywalną i mimo dynamicznej, równoległej narracji - mało wciągającą. Jeśli jest coś, o co można się kłócić szukając pozytywnych stron jego najnowszego filmu - są to jednak portrety owych kobiet.


Obok Agnes i Elin z "Fucking Amal", Lilji i Tess z "Dziury w sercu" w szeregu stają trzy kolejne: młoda pani chirurg Allison, opiekunka jej dzieci z Filiipin Gloria i tajska prostytutka Cookie. O ile ich losy przeplatają się w sposób bardziej irytujący niż losy kobiet w ostatnim filmie Rodrigo Garcii "Mother and Child" i skonstruowane są na tyle precyzyjnie, by stały się wypowiedzią o charakterze społecznie krytycznej agitki, o tyle one same dają się obronić.

Nie tyle są bowiem sztucznym tworem scenarzysty, ale wytworem współczesnego społeczeństwa. Moodysson zauważył je w pejzażu współczesnego miasta, wydobył na światło dzienne i przekonfigurował ich losy wedle własnych potrzeb. I tylko ostatnia z trzech wymienionych czynności mu się nie powiodła. Ukrył bowiem swoje bohaterki w banale przerysowanym tak mocno, jak zrealizowana pięć lat wcześniej pornograficzna "Dziura w sercu".

Bezpośredni komunikat, tak cenny i oryginalny w przypadku "Fucking Amal" (przypomnijmy sobie scenę, kiedy Agnes i Elin przyznają się przed grupą uczniów w szkole, że są w lesbijskim związku), z biegiem lat Moodysson zamienił w coś nieznośnego, drażniącego, przypominającego tandetną retorykę, a nie wypowiedź o istotnym potencjale krytycznym. Reżyser przekracza granice, które kiedyś sobie wyznaczył. Wolałam go, gdy był samotny, smutny i karmił się (mnie) z wolna rozbijanymi iluzjami.

A.B.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Mamut
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy